Krucjata - David Weber, Steve White

487 ton, to znaczy stron, żelastwa

Autor: Tomasz '!Blob!' Dzierżek

Krucjata - David Weber, Steve White
Krucjata to, chronologicznie, pierwszy tom cyklu Starfire, który został jednak wydany jako drugi. Żeby było ciekawej, jako pierwsza wydana została część ostatnia – Powstanie. Te drobne zamieszanie nie wpływa w żaden sposób na odbiór książki, bo tak naprawdę Krucjata sama w sobie stanowi odrębną całość. Nie zmienia się przez to też czysto rozrywkowa wartość książki. I bardzo dobrze.

Osoby zaznajomione z twórczością Davida Webera, który z dwójki autorów zapewne miał większy udział przy tworzeniu cyklu Starfire i wniósł do niego wiele ze swojego stylu, już po ujrzeniu okładki będą wiedziały, o czym jest ta opowieść. Gatunek ten nazywa się – może zbyt dumnie – militarnym science-fiction. Mamy tutaj do czynienia z historią jednej wojny, ze szczególnym ukierunkowaniem na operacje militarne, czyli po prostu jest to „książka akcji”.

Fabułę stanowi konflikt pomiędzy Federacją Ziemską, a tajemniczą rasą Theban, która - o dziwo - posługuje się językiem angielskim i wykazuje typowo ziemski fanatyzm religijny. Sam sposób rozpoczęcia wojny wykluczył, z powodów politycznych, uczestnictwo w niej największego sojusznika Federacji, czyli Chanat Oriona. Z tego powodu, a także z kilku pomniejszych, walki od początku mają charakter dość dramatyczny.

Polityce poświęconych jest zaledwie kilka rozdziałów, szczególnie na początku książki. Znajdujemy ją także później, głównie przy okazji interesujących potyczek w Zgromadzeniu Legislacyjnym Federacji (które nieustannie przywodzi mi na myśl gwiezdnowojenną radę republiki), oraz przy okazjach takich jak przejęcie rządów w jednym z systemów przez wojsko. Chociaż nie spotkamy się z wymyślnymi fortelami, czy zaskakującymi zwrotami akcji, to ten element jest poprowadzony interesująco, aczkolwiek momentami nieco naiwnie.

Sama walka, co typowe dla Webera, opiera się na solidnych założeniach taktycznych i technicznych – autorzy „wyjaśniają” większość pojawiających się nowinek technicznych. Jest przedstawiona wiarygodnie i oczywiście ciekawie. Chociaż po przeczytaniu poprzedniego tomu możemy domyślić się wyniku każdej potyczki od samego jej początku, bo wiemy jak autor zwykł je przedstawiać, to i tak czyta się o nich z zainteresowaniem. W Krucjacie znajduje się sporo porządnych walk, w tym też kilka prowadzonych na powierzchniach planet. Zarówno one, jak i te kosmiczne są po prostu „fajne” – jeśli szukamy akcji na pewno nie będziemy zawiedzeni.

Fabuła jest dość prosta, pomimo prowadzenia jej wielowątkowo. Mamy do czynienia z polityką Federacji Ziemskiej (a równocześnie z kulturą Chanatu Oriona), a równolegle cały czas toczone są bitwy. Dodatkowo czasami przenosimy się na stronę wroga i poznajemy Theban. Wątki poboczne – jak prowadzenie samodzielnej obrony przez jeden z systemów, czy partyzancka walka na terenie podbitej planety kończą się dość szybko i zostają „przejęte” przez wątek główny. Jedynie motyw zmagania się z thebańskim okupantem na powierzchni planety trwa nieco dłużej. Duży zwrot akcji występuje właściwie jeden, ale przez długi czas jesteśmy przygotowywani na jego nadejście, więc nie jest zaskoczeniem.

Na uznanie zasługuje także kreacja bohaterów – bardzo łatwo można się z nimi zaprzyjaźnić i szczerze kibicować ich poczynaniom, a także zasmucić się, gdy zginą. Ich poczynania są logiczne, dobrze uzasadnione fabułą i charakterem postaci, zaś same jednostki w większości przypadków są barwne i zabawne. Szczególnie, jeśli chodzi o postaci pierwszoplanowe.

Do przekładu książki mam podobne uwagi jak przy recenzji poprzedniego tomu – tłumacz jest niekonsekwentny niektóre nazwy przekładając, a inne nie. Przywołam tutaj znów Federację Ziemską, oraz jej flotę - Battle Fleet, czy pojawiające się od pierwszych kart „superdreadnoughty” (przy równocześnie występujących pancernikach, czy okrętach liniowych). Nie jest to rażąca niekonsekwencja i czytelnik szybko się przyzwyczaja, a tak naprawdę, mając w pamięci tom poprzedni, nie przeszkadzało mi to w ogóle.


W tym momencie chciałbym także wspomnieć o innych smaczkach, które polski czytelnik może odnaleźć. Otóż jedna z planet nazywa się Danzig (port główny: Gdańsk), a w jednej z rozmów wspomniany jest niejaki Gomułka. Zapewne nie ma w tym zasługi tłumacza, bo sądząc po ilości rozmaitych mrugnięć okiem, wydaje mi się to zamierzeniem autora.

Aby dopełnić obrazu polskiego wydania muszę przyznać, że wyłapałem kilka literówek. Można je policzyć na palcach jednej ręki, ale przy prawie pół tysiącu stron nie stanowi to żadnego problemu.

Krucjata podzielona jest na aż trzydzieści dwa rozdziały, co w moim odczuciu wyszło jej na dobre. Nie ma problemu z przerwaniem czytania w dowolnym momencie, bo przeważnie do końca danej części jest blisko. Pozwala to też szybciej ukończyć całość, bo często nie można się oprzeć, żeby przeczytać jeszcze jeden – krótki przecież – rozdział.

W Krucjacie mamy do czynienia z dużą ilością humoru, zarówno sytuacyjnego jak i słownego, serwowanego nam przez autorów. Pojawia się on w odpowiednich momentach i doskonale rozkłada napięcie. Nie przypominam sobie, żeby podczas lektury Powstania uśmiech, aż tak często, gościł na mojej twarzy.

Kolejną rzeczą, która rzuca się w oczy, są często występujące wulgaryzmy. Począwszy od rozdziału trzeciego mamy ich prawdziwy wysyp. Na początku było to zabawne, później nieco przesadzone, ale po kilku następnych rozdziałach ich nasycenie osiągnęło neutralną wartość i jedynie te pierwsze kilkadziesiąt stron może u bardziej wrażliwych budzić mały niesmak.

Krucjata to bardzo dobry kawałek militarnego science-fiction. „Kino akcji” wśród książek, ale na pewno nie zaliczające się do klasy B. Jest to porządna, interesująco napisana historia wojny z dużą ilością potyczek, ciekawymi, żywymi bohaterami i prostą, ale nie tandetną fabułą. Gorąco polecam wszystkim fanom SF, twórczości Davida Webera, czy osobom lubującym się w kosmicznych bataliach.

Dziękujemy wydawnictwu Rebis za udostępnienie książki do recenzji.