LittleBigPlanet

Subiektywnie rzecz biorąc najlepsza gra na PS3

Autor: Przemek 'Gonz' Pawełek

LittleBigPlanet
Wyjątkowe gry pojawiają się bardzo rzadko. Trudno dziś wymyślić coś nowatorskiego, lub tak przetworzyć dotychczasowe pomysły, by zaskoczyć nieszablonowym podejściem. Często, gdy już się to uda, gra nie zostaje obdarzona w pełni należnym jej zainteresowaniem. Chociaż jest wybitna, i jest w stanie porwać każdego, duża część odbiorców pozostaje niewzruszona, zakładając, że nie jest ona skierowana do nich. Jedną z takich gier jest właśnie Little Big Planet. Trochę mi szkoda tych, którzy uważają, że są na zabawę tą grą zbyt dorośli. Nie wiedzą co tracą

Przyznam, że pierwotnie czytając informacje i oglądając trailery produktu ekipy z Media Molecule, sam powątpiewałem w sens zabawy szmacianą pacynką w zabawkowej krainie. Sweetaśny i dość infantylny design, możliwość hulania po platformowym raju w cztery osoby, w końcu odwołanie się do martwego już gatunku platformerów w roku 2008 — wszystko to wydawało mi się chybione. Półtora roku po premierze, jako PeeSowy neofita gotów jestem posypać głowę popiołem, a nawet oczy solą natrzeć. Myliłem się. LBP to jeden z najlepszych tytułów w jakie grałem w ostatnich latach. To pozycja, która przekonała mnie, że przesiadka na platformę Sony była słuszna.

Design rodem ze sklepu z zabawkami - wbrew pozorom - okazał się być strzałem w dziesiątkę, wyróżniającym tę grę na tle wielu innych produkcji. Autorzy nie utopili szmacianek w lukrze, pozostawiając tym koleżkom i koleżankom sporo osobowości. W świat gry szybko wprowadza proste, grywalne intro, będące jednocześnie listą płac. O tajnikach sackboyowego świata, informuje spokojny głos lektora obdarzonego wyspiarskim akcentem. Po intrze trafia się wprost do fantastycznego ogrodu. Jest zabawkowo, przestrzennie i po prostu ładnie. Szmaciane ludziki mogą przebierać nóżkami na trzech planach toru przeszkód, który zgodnie z wzorcem ustanowionym przez Mario, przemierza się w prawą stronę, po drodze skacząc na przeciwników .

Załoga z Media Molecule po prostu wzięła na warsztat wzorzec 8-bitowej platformówki i przeniosła go w epokę nowoczesnych konsol. Lokacje są fantazyjne i atrakcyjne wizualnie. Każdy ze światów ma swój indywidualny charakter i wygląd (meksykańskie wesele, kaniony Dzikiego Zachodu, Japonia), a szybki kciuk na iksie okazuje się nie być wszystkim, czego potrzeba do ukończenia tej gry. Owszem, małpia zręczność jest wręcz niezbędna w finałowych etapach, kiedy to oznaczenie wiekowe '7+' wydaje się być po prostu żartem. W tej niby prostej platformówce trzeba także pogłówkować, i to momentami całkiem sporo. Zarówno wrogiem jak i sprzymierzeńcem gracza, jest grawitacja. Przedmioty mają swoją masę, postaci nabierają z rozpędem stosownego przyspieszenia, trzeba popychać klocki, przesuwać przedmioty, wykorzystywać dźwignie i różne dziwaczne maszyny. Zabawa w kolejnych, coraz trudniejszych światach, wciąga jak bagno.

Siła wciągania jest wprost proporcjonalna do ilości graczy. Im więcej osób się bawi, tym wsysanie szybsze. Można grać samemu, we czwórkę na jednym ekranie, jak również ze znanymi lub nieznanymi graczami wspólnie przemierzać plansze po wcześniejszym podłączeniu do sieci. Opcja wieloosobowej gry na jednym ekranie, okazała się być zresztą świetnym sposobem na przekonywanie płci pięknej do konsol. Słodkie ludziki, które można przemalować, przebrać, zmienić według własnego widzimisię, pokazują niewiastom, że gry to nie tylko testosteron, hektolitry krwi, a jeśli granie w parę osób to tylko w Guitar Hero albo w kolejną Fifę. Po pierwszym oczarowaniu sympatycznymi ludzikami, przychodzi skakanie po kolorowych ogrodach czy innym świecie, a niegrające kobiety odkrywają nagle, że one także lubią grać, tylko do tej pory nie były tego świadome.

LBP jest fenomenem właśnie z powodu uniwersalności. To nie tylko morze grywalności, świetna grafika i kapitalna ścieżka dźwiękowa. Wyjątkowość tej gry polega na tym, że jest ona skierowana do wszystkich. Zarówno do kobiet, jak i do mężczyzn. Graczy i niegraczy. Słodki, bajkowy świat pozbawiony brutalności, przyciąga dzieciaki w różnym wieku, starsi gracze nie miną natomiast obojętnie nawiązań do platformowej klasyki. Casuale na spokojnie pokonają sporą część leveli, dopóki nie zmęczą ich te późniejsze. Hardkorowcy połamią gałkę w padzie, ale przejdą grę do końca, a potem zaczną zbierać szczwanie pochowane po planszach liczne bonusy.

Można powiedzieć, że Media Molecule stworzyło produkt idealny, bo dla każdego. W dodatku po półtora roku nie widać po nim ani trochę upływu czasu. Co więcej — czas działa na korzyść Małej Dużej Planety. W końcu ta gra to także edytor leveli — na pierwszy rzut oka złożony, ale obdarzony bardzo ułatwiającym zabawę wielopoziomowym tutorialem. Od momentu premiery w sieci urosła społeczność dzieląca się kolejnymi poziomami, a i autorzy gry nie próżnują, co jakiś czas dostarczając paczek z firmowymi, choć płatnymi poziomami. LBP nie da się po prostu skończyć. Po przejściu poziomów tworzących pewną linię fabularną, pozostaje masterowanie leveli (gratulacje dla osób, które zebrały 100% bonusów). Potem przychodzi czas na levele społecznościowe, a w końcu można zacząć samemu zostać autorem. Zabawa nigdy się nie kończy.

Little Big Planet narobiło w momencie premiery sporo szumu. Szkoda, że są jeszcze tacy, którzy sceptycznie podchodzą do tej wyjątkowej, ale i odbiegającej designem od konsolowego standardu produkcji. Warto w nią zagrać, jeszcze bardziej warto spędzić przy niej liczne godziny zarówno samemu, jak i z wybranką serca, kolegami przy piwie, czy z anonimowymi graczami z sieci. To gra jedna na tysiąc, której nie można zarzucić nawet tego, że się kończy. Mam nadzieję, że jeżeli ktoś z was nie grał w tę nietuzinkową produkcję, to po przeczytaniu powyższego tekstu popędzi do sklepu po własny egzemplarz. Normalny, czy też wypasiony, wzbogacony między innymi o levele nawiązujące do MGS4 — 'Game of the Year Edition'. Po prostu grzech nie zagrać!



Przemysław Pawełek jest dziennikarzem Polskiego Radia