» Pawilon herbaciany » Felietony » Legenda Pięciu Pierścieni

Legenda Pięciu Pierścieni


wersja do druku

Podobieństwa między "Legendą Pięciu Kręgów" i "Władcą Pierścieni" są oczywiste i widoczne niemal na pierwszy rzut oka. Do tolkienowskiej sagi odsyła już tytuł oryginału (przyznaję, tłumaczenie nie oddaje tej dwuznaczności - zwyciężyło tu jednak powinowactwo z "Gorin No-Sho") - kręgi Musashiego to jednocześnie Pierścienie Profesora. Równie ewidentne są nawiązania fabularne - mamy oto strąconego niebianina, który z potężną armią plugawych potworów pustoszy świat cywilizowany - i który wysiłkiem pradawnych bohaterów zostaje pobity. Mija tysiąc lat - i oto pękają pradawne sojusze, niegdysiejsza wiedza zostaje pogrzebana, a spustoszone krainy zła nie wydają się tak groźne jak kiedyś - Nieprzyjaciel przebudził się jednak i gromadzi siły.

Klan Kraba zagradza służalcom Fu Lenga drogę do Rokuganu, zaprzepaszczając przy tym dziedzictwo kulturalne reszty Cesarstwa. Kraby żyją na ruinach, każdego dnia spoglądając na spustoszone ziemie Kuni i niegdysiejszą strażnicę, wznoszącą się na skraju ziem Mrocznego Boga, a dziś opanowaną przez jego sługi. Doprawdy, pochwała Gondoru, którą podczas Rady u Elronda wygłasza Boromir zabrzmiałaby równie prawdziwie w ustach Hida Yakamo.

Na północ od ziem Kraba żyją, związani z nim przymierzem, władcy koni, na poły barbarzyńscy wojownicy, którzy przewędrowali cały świat nim osiedli na swych stepach. Ich rumaki nie mają sobie równych, są dumni, nieugięci, mają własne tradycje i historię. Niewiele łączy ich z resztą Rokuganu, a krew kami, która płynie w ich żyłach, z czasem zmieszała się z krwią potomków dzikich plemion pustyni. Jak Rohan, stanowią wyłom w jednolitej kulturze cywilizowanego świata i niczym Rohirrimowie ufają tylko sobie.

Takie podobieństwa można, w zakresie fabuły, mnożyć - największy znawca Krain Cienia zostaje, niczym Saruman, przez nie uwiedziony, mroczną puszczę Shinomen zamieszkują olbrzymie pająki Kumo i dziwniejsze jeszcze stwory, jest w Rokuganie miejsce i dla rady czarowników, i dla wędrownego, a potężnego, czarownika, i nawet na lud, który nie ogląda się na resztę świata i, choć nie składają się nań pogodni rolnicy, wierzy, że zło nigdy nie zdoła wspiąć się w ich góry.

Prosta analogia motywów nie przesądza jednak o głębokim podobieństwie tych dwóch utworów - "Legenda" jest jednak skonstruowana wedle tych samych zasad, co "Władca Pierścieni", obydwa korzystają bowiem z zasad konstrukcyjnych starożytnych eposów - szczególnie eksponując rolę, jaką w niegdysiejszym pisarstwie odgrywał czas. Zarówno w Rokuganie, jak i w Śródziemiu, Dawne Dni były piękniejsze, doskonalsze i przepełnione wspaniałością, jakiej dziś się już nie ogląda.

O roli i konstrukcji historii zdarzyło mi się już pisać - napomknąłem wówczas, iż przedmiot wykonany w zamierzchłych czasach przewyższa zawsze ten, który właśnie opuścił warsztat. Owszem, urąga to zdrowemu rozsądkowi, jeśli za współczesnymi historykami, rozmiłowanymi w śledzeniu skutków i przyczyn, przyjmiemy, że dzieje Rokuganu to historia rozwoju. Zdrowy rozsądek i potoczne doświadczenie potwierdzają tę intuicję - dziś potrafilibyśmy wykonywać miecze nieskończenie doskonalsze, niż dwunastowieczni kowale, potrafimy oderwać się od ziemi, mamy Internet, druk i aspirynę. Przeczy temu jednak poczucie epickości, prawdziwe, nie obciążone naukowością zanurzenie w przeszłości i tradycji - przeszłości i tradycji, które tak bardzo są dla Rokuganu ważne.

Niegdyś wszystko było doskonalsze - ta wiara każe mieszkańcom Cesarstwa naśladować we wszystkim swych przodków. Nie jest to jednak powodem braku rozwoju - ten wynika raczej z prawideł epickich. Nie można prześcignąć niegdysiejszych mistrzów, czas ma bowiem w Rokuganie rolę nobilitującą. Stąd zbroje wykonane przed tysiącem lat, pradawne miecze, twierdze - a nawet kimona mają się znakomicie, dziedzicznych mieczy nie dotyka korozja, sploty jedwabiu nie rozchodzą się od starości, a sznury spajające pancerze nie parcieją. To, co niegdysiejsze, nie przypomina wytworów kultury prymitywniejszej, a raczej doskonalszej, wykonano to bowiem przy użyciu technik, które dawno temu poszły w zapomnienie, ze starannością i mistrzostwem, jakiego dziś już się nie spotyka. To współczesny obiekt wygląda przy swym archaicznym odpowiedniku jak wyrób ludów prymitywnych - pamiętajmy, na początku był wszakże Wiek Złoty...

Zasada ta koresponduje, oczywiście, ściśle z Tolkienem - w jego trylogii również z kultury Numenoru pozostały ruiny i późniejsi o trzy tysiące lat rzeźbiarze nie potrafiliby już wykuć Wrót Argonath, odtworzyć magicznej bramy Morii czy stworzyć miecza na miarę Glamdringa czy Narsila. Zaginęła sztuka tworzenia Pierścieni, armie są stokroć mniej liczne, a ludzie nikczemniejsi - doskonałość zaś elfów bierze się stąd, że w ich siedzibach Dawne Dni nie przeminęły. Bohaterowie noszą tu u pasów ostrza wykute przed pięcioma millenniami, które dawno temu powinny się rozpaść, a od współczesnych egzemplarzy broni białej nie różni ich wcale typ, a fakt, że nowoczesne miecze wyglądają jak ubodzy kuzyni starożytnego oręża. Zupełnie jak wykuta właśnie rokugańska katana przy Chikarze, dziedzicznym mieczu Klanu Kraba.

Cóż za szkoda zatem, ze bezwzględna wiara w wartość przeszłości brzmi w naszych nawykłych do nowoczesności uszach cokolwiek bałamutnie! Jeśli szukamy w Cesarstwie realizmu, jeśli chcemy przenosić do niego reguły, których na co dzień doświadczamy, buntujemy się przed ufundowaniem świata wedle reguł literackich. Czy jednak nie i historia, nowoczesna, naukowa i bezduszna, nie daje nam przykładów krajów, w których przez długie stulecia kultura przeżywała regres? Wystarczy wspomnieć wszak starożytny Egipt czy imperialny Rzym, zaginione przed wiekami Wielkie Zimbabwe albo kulturę Majów - wszyscy oni stali się w którymś momencie karłami, siedzącymi na ramionach gigantów, jak to trafnie sformułował Bertrand z Chartres, porównując własną epokę z cudami antyku.

I my sami - przyzwyczajeni do wszechobecnej nowoczesności, z pogardą myśląc o naszych nieoświeconych przodkach - czy i my nie spotykamy się na co dzień z przykładami ich doskonałości, której z lenistwa i braku czasu nie potrafimy podrobić? Starożytni pozostawili nam w spadku marmurowe komuny świątyń i stożki piramid, rówieśnicy mistrza Bertranda kłuli niebo wieżami katedr. Nawet nasi pradziadowie zostawili po sobie solidne, ceglane kamienice, niepiękne kościoły i hale fabryk, które przetrwają jeszcze stulecia - choć za lat tysiąc nie zostanie po nich znaku. Jak szybko rozpadną się zaś nasze domy? Jak długo ustroją bloki, segmenty z gipsowej płyty? Kiedy roztopią się już w strumieniu czasu, kiedy nasze wnuki, twórcy rzeczy bardziej jeszcze nietrwałych, wznosić będą swoje papierowe budowle, nieświadomi tego, jak mieszkaliśmy my - niewzruszone piramidy wciąż wpatrywać się będą w piasek pustyni.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.