» Opowiadania » Król - część pierwsza

Król - część pierwsza

Król - część pierwsza
    Stałem wewnątrz niewielkiego pomieszczenia otoczony przez zimne, stalowoszare ściany. Cztery lampy zamontowane na suficie między dwoma owalnymi wybrzuszeniami wypełniały pokój wyjątkowo jasnym, ale nieoślepiającym światłem. Powietrze było czyste, wręcz sterylne, jednak nie cuchnęło szpitalem. Spojrzałem na swoje ręce i zmarszczyłem czoło.
    Jak się tu znalazłem? Nie mogłem sobie niczego przypomnieć. W głowie miałem przeraźliwą pustkę, a moje wspomnienia były bardzo mgliste, nieuchwytne. Niepewnie dotknąłem palcami skroni. Czyżbym miał amnezję…? Wcale się tak nie czułem. Chociaż, po prawdzie, nawet nie wiedziałem, jak się czuje osoba z amnezją.
    Coś zgrzytnęło i syknęło. Wzdrygnąłem się. W ścianie naprzeciwko mnie pojawiła się pionowa szczelina. Zanim przyjrzałem się jej bliżej, ściany błyskawicznie rozsunęły się na boki.
    Wydałem z siebie ciche westchnienie. Nowe pomieszczenie było ogromne, dziwaczne, ale zarazem niesamowicie znajome. Przez jego środek przebiegała szeroka kładka, która kończyła się czymś w rodzaju podestu. Po obu jej stronach ulokowane były zagłębienia, w których pomrukiwały komputery. Ich ekrany migotały niezrozumiałymi wykresami i ciągami liczb.
    Nawet się nie obejrzałem, a już stałem na podeście, tuż obok eleganckiego czarnego fotela. Wcześniej go tam z pewnością nie było. Spojrzałem przed siebie, na olbrzymi iluminator obłożony serią trapezoidalnych ram.
    Żuchwa mimowolnie mi opadła. Za taflą idealnie przezroczystego szkła rozpościerała się usiana gwiazdami czerń kosmosu.
    Usiadłem na fotelu, zbyt zahipnotyzowany fantastycznym widokiem, by zastanawiać się, czemu to w ogóle uczyniłem, zbyt zdumiony swoim położeniem, by kątem oka wychwycić ruch po swojej prawej stronie.
    – Prawda, że to piękne?
    Szarpnąłem głową, aż trzasnęły mi kości. Dwa kroki od poręczy stał niewysoki, starszy mężczyzna z krótkimi, siwiejącymi włosami i gęstym wąsem nad spierzchniętymi ustami. Miał na sobie ciemnoszary mundur nietypowego kroju.
    – Kim jesteś? – spytałem.
    Nieznajomy milczał.
    – Co to za miejsce?
    Mężczyzna popatrzył na mnie. Mógłbym przysiąc, że na ułamek sekundy jego błękitne oczy były niczym dwie głębokie studnie wypełnione krystalicznie czystą wodą, w której odbijały się promienie słoneczne. Uśmiechnął się. Wyglądem i zachowaniem wzbudzał zaufanie, ale puste, niepokojąco odczłowieczone pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy, sprawiło, że ciarki przeszły mi po plecach.
    – Zdziwiłbym się, gdybyś nie zadał mi tych dwóch pytań. – Głos miał spokojny, trochę chrapliwy, trochę zmęczony, typowy dla osób w podeszłym wieku.
    – Miło mi, że się nie dziwisz, ale nie odpowiedziałeś mi – przypomniałem.
    – A czy potrzebujesz odpowiedzi? Rozejrzyj się, jesteś przecież fanem tego fikcyjnego uniwersum.
    Koniuszkiem języka leciutko uwypukliłem policzek; zdaje się, że robiłem to zawsze, gdy intensywnie nad czymś rozmyślałem. Raptem jedno ze wspomnień jakby wyrwało się ze ściany ciężkiej nieprzenikalnej mgły. Przed oczami mignęło mi kilkanaście sekwencji, każda inna, każda umiejscowiona jednak w tym samym, nieistniejącym wszechświecie, który doskonale znałem.
    – I rozpoznaję – powiedziałem z udawaną nutką oburzenia. – Nie rozumiem tylko, co to ma znaczyć. I nie rozumiem, dlaczego nic nie pamiętam i dlaczego nawet nie wiem, kim jestem.
    Nieznajomy ostentacyjnie wzruszył ramionami. Zmierzyłem go bacznym wzrokiem. W głowie zaświtała mi pewna myśl, z początku śmieszna, potem już tylko niedorzeczna.
    – Jesteś… obcym?
    Starzec wybuchnął serdecznym śmiechem. Twarz mi stężała. Nie spodobała mi się jego reakcja. Nie lubiłem, gdy traktowano mnie z taką pobłażliwością. Pokręcił głową.
    – Oczywiście, że nie – odparł, udając, że ściera łezkę wesołości. – Jestem człowiekiem, całkiem jak ty. Wprawdzie odgrywam tu fikcyjnego bohatera, jednak dla ułatwienia nazywaj mnie Kralj.
    – Kralj? – Jakoś to imię nie wydało mi się odpowiednie. Czyżby była to kolejna znajoma rzecz, której nie byłem w stanie prawidłowo rozpoznać? – Słuchaj, Kralj…
    – To sen – odpowiedział, zanim nawet zdołałem właściwie sformułować pytanie. Widać spodziewał się go lub…
    – Żeby nie był aż tak bardzo abstrakcyjny, uznałem, że umiejscowię go w jakiejś lokalizacji, która cię z góry nie odstraszy.
    – Ale to nie jest jakiś, wiesz, sen z rodzaju niezwykłych? To mi nawet jawy nie przypomina, bo czuję, jakbym tu naprawdę był, a zwykłe sny nie są tak realistyczne.
    Starzec milczał. Westchnąłem. Musiałem się do tego przyzwyczaić. Co sen to obyczaj.
    – No to może inaczej. Dlaczego tu jestem?
    – Ciekawość.
    – To znaczy? Co "ciekawość"? – Zirytowałem się. – Nie ułatwiasz mi tej rozmowy.
    – Ciekawość to taka ludzka cecha, która ciągle sprowadza na nas kłopoty. – Zachichotał, gdy spiorunowałem go spojrzeniem. – Zważ, że najpierw zadałeś mi dwa pytania. To nie przypadek. Mogłeś przecież, dla przykładu, ustosunkować się do mojej wypowiedzi na temat piękna widoku za iluminatorem, przedstawić się albo skomentować wygląd mostka, wyrazić zachwyt bądź niechęć. Każdy człowiek najpierw pragnie znaleźć się na stabilnym gruncie, pojąć swą sytuację, zrozumieć otoczenie. Dopiero potem zaczyna działać.
    Teraz byłem już naprawdę zły, tym bardziej, że Kralj w pewien sposób trafił w sedno. Pustka w głowie doskwierała tak, że miałem ochotę zrobić coś bardzo nierozsądnego, by wypełnić ją jakąś treścią. Jakąkolwiek.
    – Po co te pseudopsychologiczne bzdury? Powiedz wreszcie coś sensownego!
    – Zgodnie z życzeniem. Wyjrzyj przez iluminator.
    Natychmiast zapomniałem o rozdrażnieniu, w które z perfidią wprawiał mnie Kralj – za iluminatorem, zamiast mroku gwieździstej próżni, widniało teraz przyciemnione wnętrze małego pokoju. Stało w nim dwóch pogrążonych w rozmowie mężczyzn. Obaj nosili dziwaczne ubrania w czarno-białej tonacji, w jakiś sposób nieprzystające do przywróconej mi cząstki pamięci. Żywo gestykulowali i mówili znajomo brzmiącym językiem, którego jednak za nic nie rozumiałem. W tym momencie do środka wszedł roztrzęsiony młody człowiek w czarnym płaszczu, z podkrążonymi oczami i zaniedbanym wąsikiem pod nosem. Pokój był zapewne jakimś sklepem, bo tuż nieopodal drzwi widniało duże, pokryte nieczytelnymi napisami okno wystawowe, a za nim ulica, po której spacerowali przechodnie. Młodzieniec niezdecydowanym krokiem zbliżył się do iluminatorów, łypnął nerwowo na dwóch rozmawiających ludzi, po czym odezwał się do kogoś, kto, przynajmniej w teorii, powinien był stać parę metrów przede mną.
    Zachodziłem w głowę, jakie to wszystko ma znaczenie. Za oknem przejechał elegancki, czarny jak smoła automobil – pierwszy tak wyraźny znak, że patrzyłem na coś z odległej przeszłości. Dwaj mężczyźni krzyknęli i młodzieniec gwałtownie się odwrócił. Miał coś w rękach, ale upuścił to na podłogę i sięgnął do kieszeni swojego podniszczonego płaszcza. W oknie powtórnie pojawił się automobil, ale tym razem toczył się powolutku wstecz. Na jego tylnych fotelach siedziała para dystyngowanych osobistości: mężczyzna w szaro-oliwkowym garniturze z fantazyjną, wojskową czapką i kobieta odziana w białą suknię, do której idealnie pasował lekki kapelusz.
    Młody człowiek wyszarpał z ubrania jakiś czarny przedmiot, pognał do drzwi, wpadł na chodnik, wszedł na stopień samochodu i wyprostował ramię.
    Podskoczyłem i na moment zesztywniałem. Padły dwa strzały, jeden po drugim. Dostrzegłem na ubraniach pasażerów czerwone plamy. Zrobiło się niesamowite zamieszanie, doszło do szamotaniny, automobil z piskiem opon odjechał, a po chwili obraz zupełnie się rozmazał i rozpłynął w powietrzu.
    Raptem doznałem uczucia, jak gdyby ktoś otworzył przede mną gigantyczne wrota do pałacu pełnego rozwiązanych zagadek – właśnie byłem świadkiem przełomowego zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda z 1914 roku w Sarajewie. Zamachu, który rozpoczął Wielką Wojnę.
    – Czy tak to właśnie wyglądało? To nie była żadna rekonstrukcja? Czy to może tylko wymysł mojej wyobraźni? Fantazja? –Wystrzeliłem serię pytań, na które nie było odzewu. – Powiesz coś?
    – To tylko sen – rzekł Kralj rozweselonym głosem.
    – Czyli to wszystko nie ma najmniejszego sensu? – Nie mogłem znieść, że tak bezczelnie się ze mną bawił. – Siedzę tu i gadam sam do siebie jak jakiś kretyn z wariatkowa?
    – Tego nie powiedziałem.
    – Otóż to, ty nic do cholery nie mówisz! – dałem upust emocjom i już chciałem podnieść się z fotela, by nieco dosadniej wyjaśnić Kraljowi pewne rzeczy, ale zatrzymała mnie jego ręka. Jej nacisk był jednak raczej symboliczny.
    – Czy nie mówiłem dobrze? – spytał. – To ciekawość cię tu przywiodła. Ciągle o coś pytasz, ciągle się czegoś domagasz.
    – A co ty byś robił, gdyby jakiś dziwak pokazywał ci wizję z przeszłości, czy co to było, w środku próżni, na okręcie z filmu science fiction? – zadrwiłem. – Jestem ciekawski, bo zmuszasz mnie do tego, bym był ciekawski, nie dając mi żadnych odpowiedzi!
    – To przecież sen, mógłbym ci od razu podać wszystko na tacy – rozłożył ręce, przyciągnął na usta szeroki uśmiech – ale to byłoby odrobinkę za łatwe, nie uważasz?
    Wskazał kciukiem na iluminator.
    Mostek wypełnił się oślepiającym blaskiem. Z całej siły zacisnąłem powieki, ale światło błyskawicznie przedarło się przez nie. Wrzasnąłem, lecz wbrew logice żaden spazmatyczny ból nie ścisnął moich gałek ocznych. Po sekundzie czy dwóch świat zewnętrzny zbladł. Nic mi się nie stało, chociaż ogarnął mnie lęk już nie tylko o wzrok, ale o życie.
    Nagle sytuacja wróciła do normy. Ostrożnie otworzyłem oczy.
    Nogi bezwiednie ugięły się pode mną i nim się obejrzałem, w policzek wbijało mi się coś dużego, chłodnego i nieprzyjemnie szorstkiego. To był… asfalt. Asfalt? Zakręciło mi się w głowie. Fotel, Kralj, mostek niszczyciela – wszystko to zniknęło jakby za sprawą jakiejś kuglarskiej sztuczki.
    Wstałem z wysiłkiem, marszcząc nos, i zakasłałem. W powietrzu unosił się gryzący swąd spalenizny. Znalazłem się w jakiejś wąskiej alejce między dwiema dwupiętrowymi kamienicami. Jej wylot, kilkanaście metrów dalej, wychodził na typową śródmiejską uliczkę. Odwróciłem głowę. Dym dobywał się z pozbawionego dachu domu, który nosił dziesiątki smolistych śladów w miejscu, gdzie leniwie lizały go płomienie.
    Pozostałe budynki w alejce były nienaruszone, nie licząc powybijanych szyb i zerwanych okiennic. Cała okolica sprawiała wrażenie opustoszałej, ale gdzieś z oddali dochodziły do mnie stłumione okrzyki i powtarzające się co jakiś czas wystrzały z broni ręcznej, którym nagle zaakompaniował potężny huk.
    Oczywiście nie miałem zielonego pojęcia, gdzie zostałem przeniesiony. To była jedna z tych rzadkich sytuacji, o których napomknął Kralj, gdy zakłopotany umysł gorączkowo szuka punktu oparcia. Żeby tylko ten punkt oparcia tak się nie wyślizgiwał…żebym już teraz przypomniał sobie coś więcej o historii świata po1914 roku.
    Poszedłem przed siebie. Cóż innego mogłem zrobić? Kawałki rozsypanego szkła chrzęściły pod ciężarem moich stóp. Niektóre rzeczy wokół siebie rozpoznawałem – miałem świadomość, czym w istocie były – ale nie udawało mi się niczego konkretnie nazwać. Było to niepokojące, nieprzyjemne uczucie. To tak, jakbym chciał coś usilnie złapać, a to w ostatniej sekundzie wymykało mi się z rąk. W końcu, trzymając się prawej strony, dotarłem do końca alei, by niepewnie wyjrzeć zza załomu muru kamienicy.
    Parę metrów dalej stał czołg.
    Ze strachu mocno przywarłem plecami do ściany, modląc się w duchu, żeby kierowca maszyny mnie nie zauważył. Przez kilkanaście długich sekund kurczowo trzymałem powietrze w płucach i ani drgnąłem, bojąc się, że zdradzi mnie jakiś szelest.
    Dopiero wtedy, gdy przelała się przeze mnie kolejna fala przerażenia, uzmysłowiłem sobie, jaki ze mnie idiota. Nie słyszałem warkotu silnika, a jedynie ciche pojękiwanie, niby ludzkie, ale jakieś takie… inne, na poły zwierzęce. Zmusiłem się, żeby jeszcze raz wyjrzeć.
    Czołg był ciemnozielony, przysadzisty, ale chyba dość niewielki. Kiedymu się przyglądałem, dostrzegłem, że maszyna jest dziwnie wykręcona. Po chwili wszystko było jasne; gdybym spojrzał na czołg z drugiej strony, od razu zorientowałbym się, że został trafiony.
    Nagle coś się poruszyło obok gąsienicy. Napiąłem mięśnie, ale nie uciekłem. Przy pojeździe leżał mężczyzna. To on musiał się poruszyć, on także prawdopodobnie był źródłem żałosnych jęków. Miał kilka szkarłatnych plam na poszarpanym mundurze i chyba w końcu mnie zauważył, bo uniósł rękę i wybełkotał coś. Znowu usłyszałem znajomy język, ale kompletnie odmienny od tamtego z Sarajewa –może dlatego, że ciężko ranny żołnierz już majaczył?
    Wzywał pomocy, ja jednak stałem jak zaklęty. Wahałem się, co zrobić. Jak mogłem pomóc komuś, kogo widziałem pierwszy raz w życiu, w miejscu, które było dla mnie całkowitą zagadką, i to chyba w czasie jakiejś wojny?
    Zastanawiałem się zbyt długo. Krzyki rannego przyciągnęły uwagę trzech postaci, które nagle zmaterializowały się po drugiej stronie ulicy. Byli to również żołnierze, ale całkiem inni, z szarymi uniformami i stalowymi hełmami. Mówili odmiennym językiem, bardziej szorstkim.
    Odsunąłem się tak, żeby móc wyglądać jednym okiem. Serce biło mi w piersi w szaleńczym tempie. Skamieniałem, nogi nie chciały się oderwać od płyt chodnika. Powinienem był uciekać, ale nie byłem w stanie.
    Nowi żołnierze wciąż się rozglądali, zdezorientowani lub zagubieni, kiedy jednak zobaczyli rannego, podeszli doń. Jeden z nich kopnął leżącego, a drugi wycelował w niego karabin.
    Huk wstrząsnął mną, jakbym doznał porażenia prądem. Wreszcie uruchomił się mój instynkt samozachowawczy, ale to, że rzuciłem się do panicznej ucieczki alejką, dotarło do mnie z mocnym opóźnieniem – dopiero gdy usłyszałem zza pleców gardłowe okrzyki. Świat zatrząsł się, coś przeraźliwie świsnęło mi koło ucha, nie czułem już żadnej kontroli nad swoim ciałem.
    Poczerniało mi w oczach. Zamachałem rozpaczliwie rękami, żołądek wykręcił fikołka, ścisnęło mi płuca, jak gdybym nagle wpadł w potworny wir wodny i nie mógł się z niego wydostać.
    Sekundę później siedziałem w fotelu, cały rozdygotany, usilnie hamując odruch wymiotny. Strużki zimnego potu rozcięły mi skronie i spłynęły wzdłuż policzków, drażniąc skórę. Pompowana do krwi adrenalina robiła swoje, a paznokciami tak ściskałem poręcze, że musiałem w nich wyżłobić co najmniej kilka rowków.
    – Już myślałem…– Miałem pustynię w gardle, a głos rzężący jak nieużywany przez pół wieku silnik. Przełknąłem parę razy ślinę. – Już myślałem, że będzie po mnie. Jeden… jeden strzał i…
    – Zdążyłem cię stamtąd wyciągnąć na czas – oznajmił beztrosko Kralj. – Ale rzeczywiście było blisko.
    Mimo biegu, mimo gorąca przeszywającego mnie tam, "za iluminatorem", czułem przejmujący ziąb. Szybko jednak o tym zapomniałem, gdyż w głowie odsłoniła mi się następna część układanki, ciemności okrywające moje wspomnienia zmalały.
    II wojna światowa, Niemcy, M4 Sherman, armia amerykańska, Wehrmacht – wszystko wróciło na swoje prawowite miejsce, tak jak i kolejnych dwadzieścia siedem lat historii świata. Wiedziałem też, co to były za języki: przedtem stary dialekt serbsko-chorwackiego, a teraz angielski i niemiecki.
    – "Zdążyłem na czas"? – spytałem, wygaszając emocje i powoli dochodząc do siebie. – To nie jest żaden zwykły sen, jak próbujesz mi cały czas wcisnąć.
    – Wyciągasz pochopne wnioski z moich wypowiedzi.
    Przypomniałem sobie jego uwagę o tacy. Nie była rzucona mimochodem, niosła klarowną sugestię, że nie ma przypadku w tym, co pokazuje mi Kralj. Raczej nie był to "tylko sen", już dawno bym się obudził. Rozważnie dobrałem kolejne słowa:
    – W pierwszym przypadku byłem zaledwie świadkiem wydarzenia, w drugim już jego uczestnikiem, zbliżyłem się także do teraźniejszości, która, jak sądzę, musi być odległa o jakieś pół wieku od drugiej wojny. – Przyjrzałem mu się chłodno. – Powoli odkrywasz karty i to bynajmniej nie jest koniec. Nadciąga wielki finał, racja?
    – Twoje zdolności dedukcji są godne podziwu – rzekł Kralj z cieniem sarkazmu. – Przynajmniej nie muszę ci niczego tłumaczyć, bo do wszystkiego dochodzisz sam. Tak czy owak otrzymujesz teraz drugą szansę.
    – Drugą szansę?
    – Iluminator, proszę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.