Kontynuacja czy reaktywacja?

rozważania nad upadkiem standardów produkcji gier

Autor: Bartek 'Dante' Dudek

Kontynuacja czy reaktywacja?
Ostatnie dwa, trzy lata w branży gier to czas swoistego katharsis. Po dekadzie rozwijania, wydawania dziesiątek spin-offów i eksploatowania do granic możliwości dobrze znanych marek, przyszedł moment, gdy szefowie Ubisoftu oraz Electronic Arts stanęli przed wszystkimi i tupnęli nóżką. "Od teraz nie będziemy wydawać tylko kolejnych edycji z nowym numerkiem w tytule!" – zwiastował John Riccitiello. "Niedługo zobaczycie zupełnie nową i rewolucyjną grę!" – wtórowała prześliczna Jade Raymond. Oboje nie kłamali. Największy światowy wydawca przestał promować kolejne edycje FIFY, NBA czy NHL, a w mediach pojawiły się zupełnie nowe nazwy, jak chociażby Mirror’s Edge czy Dead Space. Pierwsza, mimo że innowacyjna, łącząca wspaniały styl graficzny z elementami popularnego Le-Parkour, zebrała średnie recenzje i entuzjazm graczy, odszedł w zapomnienie tak szybko jak się pojawił. Kosmiczne i mroczne przygody Isaaca przyjęły się wręcz rewelacyjnie, zdobywając kilka nominacji w wielu liczących się zestawieniach. W kwestii zysków także poszło dobrze, czego rezultatem jest nadciągająca druga część. Jednak największym zwycięzcą okazał się „malutki” rywal, mający swoje korzenie w niegdysiejszej Galii. Wszystko za sprawą mrocznego zabójcy z czasów średniowiecznych krucjat – Altaira. Assassin’s Creed okazał się strzałem w dziesiątkę. Gracze pokochali syryjskiego młodzieńca, a swoją miłość odzwierciedlili milionami dolarów, które trafiły do zacierających ręce twórców. Jednak, mimo hucznych zapowiedzi o swojej przełomowej roli, gra nie wniosła nic nowego do gatunku. Można by ją porównać do trochę zmienionego i podrasowanego Prince of Persia.

Kiedy Francuzi odcinali kolejne kupony od kury znoszącej złote jajka, urażony gigant z USA postanowił zaatakować jeszcze raz. Broń wybrał doskonałą, bo za taką można uznać Boską Komedię Dantego. Produkcja miała rywalizować z takimi tytanami jak Devil May Cry czy God of War. Twórcom szczególnie marzył się sukces, jaki osiągnęły przygody Kratosa, ale na marzeniach się skończyło. Komputerowa ekranizacja dzieła florenckiego pisarza przemierzającego, z wielką kosą i krzyżem, kolejne poziomy piekła wypada blado w konfrontacji z ostatnimi przygodami syna Spardy, nie wspominając już o późniejszym, trzecim epizodzie historii mordercy olimpijskich bogów. Kolejna porażka EA sprawiła, że firma zabrała nowe zabawki i wróciła do starej strategii zarabiania pieniędzy na kontynuacjach sławnych marek. Ubisoft dalej maltretował swoją ptaszynę i to dosyć skutecznie, czego dowodem był Assassin’s Creed 2.

Jednak wydawanie co rok, dwa nowych części przynosiło coraz mniejsze dochody. Głównym sprawcą spadku obrotów była powtarzalność. Co z tego, ze otrzymywaliśmy inną fabułę, lepszą oprawę graficzną, skoro, w gruncie rzeczy, w produkcji nie działo się nic rewolucyjnego. Wciąż robiliśmy te same rzeczy, urozmaicane jedynie jakimiś kosmetycznymi aspektami. Twórcom brakowało argumentów, aby przyciągnąć nowych graczy przed monitor, bo wszystkie ambitne pomysły blokowała tradycja danej serii. Strach pomyśleć, jakie poruszenie wywołałoby sprowadzenie Dantego z pozycji chojraka zabijającego setki potworów i rzucającego wyśmienite dowcipy do roli skradającego się mściciela (niczym Sam Fischer ze Splinter Cell). Co zatem należało zrobić? I tu przed szereg wyszedł Capcom z Ninja Theory u boku. Na Tokyo Game Show ogłosili, że nowy Devil May Cry nie będzie kolejną kontynuacją a restartem. Fani buńczucznego, białowłosego młodzieńca wykrzyknęli zgodnie: sprzeciw! "Jak to? Zgłupieliście? Kochamy Dantego!" – grzmieli. Japończycy jednak twardo obstawali przy swoim i tak oto czekamy na rewolucyjne DMC. Tuż za plecami azjatyckiego kolegi znowu pojawił się, jak parę lat temu za Amerykanami, francuski Ubi-phantom. Nieśmiało, kręcąc nóżką, oznajmił oraz pokazał, jak wyglądać będzie odmłodzona Lara Croft. Nie powiem, że nowy wizerunek najpopularniejszego archeologa (po Indym Jonesie) mi się nie podoba, ale to, co zamierzają z nim zrobić to inna sprawa. Otóż panowie z Crystal Dynamics postanowili zrobić survivalo-simsowo-skradankowego potworka z trybem multiplayer i wielkimi piersiami. Chyba za bardzo wzięli sobie do serca powiedzenie „są cycki, jest impreza!”

Czemu jednak powstają restarty znanych serii? Czy nie można wprowadzić zmian jakimś zagraniem fabularnym? Myślę, że nie. Wszelkie zabiegi na znanej już marce nie sprowadzą do niej nowych odbiorców. Jednak gdy powiemy, że wszystko cofamy i zaczynamy od zera, może to sprawić, iż sceptycznie nastawieni gracze teraz po nią sięgnąć. "Podobno robią coś nowego niż ten stary i nudny skradankowy styl Tomb Ridera, więc warto to zobaczyć!" – pomyślą. Albo po prostu łatwiej wszystko skasować i pracować na białej karcie niż godzinami przeprawiać starą, aby nadawała się do pracy.