Kurtyzany Vodacce

Główna nagroda w konkursie Biała Dama 2004

Autor: Mona

Kurtyzany Vodacce
(...) Grają bronią, której istnienia my nawet nie podejrzewamy. I są... Na Boga. Są dużo sprytniejsze od nas. Kiedy my pokrzykiwaliśmy przez całe wieki i piliśmy piwo, wybieraliśmy się z kumplami na krucjatę albo na mecz piłki nożnej, one cały czas stały w cieniu, szyły, gotowały i obserwowały... (...) Wyobraź sobie zegarek… Zegarek, który trzeba zepsuć. Ty czy ja załatwiamy to jak każdy inny facet: walimy w niego młotkiem. Kobieta nie. Kiedy tylko ma okazję, demontuje cię część po części. Wszystko wyciąga ze środka, tak że już nikt nie jest w stanie złożyć tego z powrotem. I zegarek już nigdy nie pokazuje czasu (...). Tak. Demontują na zawsze mechanizmy najtwardszych i najprawdziwszych facetów jednym gestem, spojrzeniem, prostym słowem. (...) One cię zabijają, a ty nadal chodzisz i nie wiesz, że jesteś trupem.


– Arturo Perez-Reverte, Cmentarzysko bezimiennych statków


Vodacce jest kobietą.

– Monique de Sade, kurtyzana



Niektórzy mówią, że zawód kurtyzany jest najstarszy na świecie. Nawet nie biorąc pod uwagę myślistwa i zbieractwa, jest to wymysł: najstarsza była prostytucja, a od prostytutki do kurtyzany droga jest daleka...

Seks jest siłą napędową ludzkości. Niektórzy - a zwłaszcza niektóre - mogą się sprzeczać, twierdząc, że najważniejsze jest uczucie, ale nie zwracajmy uwagi na te naiwne deklaracje. Miłość ma do zaoferowania jedynie drugą osobę i, jeśli mamy szczęście, kilka platonicznych poematów. Jako dobre kurtyzany otrzymujemy szeroki krąg wielbicieli, pieniądze, kosztowności, sławę, władzę i status kobiety wyzwolonej.

Nie wiem, jak dla ciebie, moja droga, ale dla mnie te argumenty są wystarczające.

Skoro miłość mamy z głowy, zajmijmy się seksem. Co odróżnia kurtyzanę od prostytutki?

Prostytucja to kupczenie własnym ciałem. Niskie, wulgarne, pospolite... choć wiele znanych kurtyzan zaczynało jako prostytutki, ot, choćby Anjelica Verdi. Czysty handel. Cóż, wiele kobiet zostaje zmuszonych do wyjścia na ulicę - czy to przez ciężką sytuację życiową, czy też inne osoby. Owszem, współczuję niektórym z nich, ale tylko niektórym. Rozumiesz, gdyby nie było zwykłych ulicznych dziwek, mężczyźni nie zapragnęliby odmiany.

Stawiam orzechy przeciw gilderom, moja droga, że nadejście kurtyzan poprzedziło pojawienie się pieniędzy, jubilerów i dobrych krawców. Tym, co odróżnia kurtyzanę od prostytutki jest jej sposób patrzenia na pieniądz: nie jako na środek do życia, a jako narzędzie do osiągnięcia władzy, sławy i - naturalnie - zbytków.

Kurtyzana jest z założenia towarem luksusowym, skierowanym do arystokracji i bogaczy, a to właśnie dlatego, że jest kimś więcej niż prostytutką. Kurtyzana powinna być nie tylko idealną kochanką, ale i piękną damą, potrafiącą zachować się z klasą, a także doskonałą towarzyszką dla zmęczonych mężczyzn.

Naszym zadaniem jest olśniewać ich, uwodzić, doprowadzać do szaleństwa, ale równocześnie wysłuchać ich, gdy chcą się wyżalić, wspierać, gdy pragną pociechy. Nade wszystko zaś, o czym powinnaś pamiętać zawsze, powinnyśmy być nie do końca zdobyte, nie do końca uległe. Śmiej się im w twarz, kochana, a będą szaleć, bo wyśmiewasz ich pragnienia!

Możliwe, że kurtyzany pojawiły się, gdy arystokraci znużeni już byli swoimi żonami, które są wiecznie takie same – zwłaszcza tu, na Vodacce. Krew naszych mężczyzn to czysty ogień, a ich kobiety...? Brzydkie, zaniedbane, ciche kury domowe. Noszą woalki, by nikt nie spojrzał im w oczy, przeklętym wiedźmom. Niby mają czarnoksięską moc, ale ona jakoś nie daje im wolności.

Mężczyźni zapragnęli odmiany - i znaleźli ją w ramionach kobiet, które od dawna czekały na okazję, by pokazać się dumnie tam, gdzie wcześniej nie było im wolno - na salonach, w klubach, w teatrach, a później - na uczelniach i w bibliotekach. Kiedy tylko vodacciańscy arystokraci oderwali wzrok od swoich żon, czekałyśmy my – wyszkolone w miłości, elokwentne, noszące się ze stylem, który zawracał im w głowach.

Tak wygląda nasza historia, moja droga.

***

Jak myślisz, kto najbardziej protestuje na widok kurtyzany w publicznych miejscach? Kościół, mówisz? Bynajmniej. Odpowiedź jest znacznie prostsza - inne kobiety. Zakłamane, obrzydliwie poprawne, zamknięte w czterech ścianach malutkich umysłów. Zważ, że nie mówię tu o kobietach niższych stanów, nie... One lubią na nas patrzeć, jesteśmy dla nich symbolem lepszego, niedostępnego dla nich świata. Szkoda mi ich trochę.

Natomiast arystokratki... och, obyś nigdy nie poznała nienawiści, jaka nas darzą! Przypomnę ci tylko historię Luciany, słodkiego dzieciaka. Przez jakiś czas była kochanką któregoś z książąt Caligari (a wiesz, jakie ich kobiety są zazdrosne) i jego siostra, czy kuzynka uknuła taki spisek przeciwko biednej dziewczynie, że po trzech latach Lu zmarła w więzieniu. Ciężko zawrzeć z nimi jakiś układ, bo one są prawdziwymi Vodacciankami, o których mówi się, że nie powinno się im ufać... och, naturalnie, że my też, ale kto by ufał kurtyzanie?

A Kościół - och, Kościół oficjalnie patrzy na nas jak na upadłe siostry. Oficjalnie, gdyż wyświadczamy świętobliwym braciszkom wiele przysług. Nie mówię tu tylko o tych przysługach, ale dość często przekazujemy im pewne informacje - choć przecież przekazujemy je każdemu, kto zapłaci (chociaż ja osobiście za nic nie przekazałabym żadnej informacji Reisowi!). Zresztą, bardzo lubię watycyńskich kapłanów. Rozmowa z wyedukowanym mężczyzną dla czystej przyjemności rozmawiania jest taka odświeżająca! Słyszałam nawet niezwykle romantyczną historię o watycyńskim księdzu, który z wzajemnością zakochał się w kurtyzanie, lecz ona nie mogła unieważnić swojego kontraktu. Ksiądz wykupił ją za pieniądze kościoła i uciekł do Avalonu. Hierofanta wysłał za nim inkwizytorów, lecz ksiądz i kurtyzana poprosili o pomoc samą królową Elaine. Ich historia tak bardzo ją wzruszyła, że udzieliła im azylu i nie przebierając w słowach posłała wysłanników Hierofanty do samej Otchłani!

***

Kurtyzana to w dużej mierze twór ukuty przez społeczeństwo, w którym żyjemy. Jesteśmy po to, by zachwycać - nie tylko mężczyzn, ale wszystkich, którzy na nas spojrzą. Często porównuje się nas do motyli, które łaskawie pozwalają podziwiać feerię barw na swoich skrzydłach. Piękne, kolorowe suknie zachwycające śmiałością kroju, zawsze o krok przed obowiązującą modą, błysk klejnotów wartych tyle, by wyżywić kilka pokoleń biednej rodziny i maski, a pod maskami – my.

Pamiętaj zawsze o szczególnej roli maski, to pierwsza rzecz, której uczy się młode kurtyzany. Teoretycznie chroni nas ona przed rozpoznaniem, które mogłoby mieć nieprzyjemne konsekwencje w przypadku tych okropnych wiedźm, w praktyce przynosi nam duże korzyści. Jesteśmy nierozpoznawalne, w końcu każda z nas może mieć wiele masek. Ponadto dodają nam one tajemniczego uroku, nieocenionego w naszej pracy.

Wracając do społeczeństwa. Pomyśl, że tu, na Vodacce, tylko my mamy prawo do wykształcenia, tylko nas wpuszczają do bibliotek - inne kobiety skazane są na życie w ciemnocie, nie umiejąc nawet się podpisać. My mamy prawo - jeśli nie obowiązek - kształcić się. Ci, którzy nadali nam ten przywilej, mężczyźni, robili to tylko ku swojej wygodzie, ich zachcianka otwarła jednak przed nami wrota prawdziwej potęgi – nauki. Najlepszym dowodem na to, jak bardzo skorzystały kobiety, jest Elena Franzini, legenda epoki, prawdziwy umysł renesansu. Do tej pory awanturnicy poszukują pamiętników i traktatów kobiety, która przewyższała swój czas tak dalece, że nawet teraz jej teorie są odkrywcze.

Jesteśmy więc piękne i pełne wdzięku, jesteśmy mądre i inteligentne – cudzoziemcy mawiają, że jesteśmy najdoskonalszymi dziećmi Vodacce. Owszem, mają rację. Kwestią czasu były więc kontrakty między kurtyzanami i ich klientami. Vodaccianin – arystokrata (a bądźmy szczere, to jedyna klientela, z którą się liczymy) nigdy nie zhańbiłby się małżeństwem z kurtyzaną. Jednak nasi mężczyźni, jak wszyscy inni, lubią mieć kobietę na własność. My im tego nie bronimy, przynajmniej dopóki ich na nas stać. Podpisujemy więc kontrakt, na mocy którego obdarzamy łaskami tego jedynego mężczyznę, a on w zamian za to łoży na nasze utrzymanie. Kosztuje to biedaka fortunę, ale pieniądze to rzecz nabyta, a nic tak bardzo nie powoduje wzrostu reputacji jak zawiązanie takiego kontraktu z najmodniejszą kurtyzaną w sezonie!

A'propos małżeństw z kurtyzanami - przypomniała mi się historia sir Josepha Armisteada i Blanche d'Antigny. On był jednym z członków avalońskiej Izby Parów, ona była kurtyzaną. Poznali się, zakochali w sobie – i kiedy sir Armistead wracał na Wyspy, ona wróciła z nim. Przez dłuższy czas żyli razem, a dopiero parę lat później przyznali, że są małżeństwem. Blanche jest kuzynką mojej matki i od niej wiem, że obecnie oboje cieszą się spokojem, otoczeni dziećmi i wnukami. Blanche wciąż jednak jest wyjątkiem.

Do tej pory zaskakują mnie kobiety, które potrafią ze szczytu stoczyć się na samo dno. Wczorajsze gwiazdy, lśniące pięknem i osobowością jutro lądują w rynsztoku, chore i brudne. Najczęściej są to prostytutki, które potrafiły wspiąć się na poziom wykształconych kurtyzan, lecz brak im wszechstronnej edukacji i pewnego zmysłu ekonomicznego.

Zarzucają nam, że nie każda kobieta może zostać kurtyzaną. To chyba oczywiste, nie sądzisz? Która chłopska, oderwana od pługa dziewczyna dorówna swojej wyszkolonej rówieśniczce? Zresztą, chłopi mają zbyt prostą mentalność, a zawód kurtyzany to pojedynek na krawędzi urwiska, gdy jedyną twoja bronią jest wdzięk i intelekt. Tu trzeba umieć ryzykować.

Podobnie Sorte Strega. Jak to mawia moja matka: Nikt nie chciałby mieć za plecami poborcy podatków; a praca ze strega jest czymś o wiele gorszym. Słyszałam wprawdzie plotki o Strega, która jest kurtyzaną... ale los biednej, biednej Lukrezii jest godny pożałowania...

Oczywiście, zanim kurtyzana będzie mogła pokazać się na salonach, musi przejść przez długie i żmudne szkolenie. Najpierw uczy się ją czytania, pisania i podstaw matematyki. Następnie historii i polityki. Przez cały czas zwraca się uwagę na jej zachowanie - musi być zgodne z etykietą, lecz odznaczać się pewną ekstrawagancją. Uczy się jej muzyki i śpiewu, malarstwa lub innej z artystycznych umiejętności. Kurtyzana musi być wykształcona wszechstronnie.

W porównaniu z tym wszystkim, przez co musimy przejść, seks jest doprawdy miłą odmianą! Naturalnie, trzeba mieć odpowiedni temperament, by zostać kurtyzaną. Ja mam taką zasadę, że staram się nie udawać w łóżku – jasne, niekiedy jest to nieuniknione (ot, gdy twoim partnerem jest dziarski sześćdziesięciolatek), ale unikam tego. W końcu płacą mi za to, by mogli poczuć się prawdziwymi mężczyznami. Płacą nam za to, byśmy były wdzięczną widownią, zachwycającą się nimi - bohaterami jednej nocy.

Nie wiem, czy ktokolwiek patrzy na kurtyzany z tej strony - aktorki będące publicznością w teatrze jednego aktora, który płaci za to, by móc pokazać się w wymarzonej roli. Jeśli się temu bliżej przypatrzeć, to takie smutne... naprawdę, kocham tych mężczyzn, którzy do mnie przychodzą – pokazują mi siebie takimi, jakimi chcieliby być, jakimi mogliby się stać, gdyby rzeczywistość dała im szansę.

Mój najwierniejszy kochanek ma obecnie dwadzieścia lat, jest więc nieco młodszy ode mnie. Jego ojciec zatrudnił mnie, bym wprowadziła go w świat miłości. Nie zapomnę tego, bo Niccolo był prawdziwym prawiczkiem, jakiego znamy z literatury, idealnie niewinnym. Pierwszą noc przegadaliśmy, a później... Spotykamy się już pięć lat, rozmawiamy, kochamy się - Niccolo twierdzi, że podpisze ze mną kontrakt kiedy tylko ojciec dopuści go do współpracy i będzie miał pieniądze.

Głupie rojenia zakochanej sprzedajnej dziewki, pomyślisz. Nie, moja droga, nic z tych rzeczy. Nie jestem zakochana, lecz po prostu dobrze się czuję z tym naiwnym dzieciakiem, a poza tym - on mnie kocha. Naprawdę, nie zważając na to, kim jestem. Ciało to twoja własność - zwykł mawiać. - Ja chcę ciebie taką, jaka jesteś. Po kilku latach w tym zawodzie, piękny aniele, zrozumiesz, jak bardzo każda z nas chce słyszeć te słowa...

Jak wygląda mój dzień, pytasz? Cóż, wstaję około południa i jem lekkie śniadanie. Moje służki, Marie i Nicole, pomagają mi w toalecie, która zwykle trwa do piątej. Czasami zapraszam jako widzów kilku dobrych znajomych, którzy zupełnie słusznie uznają to za zaszczyt.

Wieczorami wychodzę: koncerty, opera, teatr, wernisaże, bale i bankiety... Sama straciłabym głowę w tym wszystkim, na szczęście moja przyjaciółka, Agatha, planuje wieczory za mnie, dowiaduje się, kto będzie na jakiej imprezie i pojawienie się w którym miejscu będzie najkorzystniejsze dla mojego wizerunku. Agatha pomaga mi też w rozsądnym wydawaniu pieniędzy. Wiadomo, dobre chwile kiedyś przeminą i dobrze jest mieć zabezpieczoną małą fortunkę. Wiele kurtyzan skończyło jako nędznice i ja nie chcę dołączyć do ich grona!

Późnym wieczorem wracam do domu w towarzystwie. I pracuję.
Śpię długo. Kiedy się budzę, czytam dobrą książkę lub rozmawiam z Agathą. Później zaś, jak co dzień, Marie i Nicole, pomagają mi w toalecie...
Czasami robię sobie dzień wolny. Wyjeżdżam z miasta, lub idę na uniwersytet, wysłuchać kilku wykładów (miałam honor skończyć filozofię naturalną na Uniwersytecie Eleny), albo organizuję wieczorek dyskusyjny z kilkoma przyjaciółmi ze studiów. Czasami też po prostu zostaję w domu, daję służbie wolne, zapraszam Niccolo i gotuję obiad, jak przykładna żona.

Jestem kurtyzaną, owszem. Mam być podziwiana i wielbiona, ale mam też prawo do normalnego życia...
A’propos normalnego życia: tu, na Vodacce, jedyne kobiety, które mają prawo do swojej własności to my, kurtyzany. Moja własność to dość wystawny dworek na jednej z ładniejszych uliczek w mieście. Lubię prostotę i odrzuca mnie monteńska moda, która nakazuje zdobić złotem i purpurą wszystko, co się nawinie pod rękę. Nie znajdziesz u mnie niczego takiego, a ponieważ fascynuje mnie ostatni okres Republiki, mój dom jest utrzymany w czystym, klasycznym stylu. Wygląda skromnie, ale wiele z ozdób to oryginalne antyki znalezione w Numie, które kosztowały mnie doprawdy fortunę. Kilka sypialni, część dla gości, dla służby, dla przyjaciół, własna stajnia (Agatha z zapałem hoduje konie, dzięki czemu mogę się pochwalić kilkoma pięknymi klaczami castillańskej krwi), kilka powozów na różne okazje... takie wymogi stawia mi przymiotnik 'luksusowa'. Mam też oczywiście ogród, piękny i doskonale zadbany (na dwudzieste trzecie urodziny dostałam od Niccolo świetnego ogrodnika, który z oddaniem pielęgnuje dumę mojej posiadłości). Ostatnio naszedł mnie kaprys na oranżerię. Paolo, ów ogrodnik, wydaje się być zadowolony z wyzwania.

Muszę też wspomnieć o kilku pokojach przeznaczonych wyłącznie na garderobę. I o samej garderobie słów kilka, bo to przecież bardzo ważna kwestia! Wszystkie ubrania szyje moja osobista monteńska krawcowa, Julie. Część strojów jest bardzo wyzywająca, część przeciwnie, niezwykle skromna. O ile lubię błyszczeć wychodząc na wystawne przyjęcia, o tyle w domu preferuję prostotę i łagodność kroju. Mam też kilka ubrań pomagających mi w charakteryzacji, ale tu pojawia się drugie dno naszego zawodu...

Szpiegowanie. Nie ufaj kurtyzanie, bo nie wiesz, czyim jest szpiegiem, głosi jedno z przysłów. Słuszne słowa, sama miałam wątpliwą przyjemność zbierania informacji dla kilku z moich kochanków. Nie lubię tego, bo bycie kurtyzaną samo w sobie jest ryzykiem – po co mieszać w to jeszcze niebezpieczeństwo śmierci? Niestety, czasami nie ma wyboru...

***

Uśmiechasz się z niedowierzaniem, moja piękna, a przecież wszystko, co mówię, jest najszczerszą prawdą! Jeżeli umiesz i lubisz być boginią za pieniądze, możesz odnieść naprawdę duże korzyści. Na potwierdzenie moich słów opowiem ci historie moich trzech przyjaciółek, Anjeliki, Pearl i Orchidei. Razem pracowałyśmy u mamuni Vittano, przez krótki, ale bogaty w przeżycia okres. Tam nawiązała się nasza przyjaźń, mówiono o nas czterolistna koniczyna i każdy mężczyzna pragnął zerwać z niej choćby jeden płatek. Dziś tylko ja jedna zostałam na szczycie: Pearl żegluje po morzach, Anjelika poświęciła się wychowaniu syna i pomnażaniu majątku na vendelskiej giełdzie, a Orchidea... och, oby była martwa! Posłuchaj więc, moja droga...

Orchidea

Niewiele wiem o przeszłości Orchidei. Któryś z vodacciańskich książąt przywiózł ją sobie z Kitaju, a kiedy mu się znudziła, oddał do domu mamuni Vittano. Tyle wiem od samej mamuni, bo Orchidea nigdy nie wspominała swojej historii. To zresztą było typowe dla tej niezwykłej dziewczyny, z pewnością najbardziej tajemniczej kobiety, jaką kiedykolwiek poznałam.
Orchidea otrzymała swoje imię zupełnie zasłużenie. Piękna niczym egzotyczny, biały kwiat. Niezwykle jasna karnacja, rozświetlana w dodatku ryżowym pudrem, czarne skośne oczy o wyrazie, którego nikt nie potrafił odczytać i proste, kruczoczarne włosy, spływające na ziemię i ciągnące się za jej postacią niczym welon... Mój Boże, była piękna niczym ikona w kościele i równie tajemnicza. Mężczyźni pragnęli jej towarzystwa nie dla rozkoszy, jaką mogło dać jej ciało, a dla chwil wytchnienia, które potrafiła zapewnić sama jej obecność. Nawet ja, jej przyjaciółka, znajdywałam w jej obecności pociechę i ulgę w największych strapieniach. Orchidei mogłam powiedzieć wszystko, a ona milczała, ale ta cisza była wymowniejsza od wszystkich słów. Gdy patrzyła na mnie swoim nieprzeniknionym spojrzeniem, czułam spokój i bezpieczeństwo. Kochałam ją, jak kocha się bezbronny, niewinny kwiat; bo ona taka właśnie była - niewinna. Nigdy nikogo nie uderzyła, nie słyszałam, by podniosła głos. Przy niej wszystkie sprawiałyśmy wrażenie krzykliwych dziewek.
Była bardzo poważną osobą. Byłyśmy rówieśniczkami, ale ja zawsze przy niej czułam się jak dziecko. Orchidea nigdy nie miała stałego kochanka, nigdy nie chciała takiego mieć. W przeciwieństwie do mnie, nie została kurtyzaną z własnej woli, ale ze spokojem i rezygnacją przyjmowała wszystko, co przynosił jej los. Umiała cieszyć się z najmniejszych drobiazgów - i potrafiła sprawić, by ludzie cieszyli się wraz z nią.
Kilka tygodni temu, gdy wraz ze swym kochankiem płynęła do Castille, statek zaatakowali piraci Chejred-Dina. Od Antoinette, służącej Orchidei, której cudem udało się uciec, wiem, że Orchideę wzięto na pokład żywcem. Dziś, gdy o korsarzach Chejred-Dina jest tak głośno, każdego wieczora modlę się, by już nie żyła, by oszczędzono jej cierpień. Dopiero teraz, z perspektywy czasu widzę, jak nieszczęśliwa musiała być ta cicha kobieta, a ile szczęścia potrafiła dać innym...

Wraz z Anjeliką planujemy zatrudnić jakąś dzielną załogę, która sprawdziłaby, czy Orchidea żyje – i uwolnili ją od męczarni, których niewątpliwie jest ofiarą. Biedna, biedna Orchidea...

Pearl

Cora O'Muirgheasa, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko Inlandki, nie jest już kurtyzaną. Obecnie figuruje jako pomocnik chirurga na liście załogi Powrotu, statku należącego do Donello Falisci. Gdybyś widziała tę trzydziestoletnią, uśmiechniętą kobietę, żywą i niezwykle miłą, nie byłabyś w stanie odgadnąć jej przeszłości. Matka Pearl była Inlandką, która została wygnana przez rodzinę za niestosowne zachowanie i jego rezultat. Mówiąc wprost, kobieta zaszła w ciążę. Domu dla siebie i swego nienarodzonego jeszcze dziecka szukała, nie wiedzieć czemu, na Vodacce. Naturalnie, tego, czego szukała, nie znalazła; przez kilka lat żyła ze swą córką w nędzy i ubóstwie, po czym zmarła, pozostawiając ją na łasce miasta.

Naturalnie, miasto nie wyżywi siedmiolatki – Cora musiała sama zatroszczyć się o swoje utrzymanie. Mała i zwinna, była doskonałym kieszonkowcem, a przyłapana potrafiła się wymigać tak zręcznie, że wszystkich wprawiała w zdumienie. Tą, która dostrzegła potencjał trzynastoletniego inlandzkiego podlotka, była Madame de Norsack, monteńska imigrantka, właścicielka jednego z lepszych domów rozrywki. To ona zapewniła jej wykształcenie i dobre wychowanie. Perełka, jak zaczęto ją nazywać, szybko zaczęła przynosić zyski Madame, lecz jej samej niewiele się dostało. Spakowała więc manatki i, stawiając wszystko na jedną kartę, zjawiła się u mamuni Vittano. Tam się poznałyśmy, bo ja właśnie zaczynałam edukację.

Największą chlubą Pearl były jej włosy – cudowne, kasztanowozłote fale, które miękko spływały wzdłuż jej ciała, sięgając kolan. Pięknie podkreślały jej cerę barwy świeżej śmietanki, brązowe oczy i delikatne usta. Ubierała się skromnie, z pewnym zawadiactwem naśladując mężczyzn: ot, kapelusz, naśladujący w kroju męski, męska koszula i spodnie... dziwacznie podkreślały tylko jej kobiecość. Zresztą, była niewiarygodnie żywiołowa – uczyła się szermierki, śpiewu, z zacięciem studiowała fizykę... I zawsze była niepoprawną optymistką. Tam, gdzie była Perła, słychać było tylko śmiech i radość. Po prostu nie można było jej nie kochać!

W jej najlepszym czasie pojawił się monteński jubiler, Sebastian Asigny. Stać go było na podpisanie kontraktu z Perełką, a ona myślała czemu nie? Niestety, wkrótce zaszła w ciążę, a Sebastian... zaproponował jej małżeństwo! Legalne, prawdziwe małżeństwo!
I – to dowód na to, że naprawdę była Inlandką i czasem jej zdrowo odbijało – Pearl się zgodziła! Wyszła za mąż za tego monteńskiego wymoczka, nudnego jak siedem nieszczęść, i wyjechała z nim do Montaigne. To były dwa największe błędy jej życia.
W Montaigne okazało się, że miły dotąd Sebastian, jest małym tyrankiem. Nałożył na nieszczęsną Perłę areszt domowy i skazał ją na zajmowanie się dziećmi, bo zaraz po Michelu urodziła się Arne. A o Corze można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, że emanowała instynktem macierzyńskim. Przyznam, że jeżeli miała zadatki na matkę, to tylko na bardzo złą. Na domiar złego, Sebastian zaczął romansować z żoną konkurencyjnego jubilera i oboje uknuli intrygę mającą na celu pozbycie się niewygodnych małżonków. Szczęściem, wtedy właśnie pojawiło się dwóch awanturników – kapitan Janus Breggio i porucznik Heckler Koch. Mężczyźni ci, jak się okazało, niezwykle czuli na łzy niewieście, pomogli Pearl uciec z domu.

Cora, gdy tylko dowiedziała się, że Breggio jest kapitanem statku, zapragnęła dołączyć do załogi. Zawsze marzyła o podróżach morskich, a jej największe pragnienie było teraz w zasięgu ręki! Kapitan Powrotu oprócz łez był czuły również na niewieście wdzięki, była kurtyzana nie miała więc problemu z przekonaniem go o swojej przydatności. Szybko zaaklimatyzowała się w załodze, bo jej optymizm, upór i pracowitość wszędzie zjednywały jej towarzystwo – i teraz pływa po sześciu morzach z bandą awanturników.
Myślę, że jest szczęśliwa, goniąc przygodę za przygodą...

Anjelica Verdi

Jedyna Vodaccianka w naszej czwórce jest też najstarsza (teraz ma trzydzieści kilka lat). Zrozumieć Anjelikę, to zrozumieć Vodacce, ze wszystkimi jej zawiłościami i ogólnym pokręceniem. Wierz mi, żyję tu od dziesiątego roku życia, ale nadal niekiedy czuję się jak obca.

To właśnie Anjelica zaopiekowała się mną, osieroconym castillańskim rozbitkiem. To ona pokazała mi serce Vodacce – i to ona zajęła się mną, gdy oświadczyłam, że chcę być kurtyzaną. Przyprowadziła mnie do mamuni Vittano, która była bardzo z tego zadowolona – moi rodzice byli szlachcicami i miałam świetne predyspozycje do zawodu. Zamieszkałam więc z Anjeliką, która szybko stała się moją najlepszą przyjaciółką.
Anjelica została prostytutką, gdy miała trzynaście lat. Nie pytałam, dlaczego, bo o takie rzeczy się nie pyta: to pewne, że nie poszła na ulicę z nudy. Do domu mamuni trafiła po kilku miesiącach i od razu zawojowała ją swoją przedsiębiorczością i iście żelazną logiką. Doprawdy, intelekt i niezłomna wola tej kobiety powalały wszystkich na kolana. Zwłaszcza mężczyzn.

Co ciekawe, Anjelica nie była piękna – typowa vodacciańska uroda, nic szczególnego. Nieco za długi nos, który nadaje jej wygląd drapieżnego ptaka, nieco zbyt szerokie usta i lekko przyciężkawa figura: to najlepszy dowód na to, że kurtyzana nie musi być piękna, musi tylko umieć się sprzedać. A to Anjelica potrafiła jak mało kto! Gdy ja uczyłam się wszystkich tych vodacciańskich zawiłości, bez których dziś byłabym niczym, Anjelica odnosiła sukcesy. Niesamowicie cięty dowcip i wrodzone szczęście sprzyjały jej na całej linii. Zawsze podziwiam to, że potrafi, jak kot, spadać na cztery łapy. To Anjelica była motorem naszej czwórki, to ona zbijała najbardziej szalone pomysły Pearl (które następnie realizowałyśmy we dwie, a potem Anjelica zmywała nam głowy, po czym pocieszała nas Orchidea...), to ona potrafiła do łez rozbawić poważną Orchideę i to ona kryje dziś mój romans z Niccolo...

Anjelica zrobiła w życiu tylko jedną głupotę, a jest to dość duża głupota, mająca obecnie trzynaście lat. Giuseppe, bo tak nazywa się jej syn, jest naprawdę udanym dzieckiem, miłym i inteligentnym, ale to przez niego Anjelica rzuciła profesję kurtyzany i całkowicie poświęciła się macierzyństwu. Mówi, że jej z tym dobrze, ale widzę tęskny błysk w jej oku, gdy wybieram się na kolejny bankiet, z kolejnym adoratorem...
Tak to już jest, moja droga, pamiętaj. Albo praca, albo dzieciaki. Zresztą, gdybyś spotkała Anjelikę, nie pomyślałabyś, że ta na swój sposób wulgarna kobieta święciła niegdyś triumfy jako najbardziej pożądana kurtyzana Vodacce, choć w stylu, z jakim się nosi, widać starą szkołę...

Ostatnim pomysłem Anjeliki było wynajęcie monteńskiego czarnoksiężnika i używanie jego umiejętności, by grać na vendelskiej giełdzie. Odnosi tam dość duże sukcesy, w końcu w czymś przydaje się jej wyrachowanie. Te pieniądze posłużą zresztą do zapłaty ludziom, którzy podejmą się ocalenia Orchidei... Bo o Anjelice można powiedzieć bez wahania, że jest niesamowicie lojalną osobą. Gdy ja kieruję się honorem, ona podąża za głosem serca. Dlatego cieszę się, że mam ją po swojej stronie.

***

Opowiedziałam ci, aniele, to, co uważam, że powinnaś wiedzieć, o czym powinnaś zawsze pamiętać. Wszystko po to, żebyś wiedziała, że zasady można łamać (bo po cóż innego one niby są?), ale trzeba liczyć się z konsekwencjami. Pamiętaj, żeby się nie zakochać i zawsze mieć w rezerwie trochę grosza. Zawsze noś ze sobą maskę i nie zwracaj uwagi na kobiety na ulicach, każda z nich może być przeklętą stregą. Łam zasady, ale z godnością ponoś konsekwencje. Nie pozwól, by brzydki grymas zniekształcił twą twarz w obecności kochanka.

I przekażę ci jeszcze słowa, którymi podzieliła się ze mną mamunia Vittano, gdy wyprowadzałam się z jej przybytku i poprosiłam o dobrą radę na drogę:
Zawsze wyobrażaj sobie, że jesteś najpiękniejsza na świecie.
Bo przecież jesteś...