Kroniki Jakuba Wędrowycza - Andrzej Pilipiuk

Jest jeszcze fantastyka we wsi!

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Kroniki Jakuba Wędrowycza - Andrzej Pilipiuk
Zanim otrzymałem do recenzji Kroniki…, miałem do czynienia z Jakubem W. jedynie przy okazji kilku tekstów z różnych antologii (jeden z nich nawet znalazł się także w tej książce). Już wtedy byłem pewien jednego: stosunek do tegoż miłego bohatera, jego wiernej załogi i wesołych perypetii z pewnością zależy od stężenia ich w jednym miejscu. Czy autor nie przesadził z "jakubowością" w pierwszym tomie jego przygód?

Z zasady jestem zwolennikiem recenzji zbiorów opowiadań pisanych schematycznie, tj. omawiających każdy utwór z osobna. Tutaj byłoby to nie tyle nieracjonalne, co raczej absurdalne. Prościej mówiąc: Kroniki Jakuba Wędrowcza to książka bardzo zwarta. Co na to wpływa? Przede wszystkim niezwykła wizja polskiej wsi. Autor stawia nas oko w oko z wesołą zgrają wiejskich hultajów po osiemdziesiątce. A że jest to blok wschodni, często mamy do czynienia z gorącą krwią ukraińską. Zestawienie ich z kulturą i nawykami "zachodnimi" niejednokrotnie daje efekty absurdalne, ale i śmieszne. To właśnie z takich działań wynikają najciekawsze sytuacje.

Warto wspomnieć więcej o załodze Jakuba i o nim samym. Wszyscy to weterani obu wojen, walki z PRL-em i zmagań z realiami III RP. Pozostawiły one na nich wyraźne piętno – mówią z naleciałościami wschodnimi, zdecydowanie nie lubią Niemców i – przede wszystkim – kochają mocne trunki. Sam Wędrowycz to postać jeszcze ciekawsza. Do wszystkich powyższych cech tradycyjnego mieszkańca Wojsławic dochodzi jeszcze specyfika zawodu – Jakub jest egzorcystą. Tak, tak – prawdziwym egzorcystą, który wypędza duchy i siły nieczyste. Nieraz pokazuje, jak świetnie potrafi władać intelektem, choć skończył tylko trzy klasy szkoły gminnej i jest osądzany o analfabetyzm wtórny. Do tego pędzi najmocniejszy bimber na wsi (czyt. w całej Polsce). Za wykreowanie świata przedstawionego autorowi należy się zdecydowany plus.

Na nic jednak wieś, chociażby najlepsza, kiedy nic się tam nie dzieje. Ale i o brak zajęć nie można posądzić podstarzałych mieszkańców Wojsławic. Robią oni dosłownie wszystko: od walki z potencjalnym zabójcą Wędrowycza, poprzez kontakty z obcymi (tzn. Amerykanami), smażenie bomby wodorowej, prowadzenie własnego hotelu, aż po opowiadanie bajek grzecznym wnuczkom. Wszystko to oczywiście w asyście wyrobu napojów wysoce wyskokowych.

Jeśli chodzi o aspekty fabularne, mam pewne zastrzeżenie. Otóż jedno z opowiadań – Przeciw pierwszemu przykazaniu – wyrywa się ze schematu, jaki przyjął Pilipiuk. We wszystkich innych tekstach było dużo Jakuba, kilka przygód i pogodne zakończenie. W tym wypadku mamy do czynienie z utworem, który skupia się mocno na innej postaci (wcale nie "kanonicznej", jeśli chodzi o realia Wojsławic i okolice). Moim zdaniem taki eksperyment niezbyt się udał – opowiadanie nie jest złe, ale takie wyrwanie się z konwencji niezbyt przypadło mi do gustu.

Kroniki Jakuba Wędrowycza to zbiór opowiadań "wiejskich". Wynika z tego jeden prosty fakt: takowym też językiem zostały napisane. Każdy z nas zapewne uśmiechnie się, czytając archaizmy, które zwykle słyszymy tylko od babć czy cioć ze wsi. Lubię wszelkie eksperymenty językowe, więc dużo radości sprawiło mi zapoznawanie się z kolejnymi wypowiedziami grupki naszych degeneratów. Oczywiście nie uświadczymy tu patosu lub jakichkolwiek poetyckich opisów; nie ma się co oszukiwać, wyższa literatura to nie te drzwi – tę książkę czyta się tylko i wyłącznie dla przyjemności. Przemyśleń z grupy głębokich nie stwierdzono, co zresztą nie jest wcale taką wielką wadą (głupio brzmieliby filozofowie cytowani przez podchmielonego Jakuba).

W powyższym akapicie (jak zresztą i w całej recenzji) chcę zaznaczyć, iż perypetie Jakuba Wędrowcza to literatura wybitnie rozrywkowa. Podejrzewam, że zostały napisane jako sposób na odreagowanie stresów czy też odpoczynek zmęczonego mózgu po cięższej lekturze. Tę rolę świetnie spełniają. Nie rozumiem wszystkich malkontentów, którzy krzyczą, iż Andrzej Pilipiuk to zwykły rzemieślnik – tak, to prawda, ale wydaje mi się, że takich pisarzy, czyli potrafiących pisać bez zbędnego nadęcia, serwując nam naprawdę przyzwoitą rozrywkę, potrzeba najwięcej. W potokach "rozrywkowego grafomaństwa" przygody Jakuba Wędrowycza stanowią ciekawą alternatywę, z którą warto się zapoznać.