Krwawe walentynki 3D
"W małej miejscowości po raz pierwszy od dwudziestu lat ma odbyć się zabawa taneczna z okazji Walentynek. Wcześniej nikt nie odważył się zorganizować potańcówki z powodu tragicznego wypadku, w którym zginęli czterej górnicy z pobliskiej kopalni. Po ich śmierci mieszkańcy otrzymali bombonierki z ludzkimi sercami i ostrzeżenie, aby nigdy więcej nie urządzali zabawy walentynkowej. Złamanie zakazu sprawia, że tajemniczy morderca powraca."
Przytaczam opis dystrybutora z jednego powodu – jego treść nijak ma się do tego, co widziałem na ekranie! Zgadzają się tylko dwie rzeczy: zabawa walentynkowa była (ale nie "pierwszy raz od dwudziestu lat") i pojawiła się bombonierka z ludzkim sercem (z tym że nikt jej nie "otrzymał" – znaleziono ją na miejscu zbrodni). Reszta to jakieś wymyślone na poczekaniu banialuki, których treść każe mi zadać pytanie, czy ktoś w firmie Best Film w ogóle widział film? A może widzieli, ale nie zrozumieli? Jeśli tak, to niech dokładnie wczytają się w poniższy akapit – może rozjaśni im nieco w głowach.
W pewnym górniczym miasteczku w Pensylwanii dochodzi do wypadku. W wyniku wybuchu metanu, pod ziemią uwięzionych zostaje kilku górników. Kiedy ekipa ratunkowa w końcu dociera do ofiar, znajduje tylko jednego ocalałego. Będący w śpiączce mężczyzna zostaje przewieziony do szpitala, zaś na miejsce katastrofy przyjeżdża policja; funkcjonariusze stwierdzają, że pozostali górnicy nie zginęli w wyniku wybuchu, ale zabito ich… kilofem. Tymczasem morderca budzi się ze śpiączki i dokonuje w szpitalu krwawej rzezi, ozdabiając ściany, podłogę, a nawet sufit hektolitrami krwi i kilometrami wnętrzności. Trup ściele się gęsto. Policja w końcu osacza szaleńca, któremu najwyraźniej jest jeszcze mało, dlatego postanawia rozerwać nieco dzieciaki bawiące się na walentynkowej balandze. Miejscowy szeryf władowuje w mordercę sporą dawkę ołowiu, ten jednak nie pada martwy, a wręcz przeciwnie - chyżo wyrywa przed siebie, chroniąc się w mrocznych czeluściach kopalni. Mieszkańcy miasteczka po jakimś czasie otrząsają się z tragicznych wydarzeń, jednakże w dziesięć lat po pamiętnych walentynkach ktoś znowu zaczyna zabijać…
Nie ma żadnego zakazu obchodzenia walentynek, krwawą bombonierkę otrzymuje tylko szeryf, a nie całe miasteczko, wydarzenia oddziela dziesięć, a nie dwadzieścia lat, a powrót mordercy nie wiąże się z żadną walentynkową balangą, bo ta miała miejsce, ale blisko dekadę wcześniej!
Muszę jednak przyznać, że mimo tej dystrybutorskiej wpadki, sam film pozytywnie mnie zaskoczył. Oczywiście, trudno mówić o aktorstwie (bez używania słów powszechnie uznawanych za obraźliwe), bo w Krwawych Walentynkach 3D się go nie uświadczy. Postaci biegają w kółko, od czasu do czasu krzyczą, rozbierają się, a najczęściej po prostu giną. Szkopuł w tym, że co jak co, ale opuszczanie tego świata wychodzi im nad wyraz dobrze. W przeciwieństwie do pierwszego horroru 3D, czyli tragicznej Blizny 3D, twórcy remake’u klasycznego slashera z 1981 roku w pełni wykorzystali potencjał kina trójwymiarowego. Cały film gęsto usiany jest nie tylko trupami, ale przede wszystkim makabrycznymi scenami à la kino gore. Zaczyna się od rozprutego brzucha ciężarnej kobiety, potem w fotel wciska ujęcie, w którym na czubek przebijającego czaszkę kilofa nadziana jest gałka oczna; wrażenie robi także ucięcie głowy, na wysokości szczęki, za pomocą szpadla. A to tylko wierzchołek góry lodowej! Dzięki wykorzystaniu techniki 3D wrażenie jest piorunujące.
Esencją filmu są właśnie makabryczne ujęcia. Mdła fabuła, okropne aktorstwo, mnóstwo deus (a raczej killer) ex machina, czyli scen, w których morderca wyskakuje niewiadomo skąd i niewiadomo jak – wiadomo tylko, po co. Kontrowersyjność filmu, który oprócz tego, że przypomina dokument o rzeźnikach, poszczycić się może najpełniej i najdłużej eksponowaną nagością jednej z bohaterek, to jedyna jego zaleta.
Wystarczy, by zapewnić rozrywkę, pozwolić widzowi się pośmiać i nasycić oczy widokami rozrywanych ciał, ale na pewno nie tuszuje niedociągnięć tego obrazu. Krwawe Walentynki 3D to slasher i nic poza tym.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Przytaczam opis dystrybutora z jednego powodu – jego treść nijak ma się do tego, co widziałem na ekranie! Zgadzają się tylko dwie rzeczy: zabawa walentynkowa była (ale nie "pierwszy raz od dwudziestu lat") i pojawiła się bombonierka z ludzkim sercem (z tym że nikt jej nie "otrzymał" – znaleziono ją na miejscu zbrodni). Reszta to jakieś wymyślone na poczekaniu banialuki, których treść każe mi zadać pytanie, czy ktoś w firmie Best Film w ogóle widział film? A może widzieli, ale nie zrozumieli? Jeśli tak, to niech dokładnie wczytają się w poniższy akapit – może rozjaśni im nieco w głowach.
W pewnym górniczym miasteczku w Pensylwanii dochodzi do wypadku. W wyniku wybuchu metanu, pod ziemią uwięzionych zostaje kilku górników. Kiedy ekipa ratunkowa w końcu dociera do ofiar, znajduje tylko jednego ocalałego. Będący w śpiączce mężczyzna zostaje przewieziony do szpitala, zaś na miejsce katastrofy przyjeżdża policja; funkcjonariusze stwierdzają, że pozostali górnicy nie zginęli w wyniku wybuchu, ale zabito ich… kilofem. Tymczasem morderca budzi się ze śpiączki i dokonuje w szpitalu krwawej rzezi, ozdabiając ściany, podłogę, a nawet sufit hektolitrami krwi i kilometrami wnętrzności. Trup ściele się gęsto. Policja w końcu osacza szaleńca, któremu najwyraźniej jest jeszcze mało, dlatego postanawia rozerwać nieco dzieciaki bawiące się na walentynkowej balandze. Miejscowy szeryf władowuje w mordercę sporą dawkę ołowiu, ten jednak nie pada martwy, a wręcz przeciwnie - chyżo wyrywa przed siebie, chroniąc się w mrocznych czeluściach kopalni. Mieszkańcy miasteczka po jakimś czasie otrząsają się z tragicznych wydarzeń, jednakże w dziesięć lat po pamiętnych walentynkach ktoś znowu zaczyna zabijać…
Nie ma żadnego zakazu obchodzenia walentynek, krwawą bombonierkę otrzymuje tylko szeryf, a nie całe miasteczko, wydarzenia oddziela dziesięć, a nie dwadzieścia lat, a powrót mordercy nie wiąże się z żadną walentynkową balangą, bo ta miała miejsce, ale blisko dekadę wcześniej!
Muszę jednak przyznać, że mimo tej dystrybutorskiej wpadki, sam film pozytywnie mnie zaskoczył. Oczywiście, trudno mówić o aktorstwie (bez używania słów powszechnie uznawanych za obraźliwe), bo w Krwawych Walentynkach 3D się go nie uświadczy. Postaci biegają w kółko, od czasu do czasu krzyczą, rozbierają się, a najczęściej po prostu giną. Szkopuł w tym, że co jak co, ale opuszczanie tego świata wychodzi im nad wyraz dobrze. W przeciwieństwie do pierwszego horroru 3D, czyli tragicznej Blizny 3D, twórcy remake’u klasycznego slashera z 1981 roku w pełni wykorzystali potencjał kina trójwymiarowego. Cały film gęsto usiany jest nie tylko trupami, ale przede wszystkim makabrycznymi scenami à la kino gore. Zaczyna się od rozprutego brzucha ciężarnej kobiety, potem w fotel wciska ujęcie, w którym na czubek przebijającego czaszkę kilofa nadziana jest gałka oczna; wrażenie robi także ucięcie głowy, na wysokości szczęki, za pomocą szpadla. A to tylko wierzchołek góry lodowej! Dzięki wykorzystaniu techniki 3D wrażenie jest piorunujące.
Esencją filmu są właśnie makabryczne ujęcia. Mdła fabuła, okropne aktorstwo, mnóstwo deus (a raczej killer) ex machina, czyli scen, w których morderca wyskakuje niewiadomo skąd i niewiadomo jak – wiadomo tylko, po co. Kontrowersyjność filmu, który oprócz tego, że przypomina dokument o rzeźnikach, poszczycić się może najpełniej i najdłużej eksponowaną nagością jednej z bohaterek, to jedyna jego zaleta.
Wystarczy, by zapewnić rozrywkę, pozwolić widzowi się pośmiać i nasycić oczy widokami rozrywanych ciał, ale na pewno nie tuszuje niedociągnięć tego obrazu. Krwawe Walentynki 3D to slasher i nic poza tym.
Tytuł: My Bloody Valentine 3-D
Reżyseria: Patrick Lussier
Scenariusz: Todd Farmer, Zane Smith
Muzyka: Michael Wandmacher
Zdjęcia: Brian Pearson
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2009
Data premiery: 20 lutego 2009
Reżyseria: Patrick Lussier
Scenariusz: Todd Farmer, Zane Smith
Muzyka: Michael Wandmacher
Zdjęcia: Brian Pearson
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2009
Data premiery: 20 lutego 2009