» Fragmenty książek » Księga strachu. Tom 2: Sto dziewięćdziesiąt zapałek

Księga strachu. Tom 2: Sto dziewięćdziesiąt zapałek


wersja do druku
Księga strachu. Tom 2: Sto dziewięćdziesiąt zapałek
Strach potrafi człowiekiem zawładnąć. Wtedy rodzi zło.
Leżąca w łóżku dziewczynka przerwała lekturę i zerknęła w okno. Z nocnej ciemności, ledwie rozpraszanej światłem odległej latarni, atakowały miliony śniegowych płatków. Rzucały się na szybę niczym wściekłe roje białych os. Lutowa śnieżyca. Łóżko stało przy oknie i pod parapetem przeciskał się wiatr. Monika miała wrażenie, że wraz z nim do pokoju dostaje się śnieg, niemal czuła topniejące na policzkach fraktalowe łzy, lecz kiedy dotykała twarzy palcami, te pozostawały suche. Budynek, w którym mieścił się dom dziecka, od dawna domagał się remontu, na szczęście nie zdziczał aż tak, żeby przez ściany przedostawał się śnieg.

Co innego Krook.
Krook przechodził przez ściany z łatwością, choć Monika nigdy tego nie widziała. Co prawda nie widziała również samego Krooka, ale Rafał wyjaśnił jej wszystko w najdrobniejszych szczegółach. A nawet narysował.
Narysowany Krook nie wyglądał strasznie. Raczej zabawnie. Monika stwierdziła nawet, że jest przystojny.
– Coś ty! Przerażający typ, mówię ci – przysięgał Rafał. – Wolałbym umrzeć, niż zobaczyć go po raz drugi.
To dlatego Monika odłożyła książkę, kiedy przeczytała słowa mówiące o rodzącym zło strachu. Była prawie pewna, że Rafał zmyśla, w domu dziecka nie było żadnego Krooka ani innego wyłażącego ze ściany potwora, ale na wszelki wypadek wolała tej książki nie czytać. Zwłaszcza że sięgnęła po nią, żeby poczuć senność, a nie coś, co – jak wiedziała – jest nazywane zastrzykiem adrenaliny.

Po kilkunastu minutach ponownie zapaliła lampkę. Nos miała zimny, pod parapetem nadal wiało, a oczy same się otwierały, pomimo na siłę zaciskanych powiek. Koszmar. Dobrze, że jutro jest sobota. W sobotę nie trzeba iść do szkoły.
Spojrzała na sąsiednie łóżko. Agata spała w najlepsze. Nawet się uśmiechała. Ciekawe, czy gdyby przyszedł Kroo...
Ach, nie! Dziewczynka ze złością uderzyła piąstkami w kołdrę.
Tylko nie...
Nie myśleć o nim, nie!

Potrzebna jest nudna książka! Jej spojrzenie ześlizgnęło się z twarzy śpiącej współlokatorki na stojącą przy łóżku szafkę. Agata była znana z tego, że czytuje wyjątkowo nudne książki. Właśnie takie, przy których człowiek zasypia nie wiadomo kiedy.
Wyślizgnęła się spod kołdry. Kilkoma susami dopadła do szafki i chwyciła leżącą na serwecie książkę. Równie szybko wróciła do ciepłej pościeli.
Baśnie Andersena.
Która może być najnudniejsza?
Opowieść o dziewczynce z zapałkami wcale nie okazała się nudna, ale pozwoliła Monice usnąć z bardzo zadowoloną miną. Uśmiechała się jeszcze wtedy, gdy nad ranem przestał padać śnieg.

***

Ten Andersen znał się na rzeczy!
Dziś zapałki mało komu są potrzebne; nikt nie roznieca ognia w piecu, a palacze papierosów (fajek) trafiają się coraz rzadziej i na ogół używają zapalniczek. Dla Moniki nie miało to znaczenia, bo w rzeczy samej nie chodziło o zapałki, lecz o siłę oddziaływania. O sumienie. Współczucie. O obraz biednej, zmarzniętej dziewczynki, która musi coś sprzedać. Cokolwiek. Choćby zebrane latem na plaży muszelki...
Muszelki?

Po namyśle Monika postanowiła iść jednak przetartym szlakiem, stwierdziwszy, że zapałki są jednak o wiele bardziej przekonujące.
Poza tym szkoda jej było muszelek.
Przeliczyła oszczędności i okazało się, że ma dwa złote czterdzieści groszy. W sam raz na sześć pudełek zapałek; jeśli sprzeda je po złotówce (a może ktoś da więcej, tak ze szczerego serca?) zrobi się z tego sześć złotych, czyli trzy sześćdziesiąt na czysto. A jeżeli następnego dnia powtórzy numer, znów kupi zapałki, za wszystko, całe dwadzieścia pudełek...?
Od rachunków Monice zakręciło się w głowie.

Nie wątpiła, że zamysł się powiedzie. Dzisiaj nikt nie umiera z głodu, niegłodująca sierota z domu dziecka jest szczytem nieszczęścia i właśnie dlatego szanse współczesnej dziewczynki z zapałkami są niepomiernie większe niż bidulki z czasów Andersena. Sumienie przechodnia z XXI wieku nie jest zobojętniałe, rozumowała Monika, bo nie ma tylu codziennych okazji, by się znieczulić. W dodatku współczucie wobec dziecka jest wręcz obowiązkiem. W swoim dziesięcioletnim życiu nie raz miała okazję się o tym przekonać. Poza przypadkami, gdy chciała, żeby ktoś ją adoptował.

Zwłaszcza Bukowscy, którzy rokrocznie zapraszali ją do siebie na święta i dwa tygodnie podczas wakacji. Niestety, ich współczucie nie sięgało tak daleko, a sumienie prawdopodobnie w ogóle nie zabierało na ten temat głosu.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.