» Artykuły » Inne artykuły » Książki w 2012 - Artur Nowrot

Książki w 2012 - Artur Nowrot

Książki w 2012 - Artur Nowrot
W roku 2012 uwolniłem się (wreszcie, chciałoby się dodać) od sztywnych wymogów kanonu lektur. W związku z tym pod względem czytelniczym był to dla mnie o wiele intensywniejszy rok niż kilka poprzednich. I chociaż czytałem przede wszystkim książki starsze, to udało mi się także wyłapać kilka bardzo interesujących nowości lub wznowień, które ukazały się na naszym rynku – i w jednym przypadku za granicą.

Ten jeden przypadek to This Book Is Full of Spiders: Seriously, Dude, Don't Touch It Davida Wonga, kontynuacja wydanej w 2004 roku powieści John Dies at the End. Tym razem Wong oddala się nieco od lovecraftowskich inspiracji widocznych w pierwszej części; zamiast nich wybiera konwencję apokalipsy zombi rozgrywającej się w małym miasteczku. Nie brakuje tutaj scen, które mogłyby się znaleźć w The Walking Dead, oraz interesujących i wnikliwych obserwacji na temat człowieczeństwa i inności, którą postrzegamy jako potworność. Niemniej całość utrzymana jest raczej w klimacie Wysypu żywych trupów, na co składa się z jednej strony humor (miejscami dość prostacki, kiedy indziej znów surrealistyczny), z drugiej poczucie, że bohaterowie naprawdę są zwykłymi ludźmi (co zwykle skutuje tym, że chcąc naprawić sytuację, tylko jeszcze bardziej ją pogarszają). Jeżeli dodamy do tego trzymającą w napięciu konstrukcję fabularną, otrzymamy książkę, którą zdecydowanie warto polecić nie tylko fanom zombi, lecz także miłośnikom horrorów jako takich (zwłaszcza tych ze szczyptą humoru).

Tymczasem na rynku polskim pojawiły się dwa wznowienia bardzo dobrych powieści fantasy. W marcu nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazał się Gormenghast, drugi tom cyklu Mervyna Peake'a o tej samej nazwie, w którym to czeka na nas dalsza część wędrówki chłopca kuchennego o imieniu Steerpike, próbującego przejąć władzę w tytułowym zamku. Jednocześnie na pierwszy plan wysuwa się Tytus – obserwujemy, jak dorasta i buntuje się przeciw sztywnym rygorom, które narzuca tytuł hrabiowski. Zderzenie tych dwóch osobowości zatrzęsie zamkiem Gormenghast w posadach. Książka ta jeszcze dobitniej niż pierwsza pokazuje, dlaczego na Zachodzie cykl Peake'a stawia się na równi z Władcą Pierścieni i Ziemiomorzem, a tacy pisarze jak Michael Moorcock, China Miéville czy Jeff Vandermeer wypowiadają się o nim z uznaniem. Jest to fantasy zupełnie inne, przepełnione groteską i absurdem, ale podobnie jak wymienione tytuły oczarowuje pięknym językiem i dotyka ważnych ludzkich spraw.

W październiku z kolei MAG opublikował nowe wydanie Córki żelaznego smoka Michaela Swanwicka, wzbogacone o powieść Smoki Babel. Historia rozgrywa się w Faerie, ale nie takim, jakie znamy z legend czy choćby Jonathana Strange'a i pana Norrella Susanny Clarke (swoją drogą wznowienie tej pozycji z pewnością będzie jasnym punktem przyszłego roku). O ile tam kraina stała w miejscu i przez to chyliła się ku upadkowi, o tyle tutaj poszła z duchem czasu i wkroczyła w rewolucję przemysłową. Tak powstają fabryki, w których zarówno różne rodzaje elfów, jak i podrzutki produkują smoki bojowe – niszczycielskie maszyny napędzane magią. W takiej właśnie fabryce poznajemy główną bohaterkę, Jane, której z pomocą smoka udaje się uciec; następnie walczy ona o przetrwanie w bezlitosnym społeczeństwie Faerie, wykorzystując do tego nie tylko spryt, ale też własne ciało (nie posunąłbym się aż tak daleko, by nazywać tę książkę porno fantasy, co nie zmienia faktu, że erotyka pojawia się często i odgrywa istotną rolę w fabule). Jeśli dołożymy do tego wątki metafizyczne i wyraźną wymowę antymilitarną, tak rzadko przecież spotykaną w fantasy, to w rezultacie otrzymamy książkę na bardzo wysokim poziomie, a przy tym nietypową, co może przyciągnąć tych czytelników, którzy czują się już zmęczeni gatunkiem.

Przechodząc do prozy polskiej, oddalamy się jednocześnie od fantastyki. Anna Kańtoch pod skrzydłami Powergraphu opublikowała Czarne – powieść wpisującą się w specyfikę serii wydawniczej "Kontrapunkty" (książki z pogranicza fantastyki i głównego nurtu, wychodzące poza utarte schematy), za to mocno odbiegającą od poprzednich dokonań autorki. Senna historia osadzona w dwudziestoleciu międzywojennym opisuje tajemnicze wydarzenia rozgrywające się w domku letniskowym w tytułowej miejscowości, ale tak naprawdę koncentruje się na problemie tożsamości głównej bohaterki, zagubionej w teraźniejszości i dlatego tym silniej powracającej wspomnieniami do przeszłości, naznaczonej tragiczną śmiercią sławnej aktorki, którą kobieta była zafascynowana. Dwa plany czasowe coraz silniej splatają się ze sobą, zmierzając do otwartego, poetyckiego zakończenia. Kańtoch bardzo słabo ukierunkowuje interpretację, tylko gdzieniegdzie pozostawiając drobne ślady, a niektórych wątków w ogóle nie rozwijając. Odbiór takiej powieści to rzecz bardzo indywidualna, co nie zmienia faktu, że można tego rodzaju tajemniczość poczytywać za wadę. Niemniej warto spędzić popołudnie z tą drobną (272 strony) książeczką – jeśli fabuła pozostawi po sobie niedosyt, być może zapełni go piękny język, tworzący nastrój ciepłego, letniego snu.

Rozgrywająca się w Warszawie 1939 roku – tuż po klęsce wojsk polskich w starciu z hitlerowską armią – Morfina Szczepana Twardocha nie ma już właściwie nic wspólnego z fantastyką. Powieść przedstawia historię Konstantego Willemanna, podporucznika ułanów, a właściwie to sam Konstanty Willemann w pierwszoosobowej, ocierającej się miejscami o strumień świadomości narracji opisuje swoje losy, kiedy to krąży po okupowanej, "zgwałconej" Warszawie, poszukując morfiny oraz samego siebie. Mężczyzna – z racji pochodzenia rozdarty między polskością a niemieckością, ale też między żoną a kochanką oraz między poczuciem obowiązku wobec ojczyzny i przyjaciela a błogim zapomnieniem kryjącym się w narkotykach – próbuje w jakiś sposób ustalić swoją tożsamość, pozostając jednocześnie pod silnym wpływem otaczających go ludzi. Ten konflikt sprzecznych biegunów osobowości oraz napięcie pomiędzy oczekiwaniami otoczenia oraz samego Willemanna zajmuje centralne miejsce w powieści i czyni ją, mimo historycznego kostiumu, na wskroś współczesną – to dzisiaj bowiem, kiedy formy społeczne oddziałują coraz słabiej, musimy zmagać się z płynną tożsamością, a odpowiedź na pytanie "Kim jestem?" staje się coraz trudniejsza.

Z powodów wymienionych we wstępie nie mogę i nie zamierzam aspirować do całościowej oceny rynku wydawniczego, choćby i tylko fantastycznego. Cieszy mnie jednak fakt, że pojawiają się na nim powieści ambitne i niejednoznaczne, takie jak Czarne (zresztą cała seria "Kontrapunkty" stała się już szanowaną marką), a także to, że autorzy fantasy nie boją się wychodzić poza ramy gatunku i że są doceniani przez coraz szerszą publiczność i środowiska głównonurtowe (o czym może świadczyć nominacja do Paszportu Polityki dla Morfiny). W tym kontekście nie można nie wspomnieć również o Fudze Wita Szostaka, zamykającej jego "trylogię krakowską", której niestety nie zdążyłem przeczytać w tym roku, za to na pewno sięgnę po nią w przyszłym. Mam nadzieję, że później pojawią się kolejne, równie ciekawe książki, jak te omówione powyżej – czego na nadchodzący rok 2013 życzę zarówno sobie, jak i Wam.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


a53s2m
   
Ocena:
0
W przyszłym roku ma też się pojawić polski przekład "Behemota" Wattsa (w dwóch tomach)! Będzie wielki win dla wszystkich!

PS. Przeczytałeś już Miéville'a "W poszukiwaniu Jake'a"? Mam listę chętnych na te opowiadania. ;-)
29-12-2012 23:15
~Karburator

Użytkownik niezarejestrowany
    Czarne
Ocena:
+1
W sumie trochę smutnym jest fakt, iż książkę, jakich wiele po drugiej stronie barykady, chwali się "tutaj", czyli na poletku fantastycznym za to, ze wychodzi poaza utarte schematy.

Dla mnie, czyli osoby, która czyta trochę więcej niefantastyki od fantastyki, w sumie nic nadzwyczajnego (nie chodzi nawet o poziom, tylko metodę literacką).
30-12-2012 16:39
baczko
   
Ocena:
0
@Karburator

A jakieś przykłady podobnej prozy niefantastycznej?
01-01-2013 22:29
mr_mond
   
Ocena:
0
@a53s2m

Po weekendzie będę mógł oddać :).


@~Karburator

Trochę prawda, chociaż mnie cieszy, że się pojawiła taka książka, bo to kolejny wyłom w murze getta fantastycznego. Poza tym naprawdę dobrze napisana. A mechanizm, który opisujesz, działa też chyba w drugą stronę.
01-01-2013 23:25
~Karburator

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Baczko

Doprecyzuj swoje pytanie, bo nie jest do końca na temat; nie chodzi o fantastyczność. Rozmawiamy o gettcie i tak zwanym "głównym nurcie".


02-01-2013 15:24
baczko
   
Ocena:
+2
@Karburator

Hm? Piszesz "W sumie trochę smutnym jest fakt, iż książkę, jakich wiele po drugiej stronie barykady(...)" i "Dla mnie, czyli osoby, która czyta trochę więcej niefantastyki od fantastyki, w sumie nic nadzwyczajnego" - to i pytam o jakies przykłady prozy niefantastycznej, wykorzystującej podobne metody :)

Nie lubię terminu "getto fantastyczne".
02-01-2013 15:42
mr_mond
   
Ocena:
0
Nie wspominając już o tym, że warto by było doprecyzować, co mamy na myśli, mówiąc o podobnej "metodzie". Naprzemienne retrospekcje i opisy wydarzeń teraźniejszych? Nakładanie się różnych płaszczyzn czasowych? Rozpad tożsamości? Wszystkie z powyższych?
02-01-2013 16:56
~Karburator

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@ Baczko
To nie ja wymyśliłem ten termin, skoro więc tyle osób pisze o gettcie, szczególnie fantastów, to takowe musi istnieć; chyba że sobie je uroili :P. Tobie również należy się jednak doprecyzowanie.

Pisząc "fantastyka", myślę o fantastyce, którą na swoje potrzeby nazywam "koleinową", czyli takiej, jaką tu w 99% prezentujecie. Pisanej przez autorów o specyficznych podejściu do pisania dla czytelników o specyficznych potrzebach czytelniczych. Grupa ta wywodzi się z pulpowych magazynów z początku XX wieku, a jej bogami do niedawna byli Asimow, Bradbury i Clark. Członkowie tej wspólnoty założyli kluby, spotykają się na konwentach, mają swoje fora i portale, a tagże przyznają swoje nagrody...

Oczywiście po fantastykę, jako narzędzie, środek artystycznego wyrazu, sięgają również inni autorzy, tacy, dla których science fiction, fantasy i horror, to określenia pejoratywne, nie mający nic wspólnego ze społecznością, o której wspominam powyżej. Kiedy piszę "niefantastyczna" mogę mieć właśnie ich na myśli.

I żeby nie było, nie jestem zbyt orginalny w takim klasyfikowaniu literatury. Wystarczy poczytać opinie Lema, pisarza niefantastycznego, za jakiego sie uważał, na temat fantastyki "koleinowej".

@mr_mond
Wszystkie z powyższych. To przecież "nowofalowcy" w latach sześćdziesiatych przenieśli na poletko fantastyczne, "techniki literackie", które od dawna stosowane były poza "gettem", a nie odwrotnie.


02-01-2013 18:20
~Karburator

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Powyżej oczywiście Clarke, a nie Clark i autorów o specyficznym, a nie specyficznych.
02-01-2013 18:22
Scobin
    @Karburator
Ocena:
+1
Wszystkie z powyższych. To przecież "nowofalowcy" w latach sześćdziesiatych przenieśli na poletko fantastyczne, "techniki literackie", które od dawna stosowane były poza "gettem", a nie odwrotnie.

Jednakowoż w tej książce Dominika Oramus podaje także przykłady przemieszczania się konwencji w drugą stronę, od fantastyki naukowej do prozy nieuznawanej za fantastyczną.

Zasadniczo:

1. Zgadzam się, że zdecydowana większość fantastycznej literatury gatunkowej jest w najlepszym razie średnia literacko.

2. Sądzę jednak, że to samo dotyczy skonwencjonalizowanej literatury niefantastycznej (np. romansów, powieści sensacyjnych, kryminałów).

3. Uważam, że tzw. getto fantastyczne jest zjawiskiem historycznym. Obecnie można mówić o oddzieleniu fantastyki gatunkowej od innych odmian literatury, ale termin "getto" w moim odczuciu traci sens, kiedy uzmysłowimy sobie, jak duże nakłady potrafi osiągać np. epic fantasy (i jak wielu widzów przyciągają do kin fantastyczne filmy, nierzadko wszak spokrewnione z literaturą).

4. Czy rzeczywiście 99% tego, co omawiamy na Polterze, to "literatura koleinowa"? Rozumiem, że to środek stylistyczny, a nie dosłowna teza o proporcjach zamieszczanych tekstów, ale i tak artykuły o innych rodzajach prozy nie są chyba skrajnymi wyjątkami. W grudniu recenzowaliśmy np. "Fugę" Wita Szostaka, "Atlas chmur" Davida Mitchella (grający na typowych konwencjach popularnych, lecz wykraczający poza nie), "Zatopione miasta" Paola Bacigalupiego. Niemniej proporcje są dalekie od równości, tutaj zgoda.

5. W kwestii kluczowej wypowiedział się już autor omówienia w pierwszym swoim komentarzu – wydaje mi się, że tu wszyscy możemy się jako tako zgodzić.

PS. Wskazówka praktyczna: niektórzy z nas częściej piszą o tekstach gatunkowych, inni nierzadko wypowiadają się o tych słabiej skonwencjonalizowanych. Do tej drugiej grupy, jak sądzę, należą m.in. Artur Nowrot (mr_mond) i Bartek Szczyżański (Zicocu). Można więc sięgać właśnie po ich recenzje, jeśli szukamy omówień tekstów w rodzaju "Fugi".
03-01-2013 13:23
~Karburator

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
@Scobin

Dominika Materska nie jest moim autorytetem w tych sprawach. Tym bardziej, że jest osobą z "getta" i "troszkę" nagina rzeczywistość do swoich tez.

Ad. 2 Oczywiście, ale dla "głównonurowców" Nora Roberts czy Danielle Steel są tak samo miałkie, jak Jarosław Grzędowicz czy Isaac Asimow. Mogę się tylko domyślać, że na przykład Ziemkiewicz, pisząc kiedyś o tych "złych" głównonurtowcach, miał na myśli literackie okolice Faulknera czy Joyce'a a nie Ludluma. Nazywają to chyba teraz "literaturą wysoką".

Ad. 3 Nie wiem przez kogo został wymyślony termin getto, być może przez samych fantastów, którzy czuli się odrzuceni przez złych "głównonurtowcy", ale popularność nigdy nie miała nic do rzeczy.

Ad. 4 C'mon, nie czarujmy się i tak wychodzi 99% :P. Chyba, że rzeczywiście zaczniemy zaliczać do zaszczytnego 1% pisarzy takich, jak Bacigalupi.

03-01-2013 18:56
~Karburator

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Będę się musiał chyba zarejestrować, bo przydałaby sie opcja edytowania tego, co sie piszę. Ponownie przepraszam za błędy.
03-01-2013 18:58
Scobin
   
Ocena:
0
Dominika Materska nie jest moim autorytetem w tych sprawach. Tym bardziej, że jest osobą z "getta" i "troszkę" nagina rzeczywistość do swoich tez.

Może tak, może nie – najprościej byłoby to sprawdzić, sięgając po książkę. Niestety jednak nie mam jej w Warszawie, a z pamięci nie zrekonstruuję argumentacji, więc pozostaje mi tylko zawiesić ten argument.

Ad 2 i 3. Właśnie w tym rzecz, że przy takim rozumieniu głównego nurtu i getta cała ta metaforyka moim zdaniem się wysypuje. "Główny nurt" dość jednoznacznie nasuwa na myśl większość, a "getto" mniejszość. Podejrzewam, że kiedy te terminy upowszechniały, fantastyczna literatura gatunkowa była przynajmniej mało widoczna, nie stwarzała wrażenia popularności. Żywa pozostawała też pewnie pamięć o specyficznym przedwojennym obiegu prasy pulpowej. A teraz? Teraz np. magazyn "Time" obwołuje George'a R.R. Martina jednym z najbardziej wpływowych ludzi świata, a określenie "gra o tron" wchodzi do języka ogólnego.

Ad. 4 C'mon, nie czarujmy się i tak wychodzi 99% :P. Chyba, że rzeczywiście zaczniemy zaliczać do zaszczytnego 1% pisarzy takich, jak Bacigalupi.

No nie, z tego już się powoli robi teza sprawdzalna empirycznie, więc chyba za chwilę poproszę, żebyś przeprowadził dowód (onus probandi przecież po Twojej stronie), zliczając teksty np. za ostatni rok. ;-)

A do rejestracji zapraszam!

---

Inna jeszcze sprawa, że kiedy przypominam sobie różne lektury z XX-wiecznej prozy polskiej (np. "Bramy raju" Andrzejewskiego, "Zniewolony umysł" Miłosza albo dwie pierwsze części trylogii rzymskiej Bocheńskiego), to trudno mi się wyzbyć wrażenia, iż właśnie takie pozycje zwykle okazywały się najciekawsze pod względem metody literackiej. Potwierdza się dość trywialne stwierdzenie, że klasycy nie są klasykami bez powodu.
03-01-2013 22:28
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
;
04-01-2013 19:16
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
niewiem i nieczytałęm ale chyba fajna książka
04-01-2013 19:18

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.