» Recenzje » Lekarz dnia sądu - James White

Lekarz dnia sądu - James White


wersja do druku

Na dobre i na złe


Lekarz dnia sądu - James White
Niejednokrotnie twierdziłem, że jestem wielkim fanem opowiadań, ale też, co może dziwić, cykli ze szczególnym uwzględnieniem gatunku znanego jako space opera, który to darzę szczególną estymą. Pamiętam jak zaczytywałem się w Fundacji Asimova i innych, często bardzo różnej jakości, naprawdę długich cyklach. Sprawiało mi to, i nadal sprawia, naprawdę wiele radości. To właśnie jest powodem, dla którego z niekłamanym zadowoleniem przyjąłem wiadomość, że wydawnictwo Rebis wypuszcza na nasz rynek kolejną część perypetii personelu Szpitala Głównego Sektora Dwunastego - najbardziej znanego dzieła, nieżyjącego już, James White'a.

Dziwić może jedynie fakt, że Lekarz dnia sądu został napisany ponad dziesięć lat temu. Dlaczego dopiero teraz pojawia się on w polskich księgarniach? Na to pytanie prawdopodobnie nie będzie mi dane poznać odpowiedzi. A szkoda. Na koniec tego, przydługiego wstępu, warto dodać, że White uważany jest za jednego z prekursorów space opery, co, samo w sobie jest już poważną zachętą, aby sięgnąć po tę książkę.

Powieść, jak na któryś z kolei tom cyklu przystało, rozpoczyna się standardowo. Brak jest w niej jakiegokolwiek wprowadzenia, co sprawia, że czytelnik nie znający poprzednich części, może czuć się nieco zagubiony. James White zaczyna bowiem z grubej rury - przenosi nas na kosmiczną salę sądową, na której ważą się losy "głównego" bohatera - chirurga Liorena. Jednak stwierdzenie, że to właśnie on jest tym najważniejszym osobnikiem w czytanej przez nas historii, jest cokolwiek dyskusyjne. Po lekturze kolejnych rozdziałów dochodzi się do wniosku, że tak naprawdę bardzo ciężko jest wytypować najważniejszą postać, którą można by potraktować jako tę główną. Przychodzi na myśl natomiast nieunikniony wniosek, że najważniejsze jest miejsce akcji, a nie postaci występujące na jego arenie. Wszystko bowiem kręci się wokół szpitala i tylko on się tak naprawdę liczy. Wywołuje to dosyć ciekawy efekt - szpital jest miejscem, które nie jest obdarzone absolutnie żadną świadomością, a jednak szybko zaczyna się je traktować jak żyjącą istotę. Warto zauważyć, że szpital to nie tylko fizyczne miejsce w przestrzeni, to również istoty go zamieszkujące, pacjenci i wszystko, co się dzieje na jego pokładzie. W efekcie otrzymujemy bohatera dosyć specyficznego, którego trudno zdefiniować.

Fabuła powieści, jak zresztą nietrudno zgadnąć, osnuta jest wokół wydarzeń w szpitalu. Po raz kolejny są to problemy z pacjentami bardzo różnych typów fizjologicznych i lekarzy. Gdy powstawał pierwszy tom (w 1962 roku) było to coś nowego, pełnego innowacyjnych rozwiązań i mnóstwa ciekawych pomysłów, jednak każdy kolejny tom napisany jest niemal tak samo, jak ten pierwszy. Ma się wrażenie, że autor zamiast się rozwijać, cały czas tkwi w tym samym miejscu, wykorzystując jednocześnie swoje wcześniejsze pomysły. Przez cały czas operuje on tymi samymi schematami i w dokładnie ten sam sposób, co na początku swojej pisarskiej kariery.

Jest jeszcze jedna rzecz, która poważnie utrudnia odbiór książki. Otóż nieznajomość któregokolwiek z poprzednich tomów, praktycznie uniemożliwia zrozumienie terminologii stosowanej przez White'a. W powieści mnóstwo jest medycznego "bełkotu", dziwnie brzmiących skrótów, czy też, absolutnie niezrozumiała, klasyfikacja typów fizjologicznych różnorakich istot, których jest zatrzęsienie. Czasami, nawet fanom rzeczonego cyklu, trudno zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi.

Czytając powyższe zarzuty można odnieść wrażenie, że James White zafundował nam odgrzewanego kotleta, który nadaje się jedynie do wyrzucenia. Nic bardziej mylnego. Lektura naprawdę wciąga i nim się spostrzeżemy siedzimy w akcji po uszy i za nic nie mamy ochoty porzucić rozpoczętego rozdziału, bo to przecież "tylko kilkanaście stron". W ten właśnie sposób dochodzimy do ostatniego rozdziału, zastanawiając się, kiedy minął nam czas. Lekarz dnia sądu, mimo powtarzalności schematów jest lekturą, która potrafi wciągnąć na długie godziny. Pomysły, które autor wykorzystuje z uporem maniaka, są interesujące i niespotykane w innych książkach. Sprawia to, że lektura jest wciągająca, a przy tym lekka i niezobowiązująca. Tematy poruszane przez White'a to niemal codzienność w każdym cywilizowanym szpitalu, tyle tylko, że ten, o który mowa znajduje się w przestrzeni kosmicznej, a nie na Ziemi.

Nadszedł czas na krótkie podsumowanie. Powieść ta jednoznacznie kojarzy mi się z serialem Ostry dyżur i jego odpowiednikami w różnych państwach świata. Na każdym kroku plączą się kolejni medycy, pojawiają się coraz to nowe choroby, a w konsekwencji i problemy. Co chwilę mamy do czynienia z nieznaną dotąd rasą i kolejnymi zagadkami. Bohaterowie jednak z każdą radzą sobie w godny pozazdroszczenia sposób - szybko, łatwo i skutecznie. Jest to dobra lektura, która pozwoli nam spędzić nam miło czas i obowiązkowa pozycja dla fanów cyklu o Szpitalu Głównym Sektora Dwunastego. Ci, którzy wymagają od książki czegoś więcej niż rozrywki, sromotnie się zawiodą. W każdym razie ja i tak czekam na kolejny tom, po który na pewno sięgnę.

Dziękujemy Domowi Wydawniczemu Rebis za udostępnienie ksiązki do recenzji.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Lekarz Dnia Sądu
Cykl: Szpital Kosmiczny
Tom: 8
Autor: Robert Burns
Tłumaczenie: Radosław Kot
Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 2005
Liczba stron: 272
Oprawa: miękka
Format: 128 x 195 mm
ISBN-10: 83-7301-491-8
Cena: 23,00 zł



Czytaj również

Szlifierz umysłów - James White
Szpital na peryferiach... galaktyki
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.