Krakow Game Fusion 2011

Autor: Olga 'Kitiara' Rostkowska

Krakow Game Fusion 2011
Twarde fakty

Kraków Game Fusion to pierwsza edycja konwentu - festiwalu gier i fantastyki, zorganizowanego przez Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Impreza odbyła się w dniach 15-17 kwietnia 2011 roku na kampusie UEK, jednak część programu i sale sypialne przeniesiono do pobliskiego Zespołu Szkół Specjalnych nr 10 im. Św. Mikołaja – szkoły znanej konwentowiczom jako lokalizacji Imladrisów i ConStarów. W trakcie konwentu organizatorzy mówili o około 500-600 uczestnikach, co jak na konwent wyraźnie lokalny jest bardzo dobrym wynikiem.


Na wejście

Przy akredytacji (w centrum kampusu UEK, pod gołym niebem) każdy uczestnik otrzymał informator, identyfikator i ulotki pobliskich jadłodajni. O ile jakość wykonania materiałów drukowanych można ocenić na nieco powyżej konwentowej normy – pełen kolor, papier kredowy, laminowane drukowane identyfikatory – to już ich treść pozostawiała wiele do życzenia. W informatorze nie znalazła się mapka terenu konwentu jako takiego – jedynie ogólna mapka kampusu, która kompletnie nie wskazywała na lokalizację punktów programu, oraz mapka okolicy – gdzie, owszem, znalazły się symbole, ale nie zostały one w żaden sposób opisane, więc w rezultacie nie mówiły nic konkretnego. Z powodu tego niedopatrzenia, dopiero po około godzinie błądzenia po kampusie trafiłam zupełnie przypadkiem na uczestnika, który doprowadził mnie do drugiego budynku, czyli szkoły konwentowej, o której istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Nie znalazłam też w informatorze zwyczajowych planów budynków z zaznaczonymi salami prelekcyjnymi – co spowodowało, że praktycznie przez cały konwent trzeba było je znajdować metodą prób i błędów. Jakoś w połowie drugiego dnia na ścianach pojawiły się plany z oznaczonymi salami, a przy stanowisku akredytacji – duże kartki z istotnymi informacjami typu rozmieszczenie sal czy jak trafić do drugiego budynku (należało przedostać się przez jedną z większych ulic miasta tunelem podziemnym – trasa zajmująca szybkim marszem około siedmiu minut).

Najważniejsza zawartość informatora, czyli program, również została bardzo słabo przygotowana. Tradycyjnie już, przy dużej liczbie sal i atrakcji program ujmuje się w tabelkę, aby jednym rzutem oka można było objąć dostępne o danej godzinie atrakcje. Organizatorzy jednak postawili na zwykłą rozpiskę według sal – która okazała się być kompletnie nieczytelna, zwłaszcza w połączeniu z błędnymi oznaczeniami. (Tajemnicze "s." koło nazwy sali nie oznaczało numeru owej sali – chodziło o, uwaga, numer strony, gdzie można znaleźć opisy punktów programu. Niestety, nawet gdy już udało nam się z pomocą organizatorów rozszyfrować tę zagadkę, okazało się, że podczas składu informatora treść poprzesuwała się, w związku z czym numery stron były kompletnie bezużyteczne.)

Identyfikatory, choć ładnie wydrukowane, nie zawierały na przykład ksywek uczestników – co jak dla mnie było dużym minusem. Nieczytelne były również oznaczenia – tylko nieopisany pasek koloru odróżniał prasę od uczestnika lub od współorganizatora – aczkolwiek przyznać muszę, że organizatorzy i wolontariusze mieli napisy na identyfikatorach i koszulki, które wyraźnie oznaczały ich jako funkcyjnych.

Reasumując, dobra jakość druku nie zmieni faktu, że uczestnicy przez pierwszą dobę błądzili po terenie konwentu po omacku, a informator okazał się być raczej dezinformatorem.


Podstawowe błędy

Wielokrotnie podczas rozmów z organizatorami i wolontariuszami spotykałam się z informacją, że konwent organizowany jest przez entuzjastów spoza fandomu. O ile nie mam nic przeciwko nowym inicjatywom i świeżemu spojrzeniu, w wypadku KGF brak doświadczenia organizatorów okazał się najsłabszą stroną konwentu. Pomijając karygodne przygotowanie materiałów informacyjnych, przychodzą mi na myśl dwa błędy, których za wszelką cenę należało się wystrzegać: wymieszanie uczestników konwentu ze studentami UEK oraz rozczłonkowanie konwentu na dwa, może i nieodległe, ale rozdzielone ruchliwą ulicą budynki.

KGF odbywał się w jednym z budynków Uniwersytetu Ekonomicznego, jednak budynek ten nie został zamknięty dla studentów na czas trwania konwentu! W rezultacie konwentowicze często przypadkiem wchodzili na sale wykładowe podczas trwania zajęć dydaktycznych, a na korytarzach studenci mieszali się z uczestnikami imprezy. Wpłynęło to katastrofalnie na atmosferę – studenci byli zdziwieni i często zirytowani nietypowym zachowaniem konwentowiczów, a konwentowicze wyraźnie cenzurowali swoje zachowania z uwagi na obecność osób postronnych. Bardzo zapadła mi w pamięć rozmowa z pierwszego dnia imprezy. Podeszłam do grupki ubranych na czarno dziewczyn stojących koło akredytacji pytając, gdzie znajdę wejście do jakiejś sali... Odpowiedziano mi pytaniem "Ale jesteś studentką politologii czy ekonomii?". Na konwent – tak, jak wielu innych fanów zapewne – wybieram się po to, by oderwać się od rzeczywistości i pobyć w towarzystwie, w którym nikogo nie dziwią określone stroje i zachowania. Przemieszanie studentów (w weekend konwentu w tym samym budynku odbywał się zjazd studiów niestacjonarnych) z konwentowiczami skutecznie pozbawiło KGF atmosfery zlotu miłośników fantastyki.

Drugi kardynalny błąd to sztuczne rozdzielenie konwentu na dwa budynki. Z racji niewielkiego terenu udostępnionego organizatorom przez uczelnię nie wszystkie atrakcje zmieściły się na kampusie; zmuszeni byli oni szukać możliwie bliskiej szkoły na sale sypialne i większą część programu. Tuż obok znaleźli szkołę, którą dowolny bywalec ConStarów czy Imladrisów skojarzy natychmiast: "dziesiątkę" im. Św. Mikołaja, szkołę, która z powodzeniem mieściła już ogólnopolskie konwenty. Logicznym ruchem wydawałoby się przeniesienie całej imprezy do tego budynku, jednak organizatorzy, zapewne ze względów prestiżowych, zdecydowali się na umieszczenie części programu na kampusie, a części w szkole. Doprowadziło to do kuriozalnej sytuacji, w której Andrzej Zimniak, jeden z gości konwentu, mając cztery godziny prelekcji pod rząd, co godzinę musiał przemieszczać się między jednym a drugim budynkiem. Na trasie szkoła-kampus co godzina obserwować można było błyskawiczne migracje uczestników – ludzie zrywający się z ostatnich kilku minut prelekcji, by spóźnić się kilka minut na następny punkt programu odbywający się po drugiej stronie ulicy. Osobiście po prostu w pewnym momencie przestałam mieć ochotę na bieganie w parzącym wiosennym słońcu; po prostu darowałam sobie część programu odbywającą się na kampusie, mimo że to tam odbywały się bardziej interesujące spotkania z gośćmi. Zwyciężyła prozaiczna matematyka – w szkole znalazły się trzy sale prelekcyjne, wszystkie Games Roomy i w rezultacie większość programu, a na kampusie – jedynie uczelniana kafejka (skądinąd przesympatyczne miejsce na spotkania z gośćmi konwentu: duże pomieszczenie, miękkie fotele oraz możliwość zakupienia świetnej kawy i ciastek), sala japońska, gry konsolowe i bitewne.

Właściwie błędów tych można było bardzo prosto uniknąć, pytając o radę kogoś bardziej doświadczonego w organizacji konwentów albo uważnie przyglądając się kanonom organizacji na choćby tegorocznych polskich imprezach.


Światełka w tunelu

Kraków Game Fusion miał też kilka mocnych stron – na pewno najsilniejszą z nich byli goście, których jak na imprezę tego formatu było naprawdę sporo. To spotkania z gośćmi i ich prelekcje stanowiły większość programu – co z jednej strony jest dużym plusem, bo wyraźnie podniosło to jego poziom; z drugiej zaś – gigantycznym minusem, ponieważ osoby znające prelekcje np. Jakuba Ćwieka, Andrzeja Zimniaka czy Jacka Komudy z innych imprez po prostu nie znajdowały interesujących dla siebie punktów programu.

Na terenie konwentu widziałam sporo rodziców z dziećmi – impreza stała się okazją do spotkania środowiska lokalnego i wciągnięcia w fantastykę nowych fanów. To liczy się moim zdaniem bardzo na plus, gdyż nawet najlepiej zorganizowane konwenty dla osoby z zewnątrz mogą wydawać się po prostu hermetyczne.

Entuzjazm organizatorów – byli oni widoczni, było ich wielu, byli łatwo dostępni, a na każdym identyfikatorze znajdowały się ich numery telefonów (co moim zdaniem jest bardzo dobrą, choć zapewne powodującą urywanie się telefonów praktyką). Każda uwaga przekazana organizatorom była szybko wcielana w życie: widać, że są to osoby, które po prostu lubią organizować eventy, nawet jeśli po drodze napotkają na masę przeszkód i będą uczyć się na własnych błędach. Zarówno szkoła, jak i kampus były czyste, być może dlatego, że sądząc po ilości rzeczy w salach sypialnych, bardzo niewiele osób nocowało na terenie konwentu.


Ręce, które opadają...

... to tytuł opowiadania zamieszczonego w informatorze – ale, niestety, wydaje mi się, że również refleksja większości uczestników. Nie spotkałam na konwencie osoby, która nie miałaby imprezie nic do zarzucenia – o ile truizmem jest, że jakość zabawy na konwencie zależy od ludzi, z którymi się bawisz, to w wypadku KGF program po prostu tej zabawy nie zapewniał.

Mangowcy marudzili, że nie było typowo konwentowych sal pokazowych, gdzie mogliby siedzieć od rana do nocy i oglądać anime. Magikowcy marudzili, że nie ma turnieju, więc grają po kątach. RPG-owcy marudzili, że nie ma gdzie ani z kim zagrać – na konwencie nie funkcjonował ŻADEN (sic!) system organizowania sesji. Osoby lubiące chodzić na prelekcje marudziły, że nie potrafią zorientować się w programie. Dodam mały smaczek: jako osoba zarejestrowana na imprezę przez internet, nie musiałam okazać żadnego dowodu tożsamości ani podpisać żadnej listy zawierającej klauzulę 'Zgadzam się na przestrzeganie regulaminu' – w praktyce znaczy to, że mogłam podać się za dowolną osobę i wejść na jej identyfikator, przy okazji w żaden sposób nie będąc zobowiązana do przestrzegania regulaminu. W obliczu tego, z lekkim niedowierzaniem przeczytałam pełne samozadowolenia oświadczenie, które po imprezie zamieścili w sieci (na forach) organizatorzy. Owszem, KGF miał kilka silnych stron – jednak ilość niedociągnięć, pomyłek i efektów braku doświadczenia znacznie przytłoczyła wszystkie plusy, które udało mi się odnaleźć. A przypomnę, że jako recenzentka mam (poniekąd zasłużoną) opinię nadmiernie hurraoptymistycznej.

Z żalem oceniam konwent na 3,5 w skali do 10 – z czego 0,5 właściwie na wyrost, aby zaznaczyć, iż widzę szansę, że kolejna edycja będzie lepsza. Być może organizatorzy nauczą się na własnych błędach i być może pojadą na kilka uznanych ogólnopolskich konwentów, by przyjrzeć się, "jak to się robi". Na plakatach KGF dumnie widniał napis "Ogólnopolski festiwal gier i fantastyki" – cóż, te słowa zobowiązują.