Tytułowy miś Po jest ofermą z marzeniami. Ten typ bohatera kino kocha nie od dziś. Chce się wyłamać z rodzinnej tradycji zawodowego gotowania klusek i zostać mistrzem sztuk walki. Nieoczekiwanie Po staje przed szansą zostania największym wojownikiem Chin. Główny bohater przeżywa wszystko, czego potrzeba, żeby zaskarbić sobie sympatię widowni. Jest ciamajdą, której udaje się zwalczyć własne zwątpienie i słabości. Odkrywa w sobie nieznane talenty. Staje do walki i zwycięża - pomimo swoich ułomności, nawet kiedy inni w niego zwątpili. Aż się łezka w oku kręci. Każdy chce być taki jak Po. Dzieci mają wzorzec do naśladowania. McDonald's ma nowe zabawki do zestawów. Producenci już zagrzewają do boju armie animatorów, którzy ponownie przeniosą ten sam scenariusz w inne dekoracje. Ale co z tego, skoro dzieci się świetnie bawiły, rodzice trochę pochichotali pod nosem i spędzili trochę czasu z pociechami. Wilk syty i owca cała, nic tylko się radować.

Akcja najeżona jest żartami, które regularnie burzą sprawnie nabudowany patos i dramatyzm. Trudno więc traktować przedstawioną historię inaczej niż z gigantycznym przymrużeniem oka. Nikt nie popłacze się tak jak na legendarnym Bambi, bo pierwszą łzę natychmiast osuszy natrętny i przewidywalny żart. Ale większości widzów zdaje się to zupełnie nie przeszkadzać.
Świetnie wypadło podlanie całej historyjki filozoficznym sosem w buddyjskim stylu. Zantropomorfizowane zwierzęta stały się alegoriami nie tylko stylów walki kung-fu, ale i charakterologicznych cnót, które posiadać powinien każdy prawdziwy wojownik. Choć autorzy mogli pójść o krok dalej i zaznaczyć te cechy wyraźniej.
Recepta na komercyjny sukces jest znacznie prostsza niż na uznanie krytyków. Kung Fu Panda z pewnością zaskarbi sobie serca widowni, a na opinie tych drugich i tak wszyscy pozostaną głusi.