» Blog » Legenda stworzonego bohatera w Klanarchii
02-07-2009 20:19

Legenda stworzonego bohatera w Klanarchii

W działach: Klanarchia, rpg | Odsłony: 14

Legenda stworzonego bohatera w Klanarchii

Ponieważ, obiecałem opisać bohatera, chciałem dotrzymać słowa i poświęciłem wreszcie trochę czasu na to. Efekt nie wszystkim może przypaść do gustu. Sory, ale nie chciało mi się długo nad tym siedzieć. Nie miało to być opowiadanie, ale zwykłe wizualizacje towarzyszące opisanemu przeze mnie wcześniej tworzeniu postaci do Klanarchii.

 

Scena 1. [Na początku musiałem połączyć wizję mojego bohatera z wyborem przeze mnie wybitnej cechy Woli i ułomnej cechy Percepcji. W późniejszym okresie jego życia staram się zaakcentować jedynie ślad już po ułomnej cesze percepcji – wszak jako Hanzyta mam zagrywkę „Zmysłowy”.]

 

Nie pamiętał swoich rodziców; ani tego kim byli, ani tego kim byli dla niego. Pamiętał to co najważniejsze i jemu od narodzin przynależne – zbytek i spełnianie każdej zachcianki. I pałac. Wspaniały, urzekający kunsztem architektury i drogocennymi materiałami ogromny pałac. Wykupiony przez jego hanzycką rodzinę zaraz po tym, jak Wolne Rodziny zajęły nowo odkryte, piękne pozostałości miasta starożytnych na północno-zachodniej Rubieży. W pałacu wydawało się naturalne, że domownicy nie wiedzą gdzie w danym momencie przebywają. Dlatego jak tylko wyrósł ze złotej kołyski, bogaci rodzice przybrali go w świtę towarzyszy i opiekunów, by ci jednocześnie spełniali wszystkie jego zachcianki i uważali by biedne dziecko nic sobie nie zrobiło biegając po swoim małym państwie w państwie. Należy mu się - myśleli rodzice - radość jakiej nie znają inne dzieci. Może myśleli, że ich dziecko nie będzie dzięki temu zwracać uwagi na tę nieładną górną wargę, z jaką się narodziło. Może myśleli, że im więcej dziecko będzie się uśmiechać, tym bardziej krzywizna tej wargi będzie zanikać. Niech więc spełni się każda jego wola. Widać wszak, że spełnianie zachcianek sprawia mu taką przyjemność.

 

Scena 2. [Chronologicznie umieszczam wylosowane w kroku piątym zdarzenie losowe z wczesnego dzieciństwa – wojnę.]

 

Wojna była dla niego szokiem nie do opisania. Prawie tak jak dla większości mieszkańców jego miasta. Wojna zabrała mu wszystko, co kochał. Zabrała też rodzinę, której dziś już nie pamiętał. Albo nie chciał pamiętać. Nie wiedział o co chodzi, co się wokół dzieję, dlaczego pewnego dnia w całym pałacu rozległy się mordercze krzyki i wrzaski ani dlaczego jego opiekunowie nagle wywlekają go tajemnym przejściem poza mury miasta. Nie obchodziło go, że mająca wtedy miejsce na przecięciu Wyżyny Wichrów, Krainy Jezior i Spopielonych Lasów bitwa cudem powstrzymała marsz wytworów Wielkiego K, obracając w zamian całą okolicę w popiół i zabierając wiele żyć. Że kirasjerzy Omamu i soldacki klan Wałęsaczy bohatersko stawili czoła wojskom opętanego Generała Jar-Uziela, a rytualiści z zakonu Popiełuszników roznieśli czarami w pył przywołanego na polu walki plugawego demona. Chłopca obchodził tylko on sam i to co miał w posiadaniu. A teraz zarówno to pierwsze, jak i drugie było tyle warte ile spalone popioły ciągnące się aż po horyzont.

 

Scena 3. [W tym momencie uznałem, że jest to dobra okazja, by określić dlaczego mój bohater będzie wiedźmiarzem.]

 

Pośród morza ruin i spalonych zwłok, porzucony przez swoją świtę i opuszczających to miejsce zwycięskich wojowników Unii Omamu, mały chłopiec tonął w rozpaczy. Przepłakawszy cały dzień, o pełni księżyca poległ wycieńczony wśród gruzów. Krztusząc się łzami i popiołem z pola walki, przekonany, że umiera, mały chłopak wykrzyczał z całych sił to co stanowiło o jego jestestwie: „Chciałem tylko by spełniało się każde moje życzenie! Po to mam przecież żyć!” Ciemność i chłód ogarnął wtedy wszystkich żywych jeszcze na obróconym w pustynię gruzu mieście. Ciemne chmury przesłoniły nocne niebo. Chociaż wszyscy, którzy byli w okolicy poczuli lekkie przerażenie wobec nieznanego, nikt nie wiedział, że powodem tego było rzucenie wyzwania Ciemności przez małego chłopca. Do sieroty przemówił, słyszalny tylko w jego podświadomości, kaleki duch pokonanego plugawego demona. „Jam jest Khou-Kain, Obiecywacz Spełnienia Marzeń i pan prochów tego miejsca.” – przedstawił się. Demon utworzył w umyślę chłopca obraz pięknego pałacu, w którym się tamten dotąd wychowywał. Zwiedziony chłopiec mógł kroczyć z powrotem korytarzami ze swych wspomnień, do pokoju ze złotą kołyską. „Spocznij u źródła twych pragnień i zostaw mi w zamian swoje ciało na opętanie...” – kusił ostatkiem mrocznych sił duch demona – „Wszakże tylko tutaj coś znaczysz... poza tymi murami jesteś wątły jak pył...”.

 

Scena 4. [Niestety, zajęło mi dużo miejsca opisywanie walki z nemezis, bo uznałem, że nie wypada powiedzieć o tym w jednym zdaniu. Pomyślałem też, że to dobra okazja by poćwiczyć przed takimi konfrontacjami na przyszłych sesjach.]

 

Chłopiec drgnął na te słowa i otrząsnął się z otępienia. Wściekły wydarł się na demona „Nie! Będę dalej żył! Będę dostawał wszystko, czego chcę, bo tak zawsze było!”. Opór woli chłopca ukłuł ducha demona, który zaniósł się przeraźliwym skowytem: „Mały i słaby człowieczku! Twoje pragnienia zawsze spełniają się tylko cudzym kosztem!”. Na te słowa ściany pałacu w wizji chłopca sczerniały i zgniły. Z ciemnozielonej, spleśniałej podłogi zaczęły wynurzać się żywiołaki pomordowanych w pałacu ojca, matki i całej służby chłopca, zawodząc:”Oddaj nam, co jesteś winien! Swoje życie!”. Chłopiec zachwiał się przerażony. W strachu uzmysłowił sobie, że swoje przeżycie w istocie zawdzięcza śmierci wielu innych istnień. Tonąc w myślach, odbił się od dna swojej podświadomości, jaką była surowa wola życia i spełniania swych marzeń. Wraz z odbiciem swojej woli zauważył na końcu korytarza ostatni tlący się płomień świecy na wieloramiennym pałacowym kandelabrze. Wyrwał się z chwytających za nim pokrwawionych rękawów otaczających go żywotrupów i pobiegł co sił ku tlącemu się ogarem kandelabrowi. Od płomyka zapalił wystające ze ścian wysuszone rusztowania pałacu. Jedne, potem następne i kolejne, w innych pomieszczeniach, w miarę jak biegł przez korytarze do drzwi wyjściowych. Ogień ogarnął wkrótce cały pałac, krusząc jego fundamenty i powoli zwalając na ziemię strop. Zanim stracił przytomność, ze swojej wizji chłopak zapamiętał jeszcze jak z otwartych z hukiem ogromnych drzwi płąnącego zamku wydobywają się uciekający mały człowiek, języki ognia i krzyk umierającego upiora.

 

Scena 5. [Musiałem też jakoś wytłumaczyć dlaczego mój bohater ma bijatykę, walkę bronią i strzelectwo o wartości zero. Opisałem też fakt, że został splugawiony i otrzymał przekleństwo "Zawiść". No i trochę już zacząłem fabularyzować :-)]

 

Przebudziwszy się o świcie, osierocony chłopiec uzmysłowił sobie, że zeszłej nocy odbył pojedynek woli z demonem. Wraz z dorastaniem miało to być jego głównym sposobem otrzymywania od świata tego, czego pragnął. Na razie mógł jedynie wyczarowywać z małego palca wątły płomień ognia. Błąkał się więc po spustoszonej okolicy, chodząc pomiędzy obozowiskami soldatów i zabawiając ich swoją wiedźmiarską sztuczką w zamian za jedzenie. Zmuszony by z głodu poniżać się przed nimi, znienawidził ich oraz ich wojowniczy fach. Nie wiedział, że splugawiony przekleństwem demona będzie odtąd czuć przeklętą zawiść do każdego, który tak jak on sam cieszy się ze spełniania swoich zachcianek. Z czasem, z zawiści i głodu wpadł na pomysł. „Skoro sam doświadczyłem strasznych wizji po zachłyśnięciu się prochami demona,” – myślał – „ciekawe jak zareagują ci dumni wojownicy, kiedy im go dosypie do ogniska”. Zdumiony odkrył, że gdy niezauważony przez wojowników w końcu tak uczynił, opary z ogniska nie wyrządziły im szkody. Zamiast tego zapach ogniska rozbudził w nich szał do nocnych ucztowań i opiewania własnych chwalebnych walk.

 

Scena 6. [W której wyobrażam sobie jak mój bohater trafił do swoich opiekunów i jak nabył odpowiednie dla przemytnika i rolnika cechy oraz czujność 4, dźwiganie 1, krycie się 2, obycie 3, przeprawa 1, rzucanie 2.]

 

Pierwszym człowiekiem, z którym chłopiec mógł się porozumieć hanzyckim językiem finansjery był przybyły pewnego dnia listonosz z klanu Ilpostino. Z początku nie był pod wrażeniem sieroty, chciał zostawić chłopcu trochę pożywienia i zawrócić w drogę powrotną. Jednak wzrok listonosza przykuł dyndający na piersi malucha, z wyglądu drogocenny, medalion w kształcie znaku $. Był to hanzycki amulet wspinającego się węża, symbol egzarchy Cezara Sforza. Dziecko nie chciało jednak go oddać. Zaproponował więc, że jeśli dostanie medalion weźmie je ze sobą do swojego domu. Na tym splugawionym pobojowisku i tak nikt długo nie przeżyje oprócz upiorów mroku, słusznie zauważył. „Jak się nazywasz?”, spytał listonosz. Chłopiec nie pamiętał. Listonoszowi odrzekł, zgodnie z prawdą, że wszyscy zawsze mówili mu „paniczu”. Wywołało to u mężczyzny i zbierających się do odejścia soldackich maruderów gromki śmiech. „My go tu nazywamy ‘warga’” – zaśmiali się żołdacy.

 

W domu listonosza, jego żona i dzieci szybko polubili małego chłopca o śmiesznej wardze. Chłopiec z resztą dołożył starań by tak się stało. Głodny, zszokowany i obdarty nie odmówił, kiedy ci zaproponowali, że go przygarną. Nie miał z resztą innego wyboru. Decyzja ta była gestem czystej miłości do Tradycji ze strony rodziny listonosza. Dla Wargi - jak wkrótce także miejscowi zaczęli byłego panicza przezywać – miał to być tylko wygodny przyczółek do przetrwania i szukania okazji do powrotu do dawnego stylu życia. Listonosz i jego rodzina, bądź co bądź, sprawiali wrażenie bogatych. Wkrótce Warga poznał dlaczego – na oddalonej od okolicznych osad farmie, w ukrytej dolinie, listonosz z rodziną uprawiali marychłony. Zielsko to okazało się popularnym środkiem odurzającym wśród wysoko postawionych i zamożnych spośród elit okolicznych klanów. Listonosz, pod pozorem wykonywania swojej funkcji, potajemnie przemycał liście marychłonów do gustujących w nich wielmożów z tej części Rubieży.

 

Warga spędził dzieciństwo pomagając rodzinie listonosza w ich zajęciach. Na początku większość czasu spędzał na uprawianiu roli i sadzeniu wraz z panią domu i jej synami roślin na ich farmie. Dojrzałe zioła były suszone i przemycane przez listonosza w torbie, trafiając przy okazji jego podróży kurierskich do jego stałych klientów lub ich znajomych. Z czasem Warga mógł towarzyszyć listonoszowi w jego wyprawach. Z czasem też listonosz był zmuszany przez okoliczności do wprowadzania znajdy w swój fach – czujnego poruszania się po bezdrożach Rubieży, unikania co bardziej fanatycznie praworządnych urzędników Omamu, a w razie potrzeby szybkiego blefowania. Warga miał też okazję wielokrotnie podejrzeć szczegóły procesu handlu odurzaczami, jaki praktykował listonosz. Im bardziej Warga się zagłębiał w ten proceder, jednocześnie poznając wraz z wiekiem prawo i Tradycję kultu przodków oraz realia intryg klanowych, zwłaszcza pomiędzy ambitnymi rodami Hanzy, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele osób chętnie zobaczyłoby upadek cwaniackiego stylu życia listonosza i jego rodziny.

 

Scena 7. [Nawiązuję do wydarzenia z dzieciństwa „Złamane serce” oraz do manewru bojowego „Bez litości” i socjotechniki „Wytknięcie błędów”. Splatam to też z wydarzeniami losowymi, które mają cechować wiek młodzieńczy:”Trudne negocjacje” i „Własny biznes”. Aha, wolałem dla siebie nazwę klanu Ilpostino, ale uznałem, że bohater dążący do bezpieczeństwa i władzy wolałby sprzymierzyć się z Corleone, zwłaszcza ze względu na sytuację i fach.]

 

Sukces, jaki sprawiała listonoszowi uprawa i przemytnictwo marychłonów podsycał tylko przeklętą zawiść Wargi. Chociaż wiedział, że wiele przez to straci, uznał, że wystarczająco już się nauczył od rodziny listonosza by byli mu oni dłużej potrzebni. Okazją do zwrócenia uwagi na siebie i nadmierne bogactwo swojej przybranej rodziny stały się huczne obchody Micwy Pierwszej Komunii chłopca. Wtedy to Warga mógł zgodnie z Tradycją po raz pierwszy odczytać jej wersety wobec przybyłej do hacjendy listonosza rady starszych okolicznych klanów. W tłoku ucztowania Warga podszedł do rzecznika rodu Corleone. Chłopiec zażądał by ród Corleone przyjął go jako swojego klienta. W zamian za to Warga wytknąć miał justycjarjuszom konkurencyjną wobec monopolu rodu Corleone działalność przemytniczą listonosza. Upojony zabawą i marychłonami, zachłanny na rozszerzenie swej działalności rzecznik podpisał w imieniu rodu zobowiązanie wobec chłopca, zgodnie z wolą Wargi. „Kogo mam więc przyjąć, o dojrzały młodzieńcze”- zachichotał rzecznik rodu spisując umowę – „w poczet klientów rodu Corleone?” Chłopiec otworzył usta: „War...Vargas, wielmożny Panie” – uśmiechnął się, co zawsze niwelowało jego pozorną nieatrakcyjność – „Nazywam się Vargas.”

 

Wkrótce zadenuncjowana przez Vargasa rodzina listonosza została oskarżona i skazana przez justycjarjuszy. Dzięki protekcji rodu Corleone Vargas, z uwagi na współpracę z władzami, młody wiek i – jak sam twierdził – nieświadomość niezgodności działalności rodziny listonosza z Tradycją Przodków, którą poznał dopiero niedawno, został uniewinniony. Chłopiec dumny był ze zrealizowania swojej woli pozbycia się rodziny listonosza. Nie obchodziło go, że złamał tym samym serce osobom, które traktowały go jak kogoś bliskiego. Że listonosz popadł w szaleństwo, z którego miał już się nie wydobyć a jego synowie poprzysięgli na zawsze zemstę osobie, która cieszyła się prawami ich brata. Vargas teraz miał protekcję i poważanie, wkrótce miał też rozpocząć marsz ku bogactwu. Chociaż decyzją klanowej rady starszych farma marychłonów została zniszczona a ziemia pod jej uprawę spalona, Vargas miał zachowane wystarczająco dużo nasion by dzięki nabytym umiejętnościom założyć w porozumieniu z rodem Corleone własny biznes przemytniczy w tej części Rubieży.

 

Scena 8. [Rozwijam wydarzenia z wieku młodzieńczego i wprowadzam zdarzenie losowe z wieku dojrzałego „Moje zwierzę” i łącze to z wylosowanym manewrem bojowym „Zwierzęcy instynkt”.]

 

Aby nie popełnić tego samego błędu co listonosz i jego rodzina, Vargas postanowił, że nie założy jednej farmy. Rozmieści za to w okolicy klika punktów, w których będzie sadził i oprawiał zielę. Do podróżowania przez dzikie bory Rubieży pomiędzy swoimi działkami, młody przemytnik zakupił za oszczędności wytresowanego ogromnego kota bojowego. Zwierzę to poruszało się po tundrach i lasach znacznie sprawniej i szybciej niż człowiek, a i w walce wyręczało często Vargasa swoimi ostrymi pazurzyskami. Przemytnik wkrótce mógł polegać na swoim zwierzęciu do tego stopnia, że prawie nie musiał martwić się o swoje życie, poświęcając całą uwagę na rozwijanie własnego biznesu. I tak Vargas spędził resztę swojej młodości – tworząc podwaliny własnej działalności przemytniczej i wykuwając sobie w zamian za swoje sukcesy i dochody pozycję w miejscowej gałęzi rodu Corleone.

 

Scena 9. [Znowu wyszedł za długi wpis, a nawet nie wiadomo, dlaczego mój hanzycki bohater chciałby porzucać wygody, parać się wiedźmiarstwem i wyruszać na poszukiwanie przygód na Rubieży.]

 

W dniu swoich dwudziestych urodzin Vargasowi przyśnił się koszmar. Śniło mu się, że ponownie stracił całe swoje z trudem i mozołem budowane bogactwo i pozycję. W tamtej koszmarnej wizji, żołnierze w kolejnej, nic nie obchodzącej go wojnie niszczą jego pola uprawne, zajmują i palą wynajmowane przez niego apartamenty w największych miastach Rubieży i odzierają go ze zdobnych szat i atrybutów wyższego stanu. Wszystko odbywać się miało wśród charkotu Khou-Kaina: „Zemszczę się, mały człowieczku...wszystko co masz, zawdzięczasz mojej mocy...”. Vargas obudził się z krzykiem i uświadomił sobie zdjęty grozą, że nic co posiada nie zapewni mu obrony przed siłami ciemności i wojny. Bał się, że bieda i okrucieństwa jego dzieciństwa mogą spotkać go znowu po kolejnej wojnie z demonami. Wiedział, że nie może wiecznie się błąkać po dzikich sawannach i ukrywać w pałacach możnych Hanzytów. Musi podjąć walkę przeciwko tym, którzy chcą mu odebrać to co mu się należało. Wspomnienie Khou-Kaina przywołało na myśl otępienie i radosny szał, jakiemu poddali się wojownicy po tym, jak mały Vargas dorzucił im do ogniska prochy demona. Wpadł więc na pomysł, że zmiesza prochy Khou-Kaina z rozproszkowanymi ziołami i zacznie rozprowadzać jako nowy narkotyk. Oczyma zimnokrwistej duszy Vargas widział jak uzależnionym od specyfiku wojownikom odchodzi z czasem ochota do walki i niszczenia jego własności.

 

Scena 10. [Powracającym tematem jest sprawa 52 archetypów w Klanarchii. W rzeczywistości, jak zauważono, jest ich 13, co w połączeniu z 4 pochodzeniami ma dawać wspomnianą liczbę i wolną rękę w wizualizacji swoich bohaterów, tak by byli zgodni z konwencją i oczekiwaniami. Jak wspomniałem w poprzednim wpisie – chciałem stworzyć postać a la Gary Oldman z Leona. Ponieważ do polityczno-biznesowej Hanzy nie pasował mi obraz tańczącego w kółko szamana, wymyśliłem sobie, że mój bohater będzie (uwaga! he, he) narkomantą – karierowiczem zachłyśniętym mocą demona prochów Khou-Kaina. Mnie się to bardzo podoba, bo to jest to czego chciałem, przy zachowaniu konwencji.]

 

Powrót na spalone pola swojego rodzinnego miasta nie zrobił wielkiego wrażenia na dorosłym, pewnym swego i coraz bardziej nieczułym Vargasie. A może po prostu odmówił słuchania tego, jakie uczucia w nim przywołuję ten widok. Przybył tu w jednym celu – objuczyć kota bojowego prochami Khou-Kaina. Dla każdego oprócz niego, w którego żyłach płynęły resztki mocy prochów demona, rozpoznanie aury miejsca spoczynku martwego upiora byłoby niemożliwe. Vargas pospiesznie upchał tyle ile się dało prochów do juk kota bojowego i powrócił do swojej najbliższej siedziby. Tam rozpoczął eksperymenty z warzeniem i mieszaniem prochów i ziół. Pomny jak sam się zachował wobec ufającym mu plantatorom narkotyków, nie chciał i nie mógł zaufać nikomu w wypróbowaniu swojej mikstury. Nie miał więc wyboru i wypróbował ją na sobie. Natychmiast wzrok mu się zalał czerwoną mgła a ciało, chociaż trzymało się na nogach, zaczęło drgać i pulsować w rytm dla niego tylko słyszalnej wojowniczej muzyki.

 

Scena 11. [Wymyślam sobie jak to się stało, że bohater o zerowych zdolnościach bojowych zna manewry „Siła utecha” i „Sztuka Ki”. No i zaznaczam jakiego przodka mój bohater wyznaje.]

 

W wywołanej narkotykami wiedźmiarskiej wizji ujrzał swój najgorszy koszmar: atakujące go hordy wojowników, głodnych jego okaleczenia i upokorzenia. Vargas z wizji uzmysłowił sobie, że nie ma dokąd uciec. Walka jest nieunikniona. Vargas poczuł się zmęczony. Wiedział, że nie ma szans; tak jak nie miał ich w walce nigdy wcześniej. Khou-Kain miał rację co do niego – poza swoimi zbytkami nic nie znaczy. „Nie!” – powiedział sobie Vargas – „To nie walką jestem zmęczony, lecz wieczną ucieczką. Tu i teraz rozstrzygnę czy wola, która pokonała upiora nie pokona także stali oręża!” Ubrany w swojej wizji w swój najlepszy starożytny garnitur, Vargas wykrzyczał imię swojego ulubionego przodka-patrona („Sforzaaaaaaa!”) i rzucił się z gołymi pięściami na uzbrojone mary-wojaków. Ku swojemu zdumieniu, niczym legendarny Utech, był w stanie dzielnie stawić czoła przeważającej liczbie wrogów. „Ave Cezar Sforza!” – pomyślał, świadom, że tylko siła przodka była w stanie czynić takie cuda. Wkrótce koszmarni wojownicy leżeli pokonani pod lakierowanymi butami Vargasa i wizja rozpłynęła się.

 

Scena 12. [Koniec. Uff! Ale wyszedł z mojego bohatera taki drań, że nie wiem, czy będę w stanie nim wiarygodnie grać. Tak czy siak, oceniam zabawę w tworzenie bohatera w Klanarchi lepiej niż ostatnio czytaną powieść "Głową w mur", chociaż widać w tym wpisie wyraźne inspirowanie się stylem R.W.Orkana.]

 

Gdy wróciły mu zmysły, Vargas ze zdumieniem spostrzegł, że w prawdziwym świecie przez wierzch jego dłoni i przedramienia ciągnie się wystające na cal lub dwa ostrze, jakby od maczety. Zdał sobię sprawę, że dzięki odrodzonej za sprawą narkotyków nowej mocy wiedźmiarskiej, jest w stanie wykorzystywać swoje ciało jak śmiercionośną broń. Wiedział już, że odtąd nie będzie już się bał, że jego wrogowie kiedyś go dopadną. Wiedział, że kiedy tak się stanie, będzie przygotowany. Musi tylko teraz poświęcić się doskonaleniu swojej okultystycznej mocy. Żeby tak się stało, musi porzucić swoje wygodne życie i poświęcić najbliższe lata na poszukiwanie słabych demonów, o których teraz wie, że nie stanowią wyzwania dla jego silnej woli, a których pokonanie zapewni mu bezpieczne odtworzenie należnego mu świata. Świata spełnionych marzeń. Vargas poczuł się silny i szczęśliwy. Wypływająca ciemność z doliny niosła ze sobą echo przekleństwa Khou-Kaina:” ...twoje pragnienia zawsze spełniają się tylko cudzym kosztem...”. Swoją nową siłą i szczęściem narkomanta Vargas z rodu Corleone upił się do tego stopnia, że wkrótce zapomniał, iż ciemność, która spowiła jego siedzibę podczas pojedynku z jego koszmarem, odpłynęła pozostawiając bez kropli życia ciało jego wiernego kota bojowego. A może po prostu nie chciał tego pamiętać.

 

 

 

Komentarze


Johny
   
Ocena:
+1
Rzeczywiście niezły drań Ci wyszedł. Ogólnie miło się czytało, fajny patent na zrobienie ze szlachcica szamana. Najbardziej mi się podobał moment w którym wielki panicz wykrzyczał: „Chciałem tylko by spełniało się każde moje życzenie! Po to mam przecież żyć!”
Fajne.
02-07-2009 21:22

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.