Rozejrzał się dokoła, zastanawiając się, co on tu, do licha, robi. Był wieczór, więc powinien siedzieć w „Gwiaździstej” i sączyć zimne piwko. Jedynie sączyć, bo w pracy się nie pije. A on tam właśnie pracował. To była dobra robota, niemęcząca. Siedział sobie w knajpie i czekał na frajerów spragnionych zawartości małych torebeczek, które skrywał w wewnętrznej kieszeni kurtki. A oni przychodzili do niego, lecieli jak muchy do gówna. Doskonałe porównanie, bo właśnie to sprzedawał. Różne rodzaje gówna. Środki, które rozpuszczały mózg, zmieniając go w bezrozumną papkę. Tyle tylko że robiły to w bardzo przyjemny sposób. Aż chciało się je brać. Coś o tym wiedział...
Norbert raz jeszcze obrzucił spojrzeniem otoczenie. Jak się znalazł w tym miejscu? "Gwiaździsta" znajdowała się na drugim końcu miasta. Tu niczego nie sprzeda. Nie dlatego, że brakowało chętnych – wokół zamieszkiwało wielu jego byłych klientów; jeśli się dobrze nad tym zastanowić, całe ich mrowie – ale wynikało to z prostego faktu, że martwi nie posiadają pieniędzy, a Norbert nie był instytucją charytatywną. Owszem, czasem dawał za darmo, ale tylko nowym. W kapitalizmie to się nazywa marketing. Spróbuj, polub i kupuj zawsze u mnie.
Zamiast w knajpie wylądował na cmentarzu. Chciał głośno zakląć, ale głos uwiązł mu w gardle. Z ust wydobyło się tylko chrapliwe rzężenie. Co go tu przywiało? Próbował sięgnąć pamięcią wstecz, ale wielka czarna dziura w jego głowie wessała wszystko.
Wszystko prócz bólu, rzecz jasna.