
Tegoroczny Konkret, wzorem ubiegłorocznego, odbył się w Młodzieżowym Domu Kultury przy ulicy Łazienkowskiej 7, nieopodal stadionu stołecznej Legii - tradycyjnie z inicjatywy Konfederacji Fantastyki "Rassun", wspomaganej przez KF "Nexus". Lokalizacja była po prostu doskonała. Dojazd z Dworca Centralnego zajmował zaledwie dziesięć minut i to bez żadnych przesiadek czy innych niepotrzebnych komplikacji. Przyznam szczerze, że z zewnątrz budynek ten robi nieszczególne wrażenie. Taki sobie szary klocek. Wewnątrz jednak - o niebo lepszy niż większość konwentowych szkół, jakie widziałem. Były więc prysznice (z ciepłą wodą), przeogromne sale sypialne z lustrami i świetny bufet (jak na warszawskie standardy tanio i smacznie). Nie wszystko było jednak tak piękne, jak się zdawało na pierwszy rzut oka. Brakowało sal na sesje, a Games Room umieszczony był w oddzielnym budynku, na dodatek oddalonym od Domu Kultury o kilkaset metrów. Dziwne to nieco, bo sami organizatorzy przyznali, że sal było dużo - co z tego, skoro pozamykanych na klucz. Mimo kilku nieporozumień, uważam że miejsce było dobrane z dużym wyczuciem.
Skoro mamy już za sobą nieco przydługi, wstęp, przejdę do rzeczy bardziej konkretnych i szczegółowych.
Po dotarciu na miejsce ja i grupa znajomych wpadliśmy w wir procedury akredytacyjnej. Trzeba przyznać, że proces ten był szybki i w miarę bezbolesny. Nie obyło się bez małych wpadek, ale były praktycznie niezauważalne i nie sprawiły żadnych trudności przybywającym uczestnikom, prelegentom i zaproszonym gościom. Trochę niefortunnie dobrano kolory identyfikatorów - te dla gości były ciemnoniebieskie, w efekcie czego nawet ludzie o dobrym wzroku mieli trudności z rozszyfrowaniem kto jest kim. Zwyczajnie nie było widać nazwiska zapisanego na kartoniku.
Po dokonaniu niezbędnych formalności mogłem się w końcu rzucić w wir konwentowego życia. Nadszedł więc czas na przywitanie dawno niewidzianych znajomych i dokładne zapoznanie się z informatorem, znanym również jako program imprezy. Niewielka książeczka, którą dostałem przy wejściu zawierała wszystkie (prawie) informacje niezbędne do funkcjonowania na KonKrecie. Na nieszczęście zabrakło choćby cienia informacji jak dotrzeć do Games Roomu i pomieszczeń przeznaczonych dla karciarzy i miłośników gier bitewnych. Pytałem o to ochronę i też mieli problemy z wytłumaczeniem. W końcu jednak pojawiły się "kierunkowskazy" znacznie ułatwiając, a nawet umożliwiając dotarcie do miejsca przeznaczonego tylko i wyłącznie na gry. Wracając do zawartości informatora - całkiem porządnie skonstruowany program, regulamin utrzymany w konwencji konwentu - 'Superbohaterowie', kilka kiepskiej jakości rysunków, a także reklamy sponsorów. Słowem - nic specjalnego.
Konwentowy rozkład jazdy zaczynał się w piątek o godzinie 16 uroczystym otwarciem konwentu, na które niżej podpisany nie zdążył niestety dotrzeć. W ogóle pierwszy dzień imprezy był dość dziwny. Byłem na jednej-jedynej prelekcji Garnka, dotyczącej zabijania postaci graczy na sesjach gier fabularnych. Kto chociaż raz miał okazję słuchać wspomnianego przeze mnie osobnika wie, że dalszych wyjaśnień nie trzeba. Komu się to jeszcze nie zdarzyło - niech żałuje. Reszta dnia minęła mi na rozmowach ze znajomymi i pamiętnej bitwie na poduszki. I tak o czwartej nad ranem zakończyłem pierwszy z konwentowych dni.
Po zaledwie kilku godzinach snu trzeba było zwlec się z karimaty, dokonać ablucji, pożreć świetne naleśniki w konwentowym bufecie i bawić się dalej. Wraz z JoAnną udałem się na panel tłumaczy, gdzie gośćmi byli Piotr W. Cholewa, Michał Jakuszewski i Piotr Staniewski. Spotkanie prowadziła Anna Studniarek i trzeba przyznać, że ze swojej roli wywiązała się doskonale. Było bardzo miło, panowie sypali anegdotkami i… nie zauważyłem kiedy minęły te dwie godziny. To był dobry początek dnia. Dalej niestety było nieco gorzej, Okazało się bowiem, że część zaproszonych gości z różnych powodów na KonKret nie dotarła. W efekcie część punktów programu wypadła, jednak organizatorzy robili co mogli, żeby jakoś łatać powstałe dziury. Nie odbył się panel "Fantastyka jako metafora" - chociaż sformułowanie "nie odbył się" jest nieco na wyrost. Po prostu, z powodu braku Tomasza Pacyńskiego i Romualda Pawlaka zmienił się w spotkanie z Rafałem Ziemkiewiczem - skądinąd dość nudne. W tym miejscu należą się również słowa uznania dla Piotra W. Cholewy i Jakuba Ćwieka - mimo kiepsko działającego komputera udało im się przeprowadzić multimedialną prelekcję o tym, skąd się wzięli superherosi.
Zabrakło również Staszka Mąderka. Szkoda, bo naprawdę chciałem posłuchać co ma do powiedzenia. Tego dnia czekały mnie jeszcze dwa konkursy i świetny LARP osadzony w świecie Kultu - kontrowersyjnej gry RPG. Pierwszym konkursem, w którym wziąłem udział był znany już Fan(t)a(s)tyczny VII ed. prowadzony przez !Blob!a. Autor wprowadził nieco zmian względem poprzednich edycji, ale nie zepsuły one klimatu i wszyscy uczestnicy bawili się świetnie. Niemal co chwilę ktoś wybuchał śmiechem i rozlegały się tradycyjne okrzyki "Suchar! Dać mu/jej suchara!". Było naprawdę świetnie - bawiłem się doskonale, a sądząc po minach pozostałych uczestników, mam wrażenie, że nie jestem osamotniony w swojej opinii.
Drugi konkurs dotyczył Warhammera, poprowadzony był przez Marcina 'Seji'ego' Segita. Nie było nas wielu, ale zabawa była przednia. Pytania były zarówno proste, jak i takie w stylu: W którym roku koronowano Karla Franza I? (tego akurat nie było). Miło, przytulnie i sympatycznie.
Sobotniego wieczora udało mi się jeszcze wpaść do konwentowej knajpki "Paradox", gdzie, zgodnie z oczekiwaniami przebywały tłumy konwentowiczów. Potem jeszcze świetny LARP autorstwa Grzegorza 'E$a' Ocetka i Bartłomieja 'wódy' Wódarskiego. Chłopaki odwalili kawał dobrej roboty. Przyjęli bowiem niestereotypową konwencję, przez co gra bardziej przypominała przedstawienie teatralne, niż to co zwykło nazywać się LARP-em. A samo zakończenie zwalało z nóg - dosłownie. Serdeczne gratulacje - udany eksperyment.
Ostatni dzień konwentu jak zwykle minął na pożegnaniach - tak naprawdę niewielu uczestników chodzi wtedy na jakieś spotkania czy prelekcje. Czas zabawy minął, trzeba wracać do codzienności.
Nadszedł więc czas na podsumowanie tych trzech (niecałych) dni w warszawskim MDK-u. Pochwały należą się ochronie, która, po pierwsze, wyróżniała się w tłumie czerwonymi opaskami na ramionach. Byłem mocno zdziwiony, kiedy jeden z nich podszedł do mnie i spytał, gdzie mam plakietkę. Doprawdy rzadko można coś takiego usłyszeć. Na konwencie był spokój - nie zauważyłem, żeby ktoś rozrabiał czy żeby działo się coś nieprzyjemnego. Słowa uznania.
Podobnie z organizatorami, którzy mimo poważnie niesprzyjających okoliczności, starali się zapewnić uczestnikom to za co ci ostatni zapłacili - dobrą zabawę. Stąd wziął się konkurs na znalezienie superłotra, stąd pomysł żeby za przeprowadzenie sesji MG dostawał Krety (waluta, za którą kupowało się nagrody). Widać było, że robili co mogli, ale nie zawsze da się zadowolić wszystkich.
Obsługa ze swojej roli tez wywiązywała się co najmniej nieźle. W ogóle nie rzucali się w oczy, kosze na śmieci były regularnie opróżniane, a na konwencie panował ogólny porządek.
Jedyne, co nie dopisało to pogoda i uczestnicy - w sobotę było ich około 150 osób - większość jednak z wykupioną jednodniową akredytacją. Padający deszcz i niskie ciśnienie stwarzało atmosferę ogólnej senności.
Krótko mówiąc, pech sprawił, że nie udało się zrealizować wszystkiego, co zaplanowali organizatorzy. Niewiele również można było poradzić na niefortunnie wybrany termin. Także pech był winien temu, że na konwencie było naprawdę niewielu uczestników. Bawiłem się dobrze, a atmosfera była przyjazna i niemal rodzinna. Organizatorzy nie stali się Szanownymi Panami, którzy nie mają czasu pogadać z uczestnikami czy kumplami i dla każdego starali znaleźć się choćby chwilę. Mimo wielu potknięć spowodowanych zdarzeniami losowymi, było fajnie. Po prostu. Wiem, że za rok - jeśli bogowie pozwolą - też zjawię się na osławionym KonKrecie. Czego wam i sobie życzę.