Lara Croft and the Guardian of Light

Autor: Katarzyna 'Bagheera' Bodziony

Lara Croft and the Guardian of Light
Nie będę się przyznawać, ile miałam lat w 1996 roku – pamiętnym roku, gdy na świat przyszła jedna z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych postaci świata gier – Lara Croft. Dość powiedzieć, że nieustraszona brytyjska archeolog zrobiła na mnie wrażenie, które do dziś wywołuje sentyment na dźwięk jej imienia. Nie zmienią tego nawet najróżniejsze wzloty i upadki, jakie autorzy serii Tomb Raider zafundowali nam od tego czasu. Grę Lara Croft and the Guardian of Light, czyli najnowszą pozycję z tego cyklu, zdecydowanie można zaliczyć do wzlotów, choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że jest to jedynie mini-gierka dostępna w sklepiku online, mająca wypełnić czas fanom oczekującym na premierę kolejnej, pełnowymiarowej odsłony cyklu.


Przystawka okazuje się być pełnoprawnym daniem

Lara Croft and the Guardian of Light znacząco różni się od swoich poprzedniczek i dlatego jako pierwsza nie otrzymała w nazwie jakże rozpoznawalnego podtytułu Tomb Raider. Zapewne deweloper postanowił nieco odciąć się od kanonu serii, bo i gra nie jest kanoniczna, a z pewnością wprowadza rozwiązania, do jakich fani Lary nie są przyzwyczajeni. Już w chwili pierwszego odpalenia gry zaskoczy nas niezwykły dla tej serii rzut izometryczny, którego spodziewalibyśmy się raczej po kolejnej odsłonie Diablo czy Cywilizacji. "Jak to, a gdzie znany i lubiany widok zza pleców seksownej pani archeolog?" Jednak po momencie pierwszego zdumienia szybko okazuje się, że Lara Croft and the Guardian of Light w niczym nie ustępuje swoim "pełnym" poprzedniczkom – ta gra jest dopracowana, wciągająca i ciekawa graficznie. Umiejętnie łączy elementy walki, platformowej zręcznościówki oraz łamigłówki. Szczególnie te ostatnie są dużym plusem gry, ponieważ nie należą do banalnie prostych i zmuszają nas czasem do ruszenia głową. Nawiązują przy tym ładnie do tradycji Tomb Raidera – zapadnie, kolce i toczące się głazy będą miłe wszystkim fanom Lary.


We dwoje raźniej

Jak przystało na Larę Croft, fabuła ociera się luźno o starożytne cywilizacje. Dostajemy nieco karkołomnie wymieszanych w jednym kociołku Majów, Tolteków i Azteków, ale pal sześć – nie takie rzeczy się w grach widziało. Pomocnikiem Lary zostaje liczący sobie"zaledwie" dwa tysiące lat wojownik imieniem Totec, który po krótkim kursie obsługi karabinu maszynowego radzi sobie z nim równie dobrze, jak z dzidą. Razem muszą powstrzymać złowrogiego Xolotla i odzyskać pradawny artefakt. Właśnie – "razem" jest bardzo ważnym słowem w przypadku tej gry, mocno bazującej na dwuosobowej zabawie kooperatywnej, choć przyjemnej również w rozgrywce dla jednego gracza.

W trybie dwuosobowym, dostępnym także online, gracze dzielą się rolami Lary i Toteca, zaś w rozgrywce jednoosobowej dostępna jest jedynie pani archeolog. Plansze w obydwu trybach są zasadniczo takie same, inny jest natomiast sposób ich przechodzenia i zupełnie inaczej należy rozwiązywać łamigłówki. W trybie co-op każde z bohaterów posiada własną umiejętność – Lara potrafi przerzucić i zahaczyć linę, po której nasz wojownik może przejść lub się wspiąć, on z kolei niesie tarczę zasłaniającą siebie i swą towarzyszkę przed strzałami oraz dzidy, które wbija w ściany tworząc dla Lary schody. Nieraz jedynie sprytna kombinacja umiejętności obu postaci umożliwia nam pokonanie danego odcinka planszy czy dostanie się do ukrytego artefaktu. Postaci świetnie się uzupełniają, a satysfakcja ze wspólnego pokonania trudnego fragmentu gry jest naprawdę spora. Natomiast w trybie jednoosobowym Lara posiada nie tylko linę, ale i dzidy, i musi sobie radzić sama. Co ciekawe, prowadzi to do znacznego uproszczenia łamigłówek, ponieważ ilość kombinacji możliwych ruchów znacznie się zmniejsza. Generalnie rzecz biorąc, mimo że rozgrywka jest bardzo przyjemna w trybie single, skrzydła rozwija dopiero w co-opie.


Zbieractwo i łamigłówki

Jak to bywa w grze platformowej, trochę czasu musimy poświęcić na zbieranie wszelkiego rodzaju dóbr. Na planszy czekają na nas różnorakie przedmioty podnoszące statystyki bohaterów – nowe bronie i artefakty (procentowo podnoszące nam chociażby zdrowie, "zbroję" czy prędkość). Przydatność niektórych bywa, moim zdaniem, mocno dyskusyjna – oczywiście miotacz płomieni czy granatnik zawsze cieszy, ale różnorakie artefakty, jakie możemy na siebie założyć, mają dość ograniczony wpływ na rozgrywkę. Ten element został potraktowany nieco po macoszemu – grę możemy przejść na samej broni, właściwie nie ekwipując artefaktów. Po co zatem je zbierać? Jedynie dla satysfakcji i trofeów. Nota bene gra oferuje własny system osiągnięć, niezależny od trofeów – każda plansza zawiera kilka różnorakich wyzwań, których spełnienie jest nagradzane specjalną bronią czy artefaktem. Uczciwie przyznam, że część z nich bywa zniechęcająco trudna, część zaś dostarcza sporo dobrej zabawy.

Jak już wspomniałam, gra bywa miejscami wymagająca, zwłaszcza na najwyższym z trzech dostępnych poziomów trudności. Na szczęście system checkpointów został dobrze przemyślany, a ponadto mamy w zanadrzu autosave, więc rozgrywka nie wywołuje frustracji. Podczas gdy walka ze zwykłymi przeciwnikami polega najczęściej na klasycznym opróżnianiu kolejnych magazynków, dużo radości dostarcza starcie z bossami – najczęściej wymagające zręczności i szybkości, a czasem i pomyślunku. Elementy zręcznościowe również zostały dobrze przemyślane – bywają wymagające, ale nigdy frustrująco trudne. Jednak to właśnie tutaj pojawił się jedyny chyba problem, jakiego doświadczyłam podczas rozgrywki – zahaczanie liny przez Larę. Lina miała denerwujący zwyczaj reagowania z opóźnieniem, czasem wczepiała się w niewłaściwy cel (mimo nakierowania bohaterki w odpowiednią stronę) lub nie zahaczała się wcale. Generalnie wymagała nieco uważniejszej obsługi, co nie stanowiło problemu w spokojnych sekwencjach łamigłówek, ale mogło kosztować życie w zręcznościowej ucieczce z walącego się mostu. Nie była to jednak sytuacja nagminna i generalnie miała niewielki wpływ na rozgrywkę.


Kawał dobrej roboty

Lara Croft and the Guardian of Light to gra zaskakująco dobra i dopracowana. Niekanoniczny dla platformówek rzut izometryczny dobrze się sprawdził, zaś świetne zbilansowanie elementów zręcznościowych, walki i łamigłówek spodoba się każdemu fanowi serii Tomb Raider. Nie zapominajmy też o bardzo przyzwoitej grafice i ładnie dobranej muzyce, które już od pierwszej planszy pozwalają wczuć się w archeologiczną przygodę. Silny nacisk na grę dwuosobową pozwala świetnie bawić się z przyjaciółmi – czy to w domu, czy na sieci – zaś różnice w obu trybach sprawią, że nie będziemy się nudzić przechodząc grę dwa razy. W dobie gier krótkich i prostych nowa Lara stanowi prawdziwe światełko w tunelu i pozostaje mieć nadzieję, że więcej developerów pójdzie w ślady Crystal Dynamics.