Krzyż Południa. Rozdroża - Jakub Ćwiek

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Krzyż Południa. Rozdroża - Jakub Ćwiek
Wszystko wskazuje na to, że rok 1863 będzie przełomowy dla wojny domowej w Ameryce Północnej. Nie wydaje się, aby ktokolwiek był w stanie powstrzymać generała Lee w drodze na Północ, która ma zakończyć się obaleniem Unii. Nikt na Południu nie wątpi w nadchodzący sukces – wszyscy wiedzą, że z Konfederatami jest Jeremiah Cross, żywa legenda pól amerykańskich bitew. Trudno uwierzyć, że cokolwiek stanie na drodze jemu i jego Lawinie. Chyba że będą to cuda nie z tego świata.

Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że najnowsze dzieło Jakuba Ćwieka jest powieścią stricte rozrywkową. Od pierwszych stron mamy świadomość tego, że Krzyż Południa będzie pełen akcji, widowiskowych scen i emocji. Tym bardziej docenić trzeba autora, któremu udało się uniknąć schematyzmu w sposobie przedstawiania wydarzeń – pisarz zadbał o to, aby monotonną w gruncie rzeczy treść (bo jak inaczej nazwać nieustanną wojaczkę?), opakować w diablo intrygującą formę. Już sama kompozycja utworu zdaje się ulegać ciągłym zmianom: strzępy historii poznajemy, towarzysząc samemu Crossowi, odmienne fragmenty z ust innych konfederackich wojaków lub też z perspektywy obozu Południa. Zdarzy się nawet, że pisarz posłuży się krótkim utworem lirycznym, aby przybliżyć nam postać Jeremiaha. Za różnorodnością formy idą też znaczne różnice w dominujących cechach stylu Ćwieka: kiedy towarzyszymy zwycięskim żołnierzom, jego pióro jest niewiarygodnie lekkie, można poczuć się jak jeden z tryumfatorów; kiedy bierzemy udział w bitwie, opisy stają się bardziej dynamiczne, zdania króciutkie, ograniczają się właściwie do samych czasowników. Nierzadko pojawią się też sceny rubaszne, w których narrator wręcz szokuje fantazją w opisach dokazywania Crossa. Nie można mieć żadnych zastrzeżeń, jeśli chodzi o pióro Ćwieka: potrafił połączyć umiejętność dostosowywania go do danych sytuacji z doskonałą jakością opisu i uczynił z niego bodaj największą zaletę książki…

…jeśli pominąć samego Jeremiaha Crossa i sposób, w jaki kreuje go autor. Niewiarygodnie sprawnych bohaterów wojennych, którzy w pojedynkę radzili sobie z zastępami uzbrojonych po zęby wrogów, mamy w literaturze na pęczki – ba, wśród nich pewnie znalazłoby się wielu, którzy tak jak nasz bohater mają na policzku szpetną bliznę. Taki jest w książce "prawdziwy" Cross, oglądany w scenach, w których bierze bezpośredni udział. Jednak kiedy zderzymy go z zaocznym wizerunkiem herosa z fikcyjnych opowiastek, które mają za zadanie pokrzepiać konfederackie serca, wychodzi na jaw niemały kunszt autora. Potrafił on stworzyć postać intrygującą, ale lekko przerysowaną – po czym ukrył przejaskrawienie poprzez zestawienie go z potężną hiperbolizacją. Jeremiah-człowiek wcale nie wygląda nam na superherosa, kiedy przyrównać go do Jeremiaha-bohatera. Dzięki temu Ćwiek zapewnił sobie sporo literackiej przestrzeni, którą mógł zapełnić niewiarygodnymi czynami Krzyża Południa – i tak wydadzą się one niczym przy wizji Crossa zabijającego dowódców Północy za pomocą własnego kamienia nerkowego. Duże wrażenie sprawia także sierżant Reynolds – prześmiewca, szyderca, kpiarz obdarzony czarnym poczuciem humoru, doskonale dobrany partner dla małomównego Jeremiaha.

Pozytywne odczucia wzbudziła we mnie też dbałość o drobniutkie szczegóły, dzięki której cała powieść wywołuje silniejsze emocje. Po pierwsze: ogromne wyczucie Ćwieka w stosowaniu komizmu. Trudno byłoby mi wyobrazić sobie Krzyż Południa pozbawiony rubasznych scen czy co bardziej uszczypliwych komentarzy Reynoldsa. Dobrze jednak, że ten aspekt tekstu nie dominuje nad historią, jest tylko dodatkiem. Po drugie: doskonale dopasowane do klimatu opowieści wątki fantastyczne. Póki co (bo Rozdroża są tylko pierwszą częścią cyklu) najwięcej uwagi poświęcono hiperboli samego Crossa – Ćwiek nieustannie stąpa po granicy rozdzielającej prawdziwego człowieka i jego nieludzkie czyny. Wykazuje się jednak dużym wyczuciem, co sprawia, że nie wywołuje to irytacji, a intryguje. Brawa i za to.

Po tych wszystkich zachwytach nad kunsztem autora mogłoby się wydawać, że Krzyż Południa nie ma najmniejszych wad. To jednak nie jest prawdą: rozdrażnił mnie, o dziwo, drugi z fantastycznych wątków. Mam wrażenie, że pisarz zatrzymał się w pół drogi: nie uczynił go wystarczająco ważnym, aby miał on istotny wpływ na fabułę tekstu, ale poświęcił mu sporo uwagi. Jestem pewny, iż ma być to lokata, która zaowocuje w kolejnych tomach, ale mimo wszystko takie potraktowanie sprawy pozostawia niedosyt. Nie jestem też do końca przekonany do krótkich akapitów, w jakich lubuje się w Krzyżu Południa Ćwiek (niezależnie od typu narracji). Nie stanowi to oczywiście wielkiej wady, ale drażni – rwana narracja wywołuje wrażenie, jakby autor cały czas miał obawy, czy aby czytelnik się nie nudzi, i chciał w związku z tym nieustannie przyspieszać tempo akcji.

Mimo to Krzyż Południa okazał się dla mnie naprawdę miłym zaskoczeniem. Nie miałem wcześniej do czynienia z żadną powieścią Ćwieka, znałem go tylko z opowiadań, a lektura jego najnowszego dzieła wzbudziła we mnie naprawdę pozytywne emocje. Polecam, szczególnie na wakacyjne wieczory.