Krypta Grozy

Czy i tym razem ciekawie?

Autor: Piotr 'Rebound' Brewczyński

Po Świątyni Złych Żywiołów i Królowej Pajęczych Otchłani przyszedł wreszcie czas na trzecią wydaną w Polsce książkę ze świata Greyhawk – Kryptę Grozy. Zasiadałem do niej pełen entuzjazmu, zachęcony poziomem poprzednich pozycji z tej serii oraz intrygującą "zajawką" na drugiej stronie okładki. Spodziewałem się, że być może wreszcie doszukam się w książce chociaż odrobiny bardziej skomplikowanej fabuły, a może nawet jednej lub dwóch intryg. Niestety – na próżno.

Krypta Grozy opowiada o losach pewnego paladyna, którego imię szeroko znane jest w całym Flaness. Problem w tym, że ów paladyn zboczył ze świętej ścieżki i przestał cieszyć się błogosławieństwem swego boga, a przynajmniej tak mu się wydaje. Z biegiem wydarzeń przekonujemy się, że sytuacja wygląda nieco inaczej, niż wyobraża to sobie ponury wojownik do wynajęcia, w jakiego przeistoczył się Kaerion Whiteheart.

Brzmi ciekawie, powiecie? Możliwe, gdyby nie to, że nieco "pogłębiona" (i to z mizernym skutkiem, o czym za chwilę) postać głównego bohatera to jedyny szczegół, który różni Kryptę Grozy od Świątyni Złych Żywiołów. W każdym innym aspekcie obydwie te książki są identyczne. W obydwu mamy drużynę śmiałków podróżujących do jakiejś niebezpiecznej lokacji, a potem błąkającą się po niej samej; w obydwu mamy wątek miłosny; w obydwu wreszcie przeciwnikiem "dobrej" kompanii jest jakiś mroczny kult na czele z ogarniętym obsesją władzy kapłanem, czującym niezmierną pogardę do wszystkiego naokoło, na czele ze swoim głównym, nazbyt ambicjonalnym pomocnikiem. Co śmieszniejsze – w obydwu pozycjach natykamy się na Szkarłatne Bractwo, objawiające się w osobie niebezpiecznego mnicha o niedoścignionym refleksie.

Uważnym czytelnikom na pewno rzuca się teraz w oczy pewna niekonsekwencja. Przecież o Świątyni Złych Żywiołów wypowiadałem się bardzo pozytywnie, więc dlaczego nie wyśpiewuję peanów pochwalnych na cześć Krypty Grozy? Z jednej prostej przyczyny: Keith Francis Strohm postanowił nieszczęśliwie nadać swojemu dziełu głębię, podczas gdy Thomas M. Reid po prostu opisał szczegółowo jedną z najpopularniejszych przygód w dziejach systemu D&D. Jak często bywa – owa głębia, miast pomagać powieści, tylko ją pogrążyła. Wewnętrzne rozterki Kaeriona zaczynają być męczące już po parunastu stronach (podobnie jak miało to miejsce w przypadku Grzbietu Świata R. A. Salvatore’a), a miłość kobiety barda do potężnego mężczyzny wydaje się być wciśnięta na siłę i co gorsza ogranicza się tylko do czułych spojrzeń i jednej sceny quasi-erotycznej, które to zadają kłam wszystkim niepisanym zapewnieniom pisarza, że uczucie jest ogromne i jedyne w swoim rodzaju. Swoistym ciosem dobijającym jest zakończenie – tak naiwne, moralizatorskie i hurra-optymistyczne w swoim wydźwięku jak to tylko możliwe.

Na szczęście – Krypta Grozy ma też kilka plusów. Jednym z nich jest to, że książka napisana jest dynamicznym, przejrzystym stylem i brakuje w niej fragmentów spowalniających akcję, jeżeli nie liczyć pseudofilozoficznych wtrętów dotyczących przeszłości upadłego paladyna. Inną zaletą jest niewątpliwie mnogość pomysłów, jakie w powieści znajdą Mistrzowie Podziemi lubujący się w prowadzeniu przygód pod powierzchnią ziemi lub w zapomnianych, mrocznych budowlach... Tylko czy właśnie po to wydajemy 25 zł?

Mówiąc krótko – nie polecam Krypty Grozy nikomu, poza Greyhawkowymi pasjonatami. Przeciętny czytelnik może ze spokojnym sumieniem zakończyć lekturę (przynajmniej chwilowo) książek z tego cyklu na dwóch wcześniej wydanych pozycjach. W ten sposób nie doświadczy wtórności, jaką reprezentuje sobą trzecia powieść z serii. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że wydana właśnie w Polsce Strażnica na Pograniczu nie będzie kolejną na siłę pogłębianą kalką... no i może wreszcie zagości w niej jakaś bardziej skomplikowana tajemnica.

Krypta Grozy