Zacznijmy od głównego bohatera. Mamy niezrównanego wojownika, pokonującego wszystkich przeciwników, jacy staną mu na drodze. Nieustraszonego, honorowego, pełnego dumy, a jednocześnie zamkniętego w sobie, rozwiązującego problemy siłowo i cierpiącego z powodu przeszłości. Warto by dodać, że podróżuje ze znacznie rozsądniejszym i bardziej wygadanym towarzyszem. Coś Wam to przypomina? Bo ja czytając Krew Gileada miałem co kilka stron dziwne wrażenie, rozpraszane tylko przez autora zaznaczającego wyraźnie, że osobnik ów ma spiczaste uszy, iż czytam kolejną część opowiadań o Gotreku Gurnissonie. W dodatku niestety znacznie gorszej jakości, niż ta, do której przyzwyczaił mnie Bill King.
Krew Gileada to zbiór sześciu luźno ze sobą powiązanych, zarówno chronologią jak i fabułą, opowiadań o Gileadzie Lothain, szukającym zemsty elfim wojowniku oraz jego starszym towarzyszu, Fithvaelu. W pierwszym mamy podaną jak na talerzu całą przeszłość Gileada, śmierć jego brata oraz zemstę na odpowiedzialnym za nią Gibernathu. Wszystko maksymalnie uproszczone i zwięzłe, skoncentrowane wokół motywu zemsty. Niestety, pod względem fabularnym dalsze opowiadania nie prezentują się lepiej - są albo całkowicie oparte na zapożyczonym motywie albo krążą wokół zemsty i zabijania. Mamy Gileada walczącego ze sługami Chaosu, ratującego świat przed wielką armią Lorda Chaosu przyzywaną z innego wymiaru, badającego starożytny grobowiec w stylu Indiany Jonesa czy też broniącego wioski wraz z garstką ludzi przed najemną armią. Zaskakujących zwrotów akcji również zbyt wielu nie uświadczymy.
Jakby nie dość było średniej fabuły, to jeszcze przedstawione w książce postacie są płytkie i nieciekawie zarysowane. Gilead jest cierpiącym niczym "wodziarz", prymitywnym, butnym i głupim psychopatą. Fithvael to wierny niczym pies służący i głos rozsądku. Postacie drugoplanowe nie odznaczają się również jakoś specjalnie - wszystkie są stereotypowe i oparte na jednej cesze charakterystycznej. Mamy wypaczonego starca, chciwego szlachcica, rasistowskich żołdaków, naiwną dziewczynę...
Za to świat przedstawiony w książce może zaskoczyć - mało kto spodziewa się w produktach sygnowanych przez GW ukazania zalegającego nad nim mroku, wymierania starych ras i nadchodzenia nowych czasów. Prawie taka Jesienna Gawęda. Oczywiście tylko w tle, ale zawsze to miłe. Niemile za to wypadają przedstawione sceny walki - są przewidywalne i zazwyczaj ograniczające się do siekania przez Gileada coraz to większych ilości przeciwników, bez większego wysiłku w dodatku. Pokonanie we dwójkę sześciu dziesiątek ghouli czy obrona wioski w tuzin osób przed czterystoma zaprawionymi w bojach i dobrze uzbrojonymi najemnikami to chyba jednak inna bajka, niezbyt pasująca do przedstawianego świata.
Nieprzyjemnie zaskoczyć może również głęboka nieznajomość przez autorów uniwersum WFRP, wskutek czego mamy trochę rozmaitych kwiatków, z których najciekawszy to czarodziejka rzucająca czary i komunikująca się telepatycznie będąc w Królestwach Chaosu, w dodatku czyniąca to wszystko ułamkiem mocy.
Jedyną rzecz, którą naprawdę trzeba pochwalić to wydanie książki - okładka jest solidna i dobrze wykonana, książka się nie rozkleja. W dodatku zarówno tłumacz jak i korekta odwalili kawał dobrej roboty. Tak literówek jak i błędów w tłumaczeniu (czy też nie przetłumaczonych kawałków) jest naprawdę niewiele, co wydatnie podnosi komfort czytania.
Podsumowując, pisząc Krew Gileada Dan Abnett i Nik Vincent zdecydowanie nie popisali się talentem. Osobom pragnącym poczytać jakieś opowiadania ze świata Warhammera, zdecydowanie poleciłbym zamiast tej pozycji sięgnięcie po to, na czym autorzy się wzorowali - któregoś z Gotreków. Zaręczam, że stanowić on będzie znacznie ciekawszą lekturę niż opowiadania o elfim wojowniku.
Dziękujemy wydawnictwu a Copernicus Corporation za udostępnienie książki do recenzji.Przejdź do spisu dodatków i książek do Warhammera
Tytuł: Krew Gileada
Autorzy: Dan Abnett, Nick Vincent
Wydawca: Copernicus Corporation
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 302
ISBN: 83-86758-38-4