Krwawy południk - Cormac McCarthy

Krwawy południk albo Wieczorna łuna na Zachodzie

Autor: strateks

Krwawy południk - Cormac McCarthy
Ameryka drugiej połowy XIX wieku. Naszym bohaterem jest młody chłopak, z prostotą zwany dzieciakiem, który porzuca rodzinne strony i bez grosza przy duszy rusza w świat zakosztować przygody. Będą kowboje, Indianie i strzelaniny w "saloonach", będą samotne jazdy przez stepy, noce przy ogniskach i niesamowite opowieści. Klasyczny western, zdawać by się mogło. Lecz nie, bo oto Cormac McCarthy zabiera nas do piekła.

______________________

 
Powieść niniejsza doczekała się polskiego przekładu i wydania na naszym rynku ćwierć wieku po swojej oficjalnej premierze. Pojawiła się u nas bodaj dopiero za sprawą znakomitego przyjęcia w Polsce innego dzieła Amerykanina – Drogi, rzeczy stosunkowo świeżej, bo z 2006 roku. Krwawy południk albo Wieczorna łuna na Zachodzie miał więc znacznie więcej czasu, by zostać poddanym wnikliwej ocenie krytycznej. Ta zaś była więcej niż poprawna – powieść McCarthy'ego okrzyknięta została przez magazyn "New York Times" jedną z najlepszych książek ostatnich dwudziestu pięciu lat i uznawana jest dziś za kultową.
 
Fabuła powieści nie jest specjalnie złożona. Wzmiankowany już dzieciak trafia do bandy najemników niejakiego Glantona – skupiającej wyrzutków, koniokradów i zwykłych bandytów – i wraz z nią przemierza bezdroża Dzikiego Zachodu. Kompania błąka się w zasadzie bez celu... i morduje. Mężczyzn i kobiety, dzieci, starców, rdzennych Amerykanów i kolonistów. Tych, za których skalpy im zapłacono, i zupełnie bezbronne, przypadkowe ofiary. Historia przedstawiona przez McCarthy'ego słusznie przywołuje recenzentom skojarzenia z piekielną częścią Boskiej komedii Dantego, zwykle bowiem kolejne rozdziały przedstawiają coraz to nowe potworności, z którymi bohaterowie się spotykają lub – równie często – których sami dokonują; coraz to nowe obrazy okrucieństwa, mordów i rozlicznych metod zadawania cierpienia. Liczne sceny batalistyczne przypominają zaś do przesytu krwawe wizje rodem z literatury polskiego baroku, z duszącymi się odorem krwi końmi na czele. Zresztą żeby przekonać się, co stanowi ideę powieści, wystarczy rzucić okiem na streszczenia poszczególnych rozdziałów – żeby przytoczyć co bardziej drastyczne hasła: Serce czarnucha, Masakra tubylców, Pomordowani poszukiwacze złota, Trupy w jeziorze, Człowiek spalony żywcem, Zdziesiątkowana osada, Rzeź żołnierzy, Eks-ksiądz nawołuje do zabójstwa, Drzewo martwych dzieci. Jest tego znacznie więcej. W gruncie rzeczy historia przedstawiona w Krwawym południku… sprowadza się bowiem do makabry, opisów trudów podróży i filozofii.
 
Ta ostatnia wszakże jest nie mniej dziwna i straszna od reszty książki. Praktycznie nie znamy przemyśleń bohaterów – narrator nie zagląda im do głów, pozwalając robić swoje bez moralnych konsekwencji. Możemy się tylko domyślać, jakie są wewnętrzne odczucia dzieciaka wobec zła, które go otacza i prędko samo staje się jego udziałem. Uwagę warto zwrócić przede wszystkim na postać sędziego Holdena – uznawanego choćby przez Harolda Blooma, cenionego amerykańskiego krytyka, za jeden z najpotworniejszych czarnych charakterów, jakie przedstawiono w literaturze. Ów ogromny łysy albinos, również członek zbójeckiej bandy Glantona, regularnie raczy kompanów (i dzieciaka) swoimi mądrościami, pozostając jednocześnie postacią szalenie tajemniczą i bodaj najbardziej z całego utworu intrygującą. Dość powiedzieć, że włada wieloma (nikt nie potrafi wręcz zliczyć iloma) językami, najlepiej tańczy, strzela, rysuje, ma piękny charakter pisma i głęboką wiedzę, słowem: celuje w każdej dziedzinie, a jednak rad jest przebywać w towarzystwie podłych i niewyedukowanych oprawców. Dlaczego? Próba znalezienia odpowiedzi na to pytanie, w połączeniu z fascynującą postacią sędziego, same w sobie mogą być pretekstem do sięgnięcia po tę pozycję.
 
Kto zapoznał się już z jakąś książką McCarthy'ego albo oglądał dość wiernie oddający ducha pierwowzoru oscarowy film To nie jest kraj dla starych ludzi (na podstawie powieści pod tym samym tytułem) – ten już mniej więcej wie, czego spodziewać się po kolejnych utworach amerykańskiego pisarza.. Krwawy południk jest jeszcze bardziej brutalny niż inne dzieła autora, ale podobny do nich w sposobie opisywania rzeczywistości – nie tylko naturalistycznym i dosadnym, lecz także lekko poetyckim i jakby onirycznym. McCarthy, laureat nagrody imienia Williama Faulknera za debiutancką powieść Strażnik sadu (moim zdaniem jeszcze nie tak wybitną, jak jego dalsze utwory), używa języka w sposób wyjątkowy. Inaczej jednak niż tworzący monumentalne konstrukcje zdaniowe noblista Faulkner, McCarthy stawia na lapidarność, siłę przekazu tkwiącą w poszczególnych słowach. Nie rozpisuje się, relacjonując rzezie i degenerację toczącą bohaterów, nie rozwodzi się nad etyczną naturą ich uczynków – czasem tylko zapomni się i zachwyci widokiem księżyca spozierającego spomiędzy drzew albo impresjonistycznym pięknem krajobrazu.
 
Nie każdy znajdzie w sobie dość samozaparcia, by przebrnąć przez tę stosunkowo obszerną lekturę. Można się zniesmaczyć, a nawet przerazić, o czym wspominałem już parokrotnie – a oprócz wszechobecnej krwi i rozbijanych głów dla co wrażliwszych czytelników problemem mogą być rasizm, seksizm i epatowanie wulgarnym językiem. Można się znudzić, gdyż akcja powieści jest w dużej mierze powtarzalna, bohaterów co rusz spotykają podobne przygody, fabuła zaś nie wydaje się zmierzać ku żadnemu konkretnemu rozwiązaniu. Nie spodziewamy się raczej finału, w którym karty zostaną odkryte, a zasadność piekła, które przyszło nam odwiedzić – potwierdzona. Można się wreszcie zmęczyć McCarthy'owskim sposobem wyodrębnienia dialogów (a ściślej: brakiem jakiegokolwiek graficznego wyodrębnienia) albo brakiem tłumaczeń wcale często występujących kwestii w języku hiszpańskim.

Krwawy południk to dzieło trudne, wyniszczające – przyznam, że sam niekiedy przedzierałem się przez nie raczej z mozołem niż z przyjemnością. Cóż z tego jednak, skoro czułem się dokładnie jak przy czytaniu równie wielkich powieści Jacka Dukaja. Nie zawsze było łatwo, lecz po przewróceniu ostatniej strony, po krótkim przemyśleniu – miałem wrażenie, że oto przeżyłem coś niepowtarzalnego i że żadna spędzona z tą książką chwila nie była zmarnowana.