08-03-2012 23:43
Labirynth: War on Terror - pierwsze wrażenia
W działach: planszówki | Odsłony: 5
Już jakiś czas temu w moje ręce trafiła planszówka “Labirynth: Warr on Terror”. Nie znam się za bardzo na planszówkach, figurki i RPG całkiem nieźle radzą sobie z moim portfelem, ale uznałam, że tę pozycję warto mieć. Mocno rekomendowana przez moich znajomych. Kumpel, który mi ją sprzedawał trochę się krzywił, bo to gra nie dla kobiet, bo one jej nie zrozumieją. Nie zraziłam się i kupiłam.
Solidne pudełko, które przetrwało już parę podróży. W środku ogromna ilość znaczników i plansza. Na szczęście są woreczki strunowe na znaczniki. Do tego jeszcze karty, kości, drewniane znaczniki jednostek oraz instrukcja i karty z operacjami. Wszystko porządnie i schludnie wykonane. Karty wydają się być wytrzymałe, ale i tak chcę sobie sprawić na nie koszulki.
Muszę przyznać, że pierwsze rozstawianie znaczników na planszy zajęło mi sporo czasu. Osoba, która nie jest zbyt obeznana z planszówkami, może być skonfundowana ilością rzeczy, jakie trzeba poczynić, by w ogóle się przygotować do rozgrywki. Niemniej jednak po jakimś czasie będzie to szło znacznie szybciej. Dodatkowo instrukcja może nieco odpychać. Zarówna ta w języku angielskim (pudełkowa) jak i polskim (z Rebela) jest napisana dosyć zawile, trzeba się w nią naprawdę dobrze wczytać, a i tak dużo rzeczy wychodzi dopiero podczas gry. Przyznam szczerze, że dopóki nie zagrał ze mną ktoś doświadczony, to samej ciężko było mi wyjaśniać tę grę. Na całe szczęście, kiedy zaczyna się właściwa rozgrywka, zasady przestaję brzmieć tak skomplikowanie.
Na “Labirynth” trzeba sobie zarezerwować ok. 3h. i jednego chętnego gracza, chyba że akurat nie macie takiego pod ręką, to wtedy gramy solo. Gra oferuję taką opcję, ale jeszcze nie miałam okazji jej przetestować. Z relacji mojego kolegi wynika, że w tym trybie wcale nie jest tak łatwo wygrać. Do wyboru mamy Amerykanów albo Islamistów. Granie USA polega przede wszystkim na odpowiednim reagowaniu na działania terrorystów. Oni zaś najchętniej podrzuciliby nam bombę atomową i oczywiście zdetonowali ją. Każda ze stron ma ładną tekturą kartę z opisanymi operacjami, jakie może wykonać. Na samej planszy zaś, są odpowiednie wskazówki odnośnie tego, co powinno się zdarzyć, jeśli jakiś znacznik przesunie się lub w ogóle pojawi.
Pomimo pewnej losowości, to Labirynth każe nam myśleć. Czasem są tury, kiedy żadnej ze stron nie uda się nic sensownego zrobić, a wtedy gracz grający Islamistami wkurza się, że rekrutacja nowych terrorystów się nie powiodła drugi raz rzędu. Z kolei mnie, jako USA, dwa lub trzy razy nie udało się przekonać Pakistanu, żeby był moim sojusznikiem, bo na kości uparcie wypadała jedynka. To nie oznacza jednak, że gra zwalnia. Każdy zaczyna z dziewięcioma kartami na ręku, które mają duży wpływ na rozgrywkę. Kiedy się skończą, dobiera się kolejna ręką. Są m.in. wydarzenia, które mogą sporo namieszać, karty które działaniem mogą objąć całą rozgrywkę. Dzisiaj stanęłam przed wyborem czy zapobiec zdobyciu bomby atomowej terrorystom oraz wprowadzeniu reżimu w Pakistanie czy umożliwić im zdobycie drugiej bomby w innym kraju (nie mieli na to jakiejś wielkiej szansy, bo był wymagany test, ale jednak). Niestety był to ten mało szczęśliwy rzut dla mnie… ;)
Dokładniej o mechanice samej rozgrywki wypowiem się, jak nabiorę więcej doświadczenia. Czy zrozumiałam? Nie, to była pierwsza poważna rozgrywka, gra kryje przede mną wiele tajemnic jeszcze, ale myślę, że jeszcze kilka spotkań nad tą planszówką i będę grać całkiem płynnie. Mam bardzo pozytywne wrażenie o niej. Wszystkie elementy są bardzo ładnie wykonane, jedyne co może odrzucać, to instrukcja. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad sprawieniem sobie polskiej wersji “Twilight Struggle” tego samego wydawnictwa (GMT), ponoć prostsze i jest całkiem niezłą rozgrzewką przed “Labirynthem”.
Solidne pudełko, które przetrwało już parę podróży. W środku ogromna ilość znaczników i plansza. Na szczęście są woreczki strunowe na znaczniki. Do tego jeszcze karty, kości, drewniane znaczniki jednostek oraz instrukcja i karty z operacjami. Wszystko porządnie i schludnie wykonane. Karty wydają się być wytrzymałe, ale i tak chcę sobie sprawić na nie koszulki.
Muszę przyznać, że pierwsze rozstawianie znaczników na planszy zajęło mi sporo czasu. Osoba, która nie jest zbyt obeznana z planszówkami, może być skonfundowana ilością rzeczy, jakie trzeba poczynić, by w ogóle się przygotować do rozgrywki. Niemniej jednak po jakimś czasie będzie to szło znacznie szybciej. Dodatkowo instrukcja może nieco odpychać. Zarówna ta w języku angielskim (pudełkowa) jak i polskim (z Rebela) jest napisana dosyć zawile, trzeba się w nią naprawdę dobrze wczytać, a i tak dużo rzeczy wychodzi dopiero podczas gry. Przyznam szczerze, że dopóki nie zagrał ze mną ktoś doświadczony, to samej ciężko było mi wyjaśniać tę grę. Na całe szczęście, kiedy zaczyna się właściwa rozgrywka, zasady przestaję brzmieć tak skomplikowanie.
Na “Labirynth” trzeba sobie zarezerwować ok. 3h. i jednego chętnego gracza, chyba że akurat nie macie takiego pod ręką, to wtedy gramy solo. Gra oferuję taką opcję, ale jeszcze nie miałam okazji jej przetestować. Z relacji mojego kolegi wynika, że w tym trybie wcale nie jest tak łatwo wygrać. Do wyboru mamy Amerykanów albo Islamistów. Granie USA polega przede wszystkim na odpowiednim reagowaniu na działania terrorystów. Oni zaś najchętniej podrzuciliby nam bombę atomową i oczywiście zdetonowali ją. Każda ze stron ma ładną tekturą kartę z opisanymi operacjami, jakie może wykonać. Na samej planszy zaś, są odpowiednie wskazówki odnośnie tego, co powinno się zdarzyć, jeśli jakiś znacznik przesunie się lub w ogóle pojawi.
Pomimo pewnej losowości, to Labirynth każe nam myśleć. Czasem są tury, kiedy żadnej ze stron nie uda się nic sensownego zrobić, a wtedy gracz grający Islamistami wkurza się, że rekrutacja nowych terrorystów się nie powiodła drugi raz rzędu. Z kolei mnie, jako USA, dwa lub trzy razy nie udało się przekonać Pakistanu, żeby był moim sojusznikiem, bo na kości uparcie wypadała jedynka. To nie oznacza jednak, że gra zwalnia. Każdy zaczyna z dziewięcioma kartami na ręku, które mają duży wpływ na rozgrywkę. Kiedy się skończą, dobiera się kolejna ręką. Są m.in. wydarzenia, które mogą sporo namieszać, karty które działaniem mogą objąć całą rozgrywkę. Dzisiaj stanęłam przed wyborem czy zapobiec zdobyciu bomby atomowej terrorystom oraz wprowadzeniu reżimu w Pakistanie czy umożliwić im zdobycie drugiej bomby w innym kraju (nie mieli na to jakiejś wielkiej szansy, bo był wymagany test, ale jednak). Niestety był to ten mało szczęśliwy rzut dla mnie… ;)
Dokładniej o mechanice samej rozgrywki wypowiem się, jak nabiorę więcej doświadczenia. Czy zrozumiałam? Nie, to była pierwsza poważna rozgrywka, gra kryje przede mną wiele tajemnic jeszcze, ale myślę, że jeszcze kilka spotkań nad tą planszówką i będę grać całkiem płynnie. Mam bardzo pozytywne wrażenie o niej. Wszystkie elementy są bardzo ładnie wykonane, jedyne co może odrzucać, to instrukcja. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad sprawieniem sobie polskiej wersji “Twilight Struggle” tego samego wydawnictwa (GMT), ponoć prostsze i jest całkiem niezłą rozgrzewką przed “Labirynthem”.
9
Notka polecana przez: Ezechiel, Hajdamaka v.666, Headbanger, Jade Elenne, Malaggar, nerv0, Petra Bootmann, Radagast Bury1, ScripterYoda
Poleć innym tę notkę