Lepszy świat

Autor: Ewelina 'Eloe' Kępczyk

Lata mijają niczym krótkie chwile. Czasu nikt nie zdoła zatrzymać, choćby pragnął tego ze wszystkich sił. Ludzie i inne istoty umierają. Na świat przychodzą kolejne pokolenia, które piszą swoją historię podobnie, jak ich praprzodkowie. Starają się unikać błędów przez nich poczynionych, ale niekiedy jest to nieuniknione.

W 2249 roku na Ziemi nareszcie nastał pokój i jako taki porządek. Jej mieszkańcy odbudowywali miasta zniszczone przez kataklizmy i liczne wojny, które miały miejsce w ciągu ostatnich dwustu lat. Tak burzliwego okresu nie było jeszcze w dziejach naszej "błękitnej planety". Chociaż w XXII wieku Ziemia zmieniła się właściwie w "szarą planetę". Przez dziesięciolecia ludzie zanieczyszczali ją coraz bardziej i – co gorsza – nie widzieli w tym nic złego. W końcu zieleń w niektórych rejonach świata wymarła niemal całkowicie, co sprawiło, że ludzie także byli bliscy zagłady. Nie tylko z powodu braku tlenu. Woda stała się brudna i cuchnąca. Zdrowa, "prawdziwa" żywność praktycznie nie istniała. Nad miastami unosił się gęsty, duszący smog. Bez przerwy wybuchały epidemie, a na domiar złego – klimat ocieplał się w zastraszającym tempie od roku 2050, czego wynikiem były katastrofalne susze, pożary i powodzie. Anomalie pogodowe stały się codziennością. Tornada i trzęsienia ziemi upowszechniły się na obszarach dotąd niezagrożonych takimi zjawiskami. Na nic nie przydała się ludziom zaawansowana technologia, nowe, zdumiewające odkrycia. Wobec zemsty natury byli bezsilni.

W okresie kryzysu również stosunki polityczne między państwami świata stały się bardzo napięte. Kiedy Holandia została zalana przez wody Morza Północnego, mówiono, że to fundamentaliści islamscy mszczą się za zbombardowanie Iranu przez Lotnictwo Europejskich Sił Sprzymierzonych, co oczywiście nie było zgodne z prawdą. Każdy walczył z każdym. Konflikty trwały wiele lat. Niektóre osoby rodziły się podczas wojny i przeżywszy kilkadziesiąt lat, umierały, słysząc huki bomb i krzyki rannych.

Jednak konfliktem, który niewątpliwie najbardziej wstrząsnął naszą planetą była wojna ludzi z Ontarianami, mieszkańcami planety Ontar, znajdującej się w galaktyce Antiran, odległej od Ziemi o miliardy lat świetlnych. Ludzie nauczyli się pokonywać tak ogromne odległości. Dzięki temu w końcu odnaleźli planetę, zamieszkaną przez obcą cywilizację. Ontarianie byli przyjaźnie nastawieni do przybyszów, ale nieudolność ziemskich dyplomatów sprowadziła katastrofę – trwającą prawie dziesięć lat wojnę, która spowodowała zniszczenia sto razy większe, niż wszystkie zatargi prowadzone przez stulecia między ludźmi.

Na szczęście w 2218 roku pewien wyjątkowo wprawny polityk amerykański przyczynił się do obustronnego zawieszenia broni. Rok później podpisano pakt o nieagresji i współpracy gospodarczej. Dzięki temu ludzie mogli rozpocząć gruntowne odbudowywanie cywilizacji, odnawianie cudem ocalałych zabytków oraz dzieł sztuki. Wojna zniszczyła właściwie wszystko. Gdzie by nie spojrzeć – gruzy, płonące zgliszcza, płaczące wdowy i sieroty…
A mogłoby się wydawać, że ludzkość nauczona doświadczeniem nie popełni tego samego błędu, jaki wkradł się do historii przed laty.

W 2249 roku Ziemia rozkwitała na nowo. W miastach wznosiły się wieżowce o wymyślnych kształtach, zbudowane z nadradinium – niemal niezniszczalnego kruszca, przypominającego bardzo trwałe połączenie metalu i kamienia, o barwie platynowo – czerwonej. Na wysokości dwudziestego piętra rozmieszczone były magnetyczne drążki, po których miejskie pociągi mknęły z prędkością ponaddźwiękową. Ponad wierzchołkami „drapaczy chmur” śmigały nowoczesne, antygrawitacyjne wehikuły, niczym nie przypominające starych, powolnych samochodów z pierwszej połowy XXI wieku. Zamiast dachu każdy budynek posiadał specjalne lądowisko i parking.

We wschodniej części miasta położone było zatłoczone, międzygalaktyczne lotnisko – cel, bądź początek podróży wielu ludzi, Ontarian oraz przedstawicieli innych ras. Dużą część spośród nich stanowili studenci, dla których Traktat z Marh o współpracy międzygalaktycznej stał się kluczem do zdobycia wykształcenia w najlepszych uczelniach wszechświata.


- Pospiesz się! – krzyknął Dox do dziewczyny, która biegła za nim.
- Nie mogę! Zie…Ziemianie są trochę… wolniejsi od Ontarian. Szczególnie ja – odpowiedziała Mira, dysząc ciężko. – Zatrzymaj się!
Odgarnęła swoje rude loki ze spoconego czoła. Zdjęła z głowy wsuwkę i nacisnęła boczny guzik. Po chwili przedmiot przeobraził się ze zgrzytem w opaskę. Dziewczyna umieściła ją na głowie.
- Teraz lepiej – stwierdziła z zadowoleniem – Dox, zaczekaj!
Ontarianin zatrzymał się i spojrzał na towarzyszkę granatowymi, wąskimi oczyma bez białek, ani źrenic. Był wysoki i chudy. Miał na sobie kombinezon z szarego statoidu – bardzo wytrzymałej oraz rozciągliwej tkaniny. Twarz Doxa – trójkątna, o ostrych rysach, przybrała błękitnawy odcień. Jego pozbawione warg usta wykrzywiał nieco pogardliwy uśmiech.
Ontarianie zwykle nie posiadają włosów, bród, wąsów, brwi, ani rzęs, jednak Dox miał bujną, zieloną czuprynę. Była to prawdziwa rzadkość u przedstawicieli tej rasy.

Mira to młoda kobieta, sympatyczna studentka drugiego roku zarządzania zasobami galaktycznymi, ceniona przez profesorów. Była dużo niższym od Doxa, "normalnym", piegowatym rudzielcem o błękitnych oczach. Chociaż uczyła się bardzo dobrze i zdobywała liczne nagrody, jej największą słabość stanowiła moda, toteż ubierała się zgodnie z najnowszymi kanonami : w wąskie, żółte, ortalionowe spodnie, czerwoną bluzę z lakmaidowym, wysokim kołnierzem oraz buty z nowoczesnej, antypotliwej gumy, zapinane na metalowe klamry.

- Czy to na pewno dobry pomysł? – odezwała się do Doxa. – Nie powinniśmy tam iść.
- Boisz się opuszczonych ruin? – zakpił. – Przecież chciałaś odnaleźć pamiętnik swojej babki.
- Tak, ale zastanawiam się, czy to możliwe…
- Wy, ludzie jesteście bardzo dziwni – stwierdził Ontarianin. – W jednej chwili jesteście czegoś pewni, a w następnej wątpicie w to samo. Chodźmy. Przy okazji zbadam promieniowanie w tamtym rejonie miasta.
Dox ruszył przed siebie. Mira niechętnie zrobiła to samo.

Po kilku minutach marszu stanęli na brzegu urwiska. W dole majaczyły spopielone zgliszcza. Otwory okienne skruszonych do połowy budynków straszyły czarną pustką. Nie było w nich szyb. W tych okolicach mieszkali jedynie półdzicy przestępcy, dla których czasy się nie zmieniły, a nienawiść do Ontarian oraz żyjących w dobrobycie ludzi pozostała, a nawet rozwinęła się jeszcze bardziej.
- Jak tu cicho i ponuro – szepnął z przejęciem Dox.
- Kiedyś to było piękne miejsce – rzekła ze smutkiem Mira.
- skąd możesz wiedzieć? Przecież nie widziałaś go przed… katastrofą.
- Mama mi opowiadała. Cudem przeżyła nalot. Mojej babci się nie udało…
Dox milczał. Niechętnie rozmawiał o wojnie, szczególnie z ludźmi. On również znał bolesne, rodzinne historie z nią związane.

Oboje w ciszy zeszli z urwiska przy pomocy metalowych linek. Mira od razu skierowała się w stronę bloku mieszkalnego, niegdyś pomalowanego na zielono, teraz o barwie ciemnej szarości. Budynek miał tylko jedno piętro. Pozostałe zostały dosłownie zmiecione, niczym drobinki kurzu. Na tym ocalałym poziomie żyła dawniej jej babcia.
Dziewczyna weszła po kamiennych schodach, ostrożnie stawiając każdy krok. Za chwilę mógł przecież oderwać się fragment pękniętego stopnia, a ona spadłaby w dół, nie chwyciwszy się w porę niczego, co dałoby jej oparcie. Przy schodach zamiast barierki znajdował się wał bezkształtnej, metalowej masy.

Mira bez problemu przekroczyła próg zakurzonego mieszkania, którego rozmieszczenie znała dobrze z opowieści matki. Drzwi nie ocalały. Po podłodze rozrzucone były kawałki sprzętów domowych, na wpół spalone stoły, połamane, stalowe krzesła, szczątki telewizora, jakiś kabel… Większość po prostu spłonęła. Dziewczyna nie wiedziała, gdzie szukać pamiętnika, ale jakaś nieznana siła kierowała jej stopami. Nagle przypomniała sobie słowa rodzicielki. Wspominała coś o skrytce w ścianie. Rozejrzała się uważnie. Po chwili rzeczywiście spostrzegła niewielki otwór w pobliżu okna. Ktoś już otworzył schowek. Podeszła bliżej i zorientowała się, że złodziej zabrał wszystko, oprócz małego, elektronicznego urządzenia, w którym rozpoznała stary typ pamiętnika.

Dziennik Amandy Tretmoll – babci Miry, posiadał wielką wartość dla całej ludzkości, zawierał bowiem sprawozdanie z jej licznych podróży po wszechświecie. Była ona członkiem dzielnej załogi statku kosmicznego "Kometa", który przemierzył miliony lat świetlnych w poszukiwaniu obcych cywilizacji. Te obfitujące w niebezpieczeństwa wyprawy przyczyniły się do nawiązania kontaktu i współpracy z Ontarianami. Dziennik, przypominający czarno – żółtą gąsienicę, skrywał wiele niezwykle przydatnych informacji, zatajanych przez dziesięciolecia przed zwykłymi obywatelami Ziemi. Ponadto, zawierał masę osobistych przemyśleń, zamierzeń oraz projektów Amandy znanych tylko jej. Dlatego też, w czasie wojny prowadzonej przez ludzi i Ontarian obie strony konfliktu zaciekle poszukiwały pamiętnika, jak również jego autorki. Ten stan rzeczy zmusił ją oczywiście do opuszczenia Ziemi i zamieszkania na Halakurii – planecie uznawanej powszechnie za dziką i niebezpieczną.

Wzięła przedmiot do ręki. Jej duszę zalała tęsknota za babcią, która musiał pożegnać się z tym światem w młodym wieku, nie nasyciwszy się życiem. A może czuła ulgę, umierając, zastanawiała się Mira. Czy można tęsknić za nędzną egzystencją na oszpeconej przez własne dzieci planecie? Dziewczyna rozpłakała się. Uświadomiła sobie nagle, że przecież nigdy nie poznała osoby, o której rozmyślała, nie zamieniła z nią choćby słowa. Ale kochała wspomnienie, przekazane jej przez mamę. To musiało wystarczyć.

Potężny huk wyrwał ją z zamyślenia. Ziemia zadrżała. Z żalem ukryła pamiętnik babci w plecaku, który przyniosła ze sobą. Nawet nie zdążyła dobrze mu się przyjrzeć. Szybko opuściła mieszkanie i zbiegła po schodach. Będąc na ostatnim stopniu, potknęła się. Upadła z okrzykiem bólu i przerażenia. Słyszała okropny łoskot. Ściany budynku drżały i pękały.

Nagle do środka wbiegł Dox.
- Musimy uciekać! – zawołał, pomagając wstać przyjaciółce.
Oboje wydostali się z ruin wieżowca w ostatniej chwili. Ledwie zdążyli odejść na bezpieczną odległość, a budynek zapadł się pod ziemię. Nadal wszystko się trzęsło. Dox i Mira biegli bez wytchnienia, najszybciej jak mogli. Po chwili szczęśliwie dotarli na brzeg urwiska. Stamtąd patrzyli na zniszczoną część miasta. Ziemia pochłonęła cmentarzysko, wspomnienie bólu i nieszczęścia.
- Pod tymi ruinami była kiedyś kopalnia – odezwał się Dox. – Na szczęście nic ci się nie stało – dodał z troską.

Zgliszcza zostały na zawsze pochłonięte przez "Matkę Ziemię". Ludzkie oczy nie będą już musiały oglądać tego straszliwego wspomnienia wojny, zniszczenia i rozpaczy. To od nas zależy, czy świat, w którym przyszło nam żyć, stanie się lepszy.