Korzenie niebios - Tullio Avoledo

Duchy włoskich podziemi

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Korzenie niebios - Tullio Avoledo
Uniwersum Metro 2033 rozrosło się niesamowicie – w przedmowie do Korzeni niebios twórca całej idei, Dmitrij Głuchowski, pisze o kilkudziesięciu wydanych w Rosji powieściach. Tekst Tullio Avoledo jest jednak na ich tle szczególny – to pierwsza historia w dziejach projektu, której akcja nie toczy się w Rosji. Jak ze skutkami nuklearnej pożogi poradziliby sobie Włosi? Na to pytanie odpowiadają Korzenie niebios.

________________________


Odpalone przed dwudziestu laty bomby atomowe uderzyły nie tylko w kulturę materialną. Potężne wybuchy uszkodziły także ludzkiego ducha, który skarlał i usunął się w cień, pozostawiając człowieka bezbronnym wobec jego fizycznych potrzeb. Z tą tragiczną sytuacją próbuje walczyć Kościół – lub raczej to, co z niego zostało. W rzymskich podziemiach ukrywa się prawdopodobnie ostatni żyjący kardynał, którego autorytet powoli ustępuje miejsca władzy świeckiej, próbującej przekonać mieszkańców katakumb, że opieka duchownych jest im zupełnie niepotrzebna. Wydaje się, iż ocalić liczącą ponad dwa tysiące lat tradycję może tylko cud. Kardynał Albani postanawia dopomóc szczęściu. Wysyła księdza Johna Danielsa do Wenecji, gdzie rzekomo przebywać ma jeszcze jeden ocalony książę Kościoła.

Powyższy opis, miejsce akcji, główny bohater, tekst z okładki – wszystko mogłoby wskazywać na to, że Korzenie niebios to powieść o Kościele, o tym jak odnalazł się – czy też raczej zagubił – po stanowiącej motyw przewodni całego projektu wojnie nuklearnej. Nic bardziej mylnego! Tullio Avoledo co jakiś czas próbuje przekonać czytelnika, że jego tekst porusza poważne tematy, ale trudno wyobrazić sobie, iż ktoś w to uwierzy. Korzenie niebios to kolejna w Uniwersum Metro 2033 powieść korzystająca z pewnego zestawu klisz. Fabuła jest banalnie prosta: główny bohater zmuszony zostaje przez zewnętrzne okoliczności do opuszczenia relatywnie bezpiecznego podziemnego schronienia. Gdyby Johna Danielsa zastąpić Taranem czy jakimkolwiek innym rosyjskim twardzielem, otrzymałoby się scenariusz kolejnej części Do światła. Czytelnik, razem z księdzem i grupą komandosów, zwiedzi kilka ostatnich bastionów cywilizacji, pozna kilku szaleńców, ujrzy kilka popromiennych dziwów. Krótko mówiąc – standard. Dopiero w końcówce dojdzie do wydarzeń naprawdę niezwykłych, oryginalnych, zapadających w pamięć. I choć w opowieść wkrada się sporo chaosu, to finał zdecydowanie poprawia ogólne odczucia po lekturze.

Jeżeli jednak Korzenie niebios nie są powieścią głębszą niż poprzednie teksty z Uniwersum Metro 2033, warto zadać kilka pytań. Czy tekst wnosi coś do skostniałego nieco projektu? Czy zapewnia mu powiew świeżości? Trudno udzielić na nie jednoznacznych odpowiedzi. Utwór jest wtórny wobec poprzedników, szczególnie wobec takich pozycji jak Do światła i W mrok (w których także spora część akcji odbywała się na powierzchni), ale wyróżnia go pewien element świata przedstawionego, pewien zauważalny pierwiastek. O czym mowa? O szaleństwie, które sprawia, że niektórym fragmentom Korzeni niebios bliżej jest do makabreski niż postnuklearnego thrillera. W żadnej z poprzednich powieści projektu nie było tak wielu świadectw moralnego upadku człowieka, który nie tworzy już cywilizacji, lecz ją parodiuje. W żadnej z poprzednich powieści nie było tak wielu obrzydliwych, naturalistycznych scen. W żadnej również nie było bohatera tak oderwanego od rzeczywistości, tak głęboko skrzywionego jak David Gottschalk. Wszystko to sprawia, że tekst, choć fabularnie nieskomplikowany, zapada w pamięć naprawdę głęboko.

Korzenie niebios to nieźle napisana powieść pełna akcji, która powinna usatysfakcjonować wszystkich fanów postapokalipsy. Jeżeli lubicie ten rodzaj literatury, na pewno będziecie zadowoleni. Inni mogą zainteresować się tekstem ze względu na dosadny i celny opis powolnego upadku cywilizacji. Szkoda tylko, że tekst potwierdza, iż idea zamknięcia bohaterów w klaustrofobicznych klatkach podziemi nie była zbyt nośna – Uniwersum Metro 2033 bliżej już do klasycznej literatury postapokaliptycznej niż do niezwykle klimatycznej przypowieści, jaką było Metro 2033.