» Fragmenty książek » Król Bólu

Król Bólu


wersja do druku
Król Bólu
Spóźnił się na uroczystość, dziecko mu choruje, zostawił w domu ze ślubną. Andrzejek, kuzyn, żywy powidok dzieciństwa.
Paweł pamięta. Andrzej pamięta. Uśmiechają się przez próg, full access hearts.

Graba.

Graba.

Kopę lat.

Ano.

W rzeczywistości (w gnoju) widzieli się parę miesięcy temu, w Boże Narodzenie.

Kuzyn, ale jak brat. Jeszcze gdy seplenili: kusyn, kusyn, kusynek. Pozostał na życie - ten jeden kuzyn między kuzynami - brat, który nie ma brata. Ongi logował się jako Qqsyn. (...)

Andrzej pozostał tutaj, a Paweł poszedł z duchem. Andrzej się ożenił, spłodził dzieci, artysta biolo; Paweł – nic z tego nie rozumie. (Rozumiał, ale zapomniał).

Usiedli na drewnianej werandzie, żarówka kołysze się pod blaszanym kloszem, wczesnowiosenna ciemność przypływa i odpływa, grają owady, dzwoni łańcuch psa. Po drugiej stronie szosy ktoś próbuje zapalić rzężący grat.

Chłodno, więc gorące kakao. Popijając, skubią z porcelanowych talerzyków ostatnie kawałki Michałowego tortu. Paweł rozmazaną oblewą czekoladową maluje na swoim talerzyku bajkowe pokraki.

(Dialogi). Jak w domu? W domu jak w domu. Wszyscy włażą sobie na głowy. A ty – w czym się pławisz? E tam. Mam już potąd. Ale czego, pieniędzy, ruchu, życia miastowego, gejdżu szalonego? Jakie przygody, opowiadaj!

Żadne przygody. Nie ma co opowiadać. Nic się nie dzieje. Zero fabuły. Ot, przypadki życiowe, obroty kalendarza. Dzień, dzień, dzień, dzień, dzień, dzień, dzień.

Czemu taki przypłaszczony? Stało się coś? Nie wiem, Andrzej, to banał, są takie terminarze życia, dla kobiet i dla mężczyzn: tyle a tyle lat i musisz przestawić zwrotnice, bo inaczej wylądujesz gdzieś na egzystencjalnym ugorze. Kotki wygejdżowują sobie hormony macierzyństwa, faceci - mid-life crisis. Mam to rozpisane, krok po kroku, disco proteo.

Chłopie, co ty gadasz, ile ty, ile my mamy lat, szczeniaki jesteśmy.

I co z tego. Czuję tę smycz, obrożę na karku.

Smycz?

Liczę bezustannie. Już długa na prawie dwa lata.

Wisi nad tobą kredyt?

Paweł patrzy na Qqsyna jak na wariata.

Rzuca mu w duchu wizuale, co za faux pas, Qqsyn jest bezduchny jak reszta wieśniaków.

Ech. Wszystko na odwrót, Kuku. Jeszcze parę latek i ta smycz będzie dłuższa niż przewidywany czas mojego życia. Zostanę wyzwolony przez wolny kapitał. Potem już tylko luksus rentiera.

Teraz to Qqsyn ujrzał idiotę.

Alleluja i chwalmy Pana! Każdy by tak chciał.

Wisi tu między nimi szara zasłona, folia nieprzepuszczalna. Przelatują ćmy i komary, ale nie przelecą myśli.

Paweł napiera mimo wszystko.

Kuku, to nie tak, nie tak.

Wałęsa mode: Nie o takje luksusy walczyliśmy.

Wolałbyś na odwrót?

Praca to luksus.

Zdefiniuj pracę.

Praca, czyli to, co robisz, żeby mieć pieniądze na życie.

Nie. Na życie masz pieniądze zawsze.

(Wiem, że nie rozumiesz. Przyjmij na wiarę).

No więc poprawka. Praca, czyli to, co robisz, żeby mieć pieniądze na luksusy.

Ale praca to luksus.

Kogo “stać” na pracę?

Zobacz, jak się teraz zapętla w głowie:

Etyka pracy - nie ma czegoś takiego. Metafizyka pracy - nie ma czegoś takiego. Uczciwa zapłata za pracę - zasługuje robotnik na swoją zapłatę! - nie ma czegoś takiego.

W ostatecznym rozrachunku praca jest zapłatą za pracę.

Dla tych, co nie pracują, musimy - my, którzy pracujemy - dostarczać nieustannie contentu ich życia.

Content: gameplay.

“Co mam ze sobą zrobić?” Otóż właśnie to lub to lub to lub to lub -

“Pracowaliśmy nad ofertą dla pana miesiącami”.

Na początku nazywało się “spędzaniem wolnego czasu”. Ale w miarę wzrostu wydajności pracy ów czas wolny rósł w proporcji do czasu pracy. Rosły działy gospodarki zajmujące się dostarczaniem contentu dla życia w “wolnym czasie”.

Tak zwana rozrywka

Tak zwany lifestyle

Tak zwane celebryctwo (life by proxy)

Tak zwane samokształcenie

Tak zwany sportowy tryb życia

Tak zwana działalność charytatywna

Tak zwana działalność publiczna

Tak zwana polityka

Tak zwana religia

Tak zwane narkotyki

Content. Wypełniacz. (Content to be content).

Bo przecież - coś musisz robić, kiedy nie musisz robić niczego.

(Mam rodzinę, Paweł. Spróbuj wtedy nic nie robić!)

Nie patrz w tył, patrz do przodu. NIE MUSISZ ROBIĆ NICZEGO.

To ciężka praca – najcięższa! - wymyślać i nieustannie aktualizować repertuar sensów życia.

Może być kolor bluzki. Może - miecz z bonusem do atrybutów. A może - system metafizyczny.

Są rozmaite konsekwencje. Bies z nimi. Ja o ekonomii.

Wyrastają i odrywają się jak bańki mydlane. Całe radosne gospodarki niekonieczne.

Smarkacze pod blokiem prztykają kapslami. Ten kapsel lepszy, ten gorszy. Jasiek ma cztery, Kuba ma siedem. Przyszedł Grzesiek i ukradł. Przyszła Asia i rozdała darmo nowe. A co zrobisz, jak dam ci takie? A za ile mniejszych oddasz jeden większy? A za ile, za ile, za ile?

To już jest ekonomia.

Już masz popyt, podaż, fluktuacje cen, trendy rynkowe, a nawet marketing, mody i indykatory mód, królestwa wielkości naparstka.

Jak przekłada się ona na ekonomię gnoju, na ekonomię oficjalnej waluty i roboczogodziny?

Nijak.

To zabawa, gra, teatr dzieci.

Dzieci nie pracują. Coś w tej swojej zabawie zrobią lub nie zrobią - taka sama strata/zysk dla gospodarki mainstreamowej.

Ale jeśli tych dzieci jest nie troje, lecz trzy tysiące?

Trzy miliony?

Trzy miliardy?

I mają po dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt, osiemdziesiąt lat?

I spędzają w grze cztery, sześć, dziesięć godzin dziennie?

Pomyśl. Coraz mniej robisz, bo musisz (dla zysku lub ze strachu). Coraz więcej - bo chcesz; a COŚ robić trzeba.

Więc od zamków budowanych z piasku, przez wikipedie gargantuiczne do organizacji pozarządowych większych od rządów i stacji orbitalnych konstruowanych przez herbaciane konstelacje emerytów – tak rosną gospodarki fantomowe, GOSPODARKI RADOSNE.

Playbor, graca, gra jak praca, praca jak gra pompuje mimowolnie PGB ducha i gnoju.

Czy bańka mydlana może zmiażdżyć planetę?

Trochę przecieka między ekonomiami, prawda.

Content jest do kupienia.

Lepszy content

wyżej: content luksusowy

wyżej: content elitarny

a na samym szczycie: ten, którego “nie można kupić”

(On jest najdroższy, oczywiście)

Qqsyn zjadł tort, oblizuje łyżeczkę. Naprawdę usiłuje pojąć.

Trawił, trawił, trawił, aż przetrawił i:

Chodzi ci o to, że wieczorami nie masz do kogo gęby otworzyć.

Nie, Kukuś, nie. Otwierasz gębę – i o czym mówisz? Przypomnij sobie. Ale szczerze.

Czy starczy do pierwszego

Kto miał zrobić zakupy

Jak sobie radzi twoja gildia

Co dzieciak zbroił

W pracy chorują

Klub kupił mocnego bramkarza

Sąsiad rozpruł chodnik

Nowy smak cukru

Mróz w konstelacji

Jutro wychodzi nowa szlaja

Złapali posła-pedofila

A może wybierzemy się na wakacje do Nowej Zelandii

W tej plai - rozstanie, w innej - miłość na zawsze

Jak ładnie wyglądałaś w zielonej sukience, co to za styl

Ugryzł mnie w nocy pająk

Kto będzie nowym Bondem

To jest właśnie twój content!

To jest twój sens życia.

A teraz odejmij strachy finansowe (one znikną). I odejmij rodzinę (ona zniknie).

Z reszty – ile procent nie zostało wyprodukowane przez nas, przeze mnie?

Ale szczerze.

Qqsyn patrzy w noc, słucha odgłosów zasypiającej wsi, przechylił głowę.

Po co żyć. Czytałem. Znam. Jedyny problem wagi ciężkiej: samobójstwo. Skoro i tak wszyscy umieramy. Skoro przemija uśmiech dziecka, pamięć uśmiechu i ten torcik pyszny. A nawet jak nie przeminą – są tylko uśmiechem, pamięcią, tortem, nic nie znaczą same przez się. Więc po co kolejny dzień, tydzień.

Paweł zabija komara.

Powiem ci, po co. Bo w weekend wypuszczamy wam nową plaję i już cię na nią nakręciliśmy, ty już na nią czekasz. Gdybyśmy nie potrafili nakręcić, to by nas nie najmowali. (Najęliby kogo innego). Więc nakręcamy, a jak się uodpornicie, to nakręcimy inaczej, lepiej; my albo inni my.

Po to. Po to właśnie.

Nie. Nie kupuję tego, Paweł.

Ale to prawda. TAKI JEST SENS ŻYCIA. To właśnie przeczołguje ludzi od wieczora do wieczora, od weekendu do weekendu.

Content z naszych mózgów.

Krew kreatywów.

Teraz coś chyba jednak przebiło się przez zasłonę. Qqsyn unosi wzrok, opuszcza, unosi, opuszcza.

Paweł czyta to spojrzenie starego kumpla: Biedaku. Co oni tam z tobą. Masz pieniądze, nie masz życia. Sympathy Link +5.

Paweł wie, że Qqsyn więcej nie jest w stanie zrozumieć. (Po drugiej stronie Lagrange’a). Choćby się napruł wazopresynoidami po uszy. Nie ma takich doświadczeń w swoim życiu, do których mógłby przypiąć słowa Pawła, nawet najbardziej precyzyjnie dobrane.

Więc Paweł zatrzymuje je dla siebie. Patrząc w noc. (Szczeka pies, klekoczą drzwi stodoły).

Taka jest prawda, mon ami. Przyszłość nie do ominięcia. Też tam trafisz. A jeśli nie ty, to twoje dzieci.

To jedyny biznes, który zachowa rację bytu, gdy już wszystko będzie tanie, luksusowe i bezpieczne. Tego, co naprawdę oryginalne, nie wymłóci ze starych danych żadna moc obliczeniowa.

Jedyny biznes w nieskończoności: produkcja sensów życia.

My je produkujemy. My dla was. Żebyście do reszty nie zatonęli w nolensum.

My my my. Dzień po dniu. Wyżymając do cna neurony. Spuszczając spermę z duszy. Rwąc sobie zęby z dupy.

Masz.

Ale Paweł nic już nie mówi. Idzie po wódkę.

Siedzą i piją.

Bladolice demony o skrzydłach z celuloidu pochylają się nad nimi, smutno uśmiechnięte. Duch zardzewiałego Ursusa płynie wskroś stodoły i obejścia. Duje wicher bimbrowy.

Soundtrack: Grande Valse Brillante a-moll Chopina.

Przymknąwszy oczy, Paweł widzi wyraźnie:

Andrzej jest nauczycielem polskiego w powiatowym gimnazjum. Zada to dzieciakom na esej. I za sezon cały kompleks wróci do Pawła, do Gejzeru, będą budować żądze i popyty na dramie kreatywów i demaskacji plastowego ideolo. Widzi fabuły, mody, pakiety emocjonalne, dizajny, kontesty i rekontesty i bunty kolorowe.

Praca to jest to, co robi, gdy się zapomni.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Król Bólu - Jacek Dukaj
Zbiór powieści o historiach alternatywnych
- recenzja
Król Bólu
Oko potwora
Król Bólu
Król Bólu i pasikonik
Kierunek: Noc
Nadzieja w ciemności
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.