Królowa Attolii #2

Rozdział 2

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Królowa Attolii #2
Minęło kilka dni nim wieści o pojmaniu dotarły w doliny położone wysoko w Górach Hefestiańskich. Mężczyźnie z winiarni udało się wyprzedzić innych plotkarzy i dotrzeć do pałacu królowej Eddis dokładnie w chwili, gdy cały dwór zebrał się w komnacie ceremonialnej na obiad. Władczyni stała, rozmawiając z kilkoma ministrami. Za nią znajdował się wymyślny tron. Na stole przed nią spoczywały natomiast złote talerze, a przy jej nakryciu stał złoty puchar z wizerunkami postaci, z którego od wieków pili królowie i królowe Eddis.
Kiedy władczyni zajęła należne jej miejsce, a członkowie rodziny królewskiej, baronowie mieszkający w pałacu oraz przeróżni ambasadorowie podążyli za jej przykładem, przez komnatę przeszedł jeden z gwardzistów i stanął za tronem. Cały dwór przyglądał się uważnie, podczas gdy mężczyzna pochylił się i szepnął coś królowej. Ta wysłuchała go w bezruchu, spoglądając jedynie przez długi stół na swego wuja, który był jednocześnie ministrem wojny. Potem odpowiedziała gwardziście, odprawiła go i zwróciła się do zgromadzonych:
– Jestem pewna, że wrócimy lada chwila, jeśli tylko moi ministrowie zechcą do mnie dołączyć. Nade wszystko jednak, życzę wszystkim smacznego – oznajmiła spokojnym głosem. Następnie wstała i przemaszerowała przez komnatę zdecydowanym krokiem, nielicującym zupełnie z jej strojną toaletą. Skierowała się w stronę drzwi prowadzących do mniejszej sali tronowej, będącej pierwotnie megaronem w twierdzy jej przodków. Za nią zebrali się ministrowie, którzy podążyli jej śladem w dół po trzech niskich stopniach i przez malowaną podłogę ku podwyższeniu. Pierwotna sala tronowa Eddis była mniejsza, a stojący w niej tron prostszy niż jego ceremonialny odpowiednik w sali jadalnej. Wykute w kamieniu królewskie siedzisko sprawiało dość surowe wrażenie, które łagodziła jedynie obecność haftowanych poduszek. Będąc prostą osobą, Eddis wolała stary tron od pozłacanego splendoru nowego. Dlatego rządziła swym krajem z mniejszej sali tronowej, zachowując cuda Wielkiej Sali na specjalne okazje.
Usiadła, skubiąc niecierpliwie materiał swej długiej spódnicy.
– Pojmano Eugenidesa w Attolii – oznajmiła ministrom. – Kupiec przybył z wieściami ze stolicy. Kazałam gwardzistom przyprowadzić go tutaj. – Mówiąc to nie popatrzyła ani razu w stronę ministra wojny. Królewscy doradcy wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale czekali cierpliwie, nie odzywając się ani słowem.
Wprowadziwszy Attolijczyka, strażnicy obserwowali go bacznie, w razie gdyby nie okazał się tak niegroźny, na jakiego wyglądał, ale mężczyzna jedynie stał przed tronem, nerwowo wywijając kołnierzyk koszuli. Przynosił złe wieści i doskonale o tym wiedział. Choć przybył z tak daleka, by je dostarczyć, mając nadzieję, że zostanie za to sowicie wynagrodzony, obawiał się, jak zostanie przyjęty.
– Co wiesz na temat pojmania mojego Złodzieja? – zapytała królowa. Kupiec odchrząknął kilkukrotnie, nim wreszcie udzielił jej odpowiedzi.
– Odkryli jego obecność w pałacu i ścigali przez całe miasto. Zanim go schwytali, znalazł się już poza murami.
– A więc pojmano go poza miastem? Czy został ranny?
– Poszczuli go psami, Wasza Wysokość.
– Rozumiem – powiedziała królowa, a kupiec przestąpił nerwowo z nogi na nogę. – A skąd wiesz, że to był mój Złodziej?
– Tak twierdzili gwardziści w winiarni. Wszyscy widzieliśmy moment jego pojmania, a w każdym razie moja żona i ja, ale był wtedy środek nocy, więc nie mieliśmy pojęcia, kto to taki, dopóki nie usłyszeliśmy, co mówili gwardziści w sklepie następnego dnia. Mówili, że królowa pojmała Złodzieja Eddis i że... – Wypowiedź kupca zamieniła się w serię zakłopotanych chrząknięć.
– Kontynuuj – ponagliła go cicho władczyni, usiłując za wszelką cenę zachować spokój, choć miała ochotę potrząsnąć mężczyzną, aż zagrzechotałyby mu zęby.
– Mówili, że królowa każe mu zapłacić za naigrawanie się z niej. Zostawiał różne rzeczy w pałacu, żeby wiedziała, że tam był.
Władczyni zamknęła oczy i bardzo powoli otworzyła je na nowo. To Eugenidesem chciała potrząsnąć tak, że zagrzechotałby mu zęby.
– Pokonałeś długą drogę w krótkim czasie – powiedziała.
– Tak, Wasza Wysokość.
– Niewątpliwie licząc na to, że zostaniesz wynagrodzony.
Kupiec nie odpowiedział. Zajeździł konia i pokonał pieszo wąski, górski szlak spiesząc się, by być pierwszym, który dotrze do Eddis z wieściami.
– Zapłaćcie mu w srebrze dwa razy tyle, ile waży – królowa zwróciła się do porucznika gwardii. – A także nakarmcie go, zanim uda się w powrotną drogę. Każdemu, kto przybędzie dziś z tą samą nowiną, dajcie srebrnego gryfa – dodała – ale chcę rozmawiać tylko z tymi, którzy przyniosą nowe informacje.
Kiedy kupiec wyszedł, władczyni zastygła w bezruchu na swym tronie z wzrokiem wbitym w przestrzeń i ściągniętymi brwiami. Pogrążyła się w rozmyślaniach, a jej ministrowie cierpliwie czekali.
– Wysłanie go było błędem – powiedziała wreszcie. Przyznanie tego było jedynym sposobem na danie upustu grozie, która ogarnęła ją na myśl o pomyłce, na którą sobie pozwoliła. Eugenides dał jej do zrozumienia, że jeśli wróci do Attolii po tak krótkim czasie od ostatniej wizyty, ryzyko znacznie wzrośnie. Ona go jednak nie posłuchała. Potrzebowała informacji, które tylko on mógł zdobyć, a ponieważ w przeszłości z taką łatwością udawało mu się przechytrzyć swych przeciwników, Eddis zakładała, że i tym razem będzie tak samo. Posłała go więc, a on nawet się nie zawahał. Królowa zwróciła się w stronę ministra wojny. To jego syn zginie przez jej błąd w ocenie sytuacji.
– Tak mi przykro – powiedziała. – Ona nie przyjmie okupu.
Ojciec Eugenidesa pokręcił lekko głową, zgadzając się z jej zdaniem.
– Dla nas jest zbyt cenny, a dla niej zbyt niebezpieczny, by miała od razu wypuścić go na wolność – ciągnęła królowa. – Nie będzie się spieszyć, a jeśli z niej kpił, przez co straciła twarz w oczach swego dworu... Cokolwiek ostatecznie postanowi, nie będzie to nic przyjemnego. Musimy czekać – powiedziała. – Musimy czekać, aż okaże się, co możemy zrobić.

Eugenides leżał w swej celi. Na krótką chwilę otworzył oczy, kiedy obudził go ból głowy, ale zaraz znów pogrążył się we śnie. Powinien starać się pozostać czujny, ale w zasadzie niespecjalnie mu na tym zależało. Czasami, gdy spał głęboko, wydawało mu się, że ktoś woła go po imieniu. Zmuszał się wtedy do odzyskania świadomości, lecz zawsze okazywało się, że tkwił wciąż samotnie pośród mroku. Budził się, gdy przez otwór u dołu drzwi podawano mu żywność oraz wodę i czasem czołgał się po podłodze, by napić się stęchłego płynu. Innym razem jednak wysiłek okazywał się ponad jego siły.
W końcu kamienie pod nim przestały się kołysać, a nieznośne łupanie w skroniach zamieniło się w trochę tylko słabszy ból głowy. Od czasu do czasu dostarczano więcej żywności i wody. Wreszcie otworzono drzwi celi. Na nowo poczuł mdłości, gdy gwardziści podźwignęli go z podłogi, ale nie wiedział czy to z bólu rozsadzającego mu czaszkę, czy ze strachu. Opierając się na mężczyznach prowadzących go do królewskiego pałacu, próbował zebrać rozdygotane myśli.

Otoczona przepychem swego dworu, królowa Attolii wysłuchiwała zawoalowanych zniewag padających z ust wysłanników Eddis, przybyłych tu, by prowadzić pertraktacje w sprawie oswobodzenia Złodzieja. Władczyni górskiego kraju wybrała do tego zadania swych najlepszych dyplomatów, wprawnych w sztuce negocjacji. Attolia słuchała ich i choć starała się sprawiać wrażenie obojętnej, jej gniew narastał. Nie przysłała Eddis żadnego oficjalnego pisma z zawiadomieniem, że pojmała jej Złodzieja. Czekała jedynie, rozważając, jaki los powinien go spotkać. Spodziewała się, że rywalka spróbuje go ocalić, ale nie, że poselstwo, które pojawiło się na jej progu, będzie ciskać jej obelgi w twarz, zupełnie jak ktoś drażniący psa.
Wstąpiła na tron po tym, jak zamordowano jej ojca, a pod jej rządami w kraju nigdy w pełni nie zapanował pokój. Wprawdzie wojsko było jej lojalne, bo dobrze je opłacała, ale skarbiec zaczynał świecić pustkami. Królowa oczekiwała, że zapełni się na nowo dzięki obfitym plonom, ale teraz ambasador z Eddis mógł temu zagrozić. Najpierw oczywiście zaproponował jej okup, ale wiedział doskonale, że Attolia nie zechce go przyjąć. Potem kilkakrotnie grzecznie ją obraził, by na koniec powiedzieć jej, że zamknięto wrota Zbiornika Hamiatesa, a także że sytuacja nie ulegnie zmianie dopóki Złodziej Eddis nie wróci do domu. Wody ze sztucznego jeziora trafiały do rzeki Araktus, a stamtąd do kanałów irygacyjnych, nawadniających jedne z najżyźniejszych ziem Attolii. Bez wody uprawy uschną w letnim upale.
Królowa posłała po Złodzieja. Postawiony przed jej obliczem Eugenides mrugał oczami niczym sowa albo inne nocne zwierzę wywleczone siłą ze swej kryjówki na światło dnia. Przez włosy widać było fioletowo-żółto-zielony siniak na jego czole. Rozcięcie tuż nad brwiami zabliźniło się, ale jego twarz wciąż znaczyła zakrzepła krew, a czarne sińce pod oczami miały ciemniejszy odcień niż krwiak powyżej. Błoto pokrywające jego poszarpane ubrania wciąż nie zaschło.
– Ambasador twojej królowej był gotów zapłacić za ciebie okup, Złodzieju, ale odrzuciłam jego propozycję.
Nie było to zaskoczeniem dla Eugenidesa.
– Znów zakradałbyś się do moich pałaców i zostawiał wiadomości przy nakryciach do śniadania. Dlatego powiedziałam ambasadorowi twojej królowej, że nie interesuje mnie okup, nieważne jakiej wysokości, i wiesz co on na to?
Tego Eugenides nie potrafił odgadnąć.
– Oznajmił, że dopóki twoja królowa nie dostanie cię z powrotem, nie popłyną wody Araktusa. Zamknęła wrota górskiego zbiornika, więc wszystkie moje uprawy położone powyżej Seperchii spalą się na polach, chyba że ty wrócisz do domu. Co o tym myślisz?
Eugenides uważał, że był to bardzo dobry plan, tylko nie miał szans powodzenia.
Przez niego królowa Attolii straciła twarz, a jej dwór doskonale o tym wiedział. Do tego nie mogła już przystać na propozycję okupu, którą dopiero co odrzuciła. Musiała wziąć pod uwagę, że Eugenides, choć nie wyrządził jej w zasadzie żadnej szkody poza kradzieżą czegoś, czego posiadania nie była nawet świadoma, może okazać się dla niej równie niebezpieczny, co dla Sounisa. W zamyśleniu Attolia przesunęła palcem wskazującym po dolnej wardze.
Widziała treść listu, który Eddis wysłała do Sounisa w zeszłym roku. Kobieta sugerowała w nim, że króla nie uratuje żaden zamek w drzwiach czy oknie pałacu, jeśli znów będzie zmuszona przysłać do niego z wizytą swojego Złodzieja. Od tamtej pory Sounis zaprzestał wszelkich machinacji mających na celu podkopanie rządów Eddis.
Attolia podejrzewała, że ponad jedna trzecia jej baronów przyjęła łapówki od Sounisa na sfinansowanie własnych rewolt. Sama chciałaby mieć kogoś równie użytecznego, co Eugenides, by móc wykorzystać go przeciwko wrogiemu królowi, jednak tylko w Eddis istniała tradycja w postaci stanowiska Złodzieja Królowej. Attolia musiała przyznać z goryczą, że gdyby posiadała własnego Złodzieja, byłby on dla niej większym zagrożeniem niż pomocą.
Wiedziała, że mury jej własnego pałacu, podobnie jak ściany megaronu Sounisa, nie stanowiły przeszkody dla Eugenidesa. Wątpiła też, by udało jej się pojmać go po raz drugi, gdyby puściła go wolno. Nie mogło być więc o tym mowy. Słyszała wprawdzie, że Złodziej ma opory przed zabijaniem, ale, podobnie jak Sounis, nie była skłonna zakładać, że dziecinna niechęć do rozlewu krwi powstrzymałaby go przed wypełnieniem rozkazu swej królowej. Wszak miał już okazję dowieść swej niezwykłej lojalności.

Zeszła z podwyższenia i stanęła przed Eugenidesem. Ten nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego swym losem. Wydawał się bardziej zainteresowany inkrustowanymi złotem płytkami z marmuru pod swoimi stopami. Królowa czekała i wreszcie Złodziej powoli podniósł głowę. Własne położenie wcale nie było mu obojętne. Bał się śmierci, a jeszcze bardziej tego, co miało go spotkać przed nią, ale ból pod czaszką utrudniał mu zebranie myśli i powiedzenie czegoś, co mogłoby go ocalić.
Spojrzał na Attolię i lekko przechylił głowę w zdumieniu. Zapomniał, jak zresztą zawsze, jaka była piękna. Jej włosy okalała złota opaska z rubinami, przecinająca jej czoło tuż ponad ciemnymi brwiami. Skóra królowej była nieskazitelna i tak jasna, że wydawała się niemal przejrzysta. Jak zwykle nosiła się na podobieństwo Hefestii, jednak o wiele łatwiej byłoby wyobrazić sobie bezosobowe okrucieństwo Wielkiej Bogini niż dostrzec je w twarzy władczyni Attolii. Przyglądając się jej, Eugenides mimowolnie się uśmiechnął.
Królowa dostrzegła jego uśmiech pozbawiony choćby cienia skromności, pochlebstwa czy oportunizmu, tak różny od gestów, którymi obdarzali ją członkowie jej dworu i otwartą dłonią uderzyła go w twarz. Głowa Złodzieja odskoczyła. On sam nie wydał z siebie żadnego dźwięku, ale upadł na kolana, próbując zwalczyć mdłości.
– Wasza Wysokość – odezwał się szorstko ambasador Eddis, a władczyni obróciła się gwałtownie na pięcie, by móc spojrzeć mu w oczy.
– Nie obraź bogów – ostrzegł ją mężczyzna.
Attolia zwróciła się znów w stronę Eugenidesa i towarzyszących mu gwardzistów.
– Powieście go – powiedziała. – Natychmiast wyprowadźcie go na zewnątrz i powieście. Odeślijcie jego zwłoki do Eddis, a wtedy zobaczymy, czy wody Araktusa znów popłyną. – Szybkim krokiem ruszyła ku tronowi i stamtąd przemówiła znów do Eddijczyków. – Pamiętajcie, że wasi bogowie nie są moimi. I nigdy nimi nie będą.
Usiadła i przyglądała się, jak gwardziści podnoszą Eugenidesa z posadzki. Złodziej ukrył twarz w dłoniach, a ciemne włosy opadły mu na czoło.
Obok niej ambasador Cesarstwa Medejskiego poruszył się nieznacznie, zwracając jej uwagę.
– Nie mam pojęcia, co Eddis zamierzała w ten sposób osiągnąć – odezwała się Attolia. – Nie może przecież wstrzymać biegu rzeki na zawsze.
– A może na wystarczająco długo, by zapewnić lekką śmierć swemu Złodziejowi? – zasugerował Medejczyk.
Władczyni obrzuciła go spojrzeniem, po czym spojrzała z namysłem na Eugenidesa.
– Królowa Eddis jest bardzo sprytna – powiedział cicho mężczyzna, nachylając się bliżej. – Wie doskonale, jaką śmierć ponieśli niektórzy z twoich więźniów. Pozwolisz, by jej Złodziej odszedł tak szybko?
– Zatrzymać się – rozkazała Attolia, a gwardziści posłusznie zrobili to, co im poleciła. Eugenides zawisł w ich uchwycie. Podczas gdy królowa zastanawiała się głęboko, Złodziej ostrożnie ustawił stopy na posadzce i wyprostował się.
Bez względu na to, co myśleli monarchowie sąsiednich krajów, rzadko kiedy podejmowała pochopne decyzje i nie uciekała się do przemocy bez potrzeby. Jeśli dokonywała egzekucji zdrajców, wieszając ich na murach miasta do góry nogami aż skonają, robiła tak tylko dlatego, że nie mogła pozwolić sobie na luksus ścięcia im głów za zamkniętymi drzwiami, jak czynił Sounis. Wszystko, czego się podejmowała, musiało zostać obliczone na konkretny efekt, dlatego też zamierzała dokładnie przemyśleć kwestię wyboru odpowiedniej kary dla Eugenidesa. Musiało być to coś, co stanowiłby nauczkę dla nieposłusznych arystokratów, a jednocześnie zaspokoiłoby jej głęboką, nieprzemijającą nienawiść względem Eddis i jej Złodzieja. Nie podobało jej się, że rywalka zmusza ją do pospieszenia się z decyzją i wiedziała, że Medejczyk miał rację – zniewagi ambasadora Eddis miały na celu doprowadzenie jej do wściekłości. Mężczyzna zaiste był wprawny w swej sztuce.
Attolii nie przypadł zbytnio do gustu nowy ambasador z Medei. Nie podobały jej się jego śliskie pochlebstwa i wymijające odpowiedzi, ale tak wyglądała etykieta na jego dworze, a ponadto nieraz wykazał się wnikliwością, a w tym przypadku także trafnością oceny sytuacji.
Jeśli tama pozostanie zamknięta, wody Araktusa ostatecznie przepełnią zbiornik i zaleją stolicę Eddis. Śmierć Złodzieja kosztowałaby Attolię utratę rocznych plonów, jednak zgładzenie go tak po prostu niewiele by jej dało, natomiast było najlepszą opcją, na jaką mogła liczyć Eddis. Nie istniał powód, dla którego miałaby zadośćuczynić nadziejom rywalki, a wręcz pragnęła je rozwiać.
– Przyprowadźcie go tutaj – zażądała i strażnicy przywlekli Eugenidesa do stóp tronu. Attolia pochyliła się w swym siedzisku, by obrzucić go wzrokiem. Złodziej nerwowo przełknął ślinę, ale spojrzał jej prosto w oczy i ani drgnął, nawet gdy ujęła go pod brodę.
– Zanadto się pospieszyłam – powiedziała. Wpatrując się wciąż w twarz Eugenidesa, przemówiła do gwardzistów. – Zabierzcie go z powrotem do celi. Niech tam czeka. Chyba potrzebuję jeszcze trochę czasu do namysłu – dodała powoli – zanim postanowię, co z tobą zrobić.
Eugenides spojrzał na nią wzrokiem pozbawionym wyrazu. Gdy go wyprowadzano, odwrócił głowę, by wciąż ją widzieć. Królowa zastanawiała się, czy odgadł, jaką karę miała dla niego w zanadrzu. Niech Eddijczycy bełkoczą o obrażaniu ich bogów, pomyślała opierając się znów wygodnie. To nie byli jej bogowie i nie miała zamiaru ich czcić.
– Szkoda, że okup przepadł – westchnęła.
– Z całą pewnością nie była to znaczna suma? – zapytał Medejczyk.
– Dla twojego cesarza może i nie – odparła Attolia. – Jednak na tym wybrzeżu morza środkowego, gdzie nie jesteśmy tak zamożni, mogłabym dobrze spożytkować taką kwotę.
– W takim razie przyjmij ją jako prezent od mego cesarza – powiedział mężczyzna, na co zresztą liczyła królowa.
– Raczysz żartować? – spytała jeszcze.
– W żadnym razie. Nic nie mogłoby przynieść memu panu większej radości niż możliwość wspomożenia tak pięknej władczyni, jak ty, pani. – Wykonał przed nią dworny ukłon, a ona uśmiechnęła się z zadowoleniem.