Książki bardzo złe

Czyli te z dolnych pozycji rankingów

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Książki bardzo złe
Dobra książka szybciej znajdzie czytelnika. Dobre książki lepiej się sprzedają, są częściej cytowane, mają więcej recenzji, występują na szczytach rankingów i częściej się o nich mówi, pisze i czyta. Czasem znajomi mnie pytają, widząc moją biblioteczkę napchaną różnymi książkami, czy mogę polecić coś z horroru? Oczywiście jest kilka książek, które zajmują czołowe pozycje w moim prywatnym rankingu, bo rzecz jasna polecam te, które są najlepsze według mnie. Każdy chyba ma taki ranking, przygotowany na takie i inne sytuacje. Jest coś naturalnego w tym, że pozycjonujemy książki bazując na własnych doświadczeniach bądź zasłyszanych opiniach.

Jako osoba, która książkom poświęca dość dużo czasu, zaczęłam się zastanawiać, co w takim razie z tymi złymi książkami z dołu rankingu? Czy są tam tylko dlatego, że przeczytaliśmy je przypadkiem? Oczywiście, bywa i tak, że nie znamy autora, nie czytaliśmy recenzji (albo czytaliśmy Złą Recenzję), dostaliśmy nietrafiony prezent od cioci z Lublina. Albo znany autor wytnie nam niemiły kawał i napisze coś kiepskiej wartości. Wtedy mówi się: trudno, czasem tak bywa. Przeczytało się, rzuciło w kąt i nigdy więcej. Ale czy złe książki są tylko porażką?

Zapamiętane tytuły złych książek świetnie nadają się do podkreślenia walorów ich znacznie lepszych koleżanek. Na przykład, gdy na imprezie powiemy: Lśnienie Kinga jest godną polecenia książką, w przeciwieństwie do pozycji X, która zamiast porządnej fabuły zawiera tylko liczbę potworów wyłażących z jeziora i wrzaski ich ofiar, na dodatek niegramatyczne. Zdanie osoby, która zna przykłady zarówno złych jak i dobrych książek danego gatunku jest lepiej przyjmowane, jako osoby obiektywnej, a nie fascynata z klapkami na oczach.

Mnie osobiście zawsze korci, żeby "jednak", mimo ostrzeżeń i negatywnych opinii, tę złą książkę przeczytać. Po pierwsze, o wszystkich horrorach słyszałam, że to literatura niezbyt wartościowa. Skoro tyle osób o tym trąbiło, a ja dzięki własnemu doświadczeniu doszłam do innych wniosków, to znaczy, że nie ma co polegać na opinii innych, bo te osoby mogły się mylić. Po drugie, może moja opinia o danej książce nie zmieni opinii społeczeństwa, ale jest dla mnie bardzo ważna, jest mi z nią lepiej niż z opiniami innych ludzi. Po trzecie: czy nigdy Was nie korciło, żeby jednak zobaczyć, co jest w tej aż tak Bardzo Złej Książce?

Zakazy zawsze wzbudzają ciekawość i chęć zapoznania się z zawartością. Dzienniki Fanny Hill nie mają wiele (lub nawet wcale) wartościowych przesłań, a chyba dzięki temu przeczytały je bodaj wszystkie moje koleżanki w wieku 12 lat. Nie wspomnę już o osobach, które ukradkiem kupują tanie romanse w Empiku, ale wszystkie skrzętnie chowają przed rodziną i znajomymi, a w biblioteczce trzymają tylko Trylogię, Chłopów i Karola Wojtyłę. Jest to skrajny przypadek, nie przeczę, nie nalegam też, żeby taka osoba wyciągnęła swoje ukryte skarby spod łóżka. Tak samo eksponowanie na telewizorze zbioru pisemek pornograficznych nie jest ani trochę estetyczne. Ale, co nie jest rzadkie, gdy posiadacz takich pisemek czy dwóch giga filmów erotycznych zakamuflowanych w plikach z pracą magisterską mówi, że nigdy, absolutnie nie miał do czynienia z takimi świństwami... Łatwiej mi zrozumieć osoby, które nie oparły się pokusie i przyznają do poczytywania ksiażek mniej popularnych niż takie, które głoszą wszem i wobec, że są "czyste", a tak naprawdę jest wręcz przeciwnie.

Mam wrażenie, że książki mają pewne tendencje ewolucyjne. W całości pozycji książkowych, tak jak w puli genów danej populacji niektóre - wydawałoby się nieatrakcyjne - cechy zostają zachowane, choć dobór naturalny powinien je wykluczyć. Przykładem takiego procesu może być stado, w którym samice mają młode z największym i najatrakcyjniejszym samcem. Oczywiście rodzą się im duże, atrakcyjne samce. Zawsze jednak znajdzie się taka samica, której w oko wpadnie pokurcz żyjący gdzieś na uboczu stada, brzydki i mikry według ogólnych standardów. Rodzą się małe pokurcze i choć wydawałoby się, że nie mają one szans na zainteresowanie potencjalnej partnerki, na pewno znajdą przyszłą matkę ich dzieci. I tak książki, które są według opinii ogółu źle napisane, bez fabuły i niewielkiej wartości, też znajdą swoich czytelników. Wciąż będą wydawane i ważne dla pewnej grupy odbiorców.

Wydaje mi się, że rzadko kiedy książki są po prostu kiepskie. Zazwyczaj mają w sobie "coś". Czasem, żeby znaleźć to "coś", gadżet czy pomysł schowany w ogromie bylejakości, muszę dotrwać aż do końca. Do tej pory pamiętam motyw świątyni i bóstwa w książce o grzybach atakujących świat. Fabuła mi ledwo majaczy, autora w tej chwili nie pomnę, wiem tylko, że książka była z rodzaju nielubianych przeze mnie horrorów, ale ten akurat fragment bardzo mi się spodobał. Jest dowodem na to, że - obrazowo to ujmując - na kupie gnoju mogą wyrosnąć ładne róże.

Inna sprawa, gdy książki są celowo "złe", czyli pisane w sposób zabójczy dla większości czytelników, choć zgodnie z zasadami gatunku. Przykładem jest splatterpunk. Powiedzmy sobie szczerze, nie znam nikogo, kto zniósłby to w większej ilości. Jedno, dwa opowiadania można przełknąć - cały czas pamiętając, że to właśnie tak ma być. Fragmenty w tym klimacie mogą ubarwić łagodniejszą fabułę, wprowadzając jakieś szalone wizje. Jednak w większych ilościach grozi to zniesmaczeniem.

Złe książki zawsze znajdą miejsce na mojej półce. Oczywiście złe horrory (czyli wg niektórych książki podwójnie złe). Częściowo wynika to z mojej sympatii do tanich horrorów w kiepskich okładkach, wydawanych w latach dziewięćdziesiątych, na których kartach wampiry rozszarpywały dziewice. Zakładam, że wielbiciele fantasy też mają swoje 30-to tomowe cykle o niezrozumiałym dla innych świecie konioludzi, a maniacy s-f grube tomiszcza półtechnicznych podręczników o obcych światach. I tak będzie niezależnie od rankingów popularności i promowania książek naprawdę dobrych. Bo nawet złe książki są kochane. I niech ktoś spróbuje powiedzieć coś złego!