13-10-2010 18:32
Komentarz do "Filozofii fantasy II"
W działach: rozmyślania, książka | Odsłony: 244
Wczoraj zacząłem pisać obszerny wpis, dotyczący podejścia do religii w RPG. Miałem potężny zamiar skończyć go dziś, gdyby nie fakt, że przeczytałem właśnie wspaniały artykuł Jacka Dukaja - "Filozofia fantasy II". Przeczytawszy go, dałem się pochłonąć tematyce i napisałem coś zupełnie innego.
To wprawdzie tylko komentarz, więc wielu może uznać wpis za szczególnie niewiele wart merytorycznie. Specjalnie dla nich - mam to gdzieś, chłopaki!
Mówi się, że Dukaj świetnie zna się na fantastyce. Słyszałem o nim wiele dobrego, tak jako o pisarzu, jak i jako o krytyku książek. Po tym artykule (zdaje mi się, że pisanym na szybciaka, ale jednak) muszę przyznać, że coś w tym jest. Tym bardziej poczułem się dumny, że jego podział magii w fantasy we wstępie do tekstu w dużej mierze pokrywał się z przedstawionym przeze mnie podziałem, choć wydaje mi się, że mój obejmował ciut szerszą tematykę.
Dukaj komentuje irytujący go brak jakiegokolwiek eksperymentu w zmianie mentalności ludzi w świecie fantastycznym. "(...) światy fantasy, z magią funkcjonującą nawet od tysięcy lat, zamieszkują postaci myślące, wnioskujące i reagujące jak dwudziestowieczni Amerykanie" - powiada z irytacją. Ach, jak miło oblizać się po wargach po takiej uwadze! To jedna z rzeczy, która też niezwykle mnie irytuje w tym typie fantastyki. Specjalnie dopytywałem się, kogo tylko znałem, jakie książki prezentują próbę innego spojrzenia na problem, podejmują dyskusję, stawiają czoła wyzwaniu. Nie dostałem wielu polecanek (za wszelkie ewentualne w komentarzach będę bardzo wdzięczny). Dukaj wymienia parę tytułów, po które będzie warto sięgnąć.
"A propos postępu. Zdumiewająca jest wymuszona Tolkienowską tradycją statyczność światów fantasy. (...) Rzeknie oponent, że widać jeszcze tam do tego nie doszli. Po tysiącach lat? Wpadli w średniowiecze - i tak już ma pozostać na zawsze? Co, jaka siła, jaka reguła powstrzymuje tam postęp?"
Dukaj stawia pytanie, na które wielokrotnie pojawiała się już odpowiedź. To właśnie cytowana wypowiedź "oponenta" - tam jeszcze nie doszli. Większość obrońców Wiecznego Średniowiecza powołuje się na to, że na świecie powyżej poziomu wieków średnich dotarła tylko Europa, i to na skutek szeregu specyficznych okoliczności. Innymi słowy, mieliśmy szczęście.
Taka postawa oparta jest na drastycznie słabych przesłankach. Zacznijmy od podstaw - postęp to rzecz zupełnie naturalna. Również postęp technologiczny. Ludzie od zawsze tworzyli wynalazki, które ułatwiały lub przyspieszały ich pracę. Tworzenie coraz bardziej skomplikowanych mechanizmów to logiczne następstwo pędu do rozwoju. W innym świecie nie musi on być identyczny - proch, druk, soczewka, matematyka - ale jakiś właściwie być powinien. Nie ma przeciwwskazań.
Dwa, czyli bardziej szczegółowo i bardziej profesjonalnie z mojej strony: to, że Europa zaszła najszybciej najdalej to wierutna bzdura. Spójrzmy na "średniowiecze" indyjskie, chińskie, amerykańskie. Pod innymi względami wyprzedzało Europę, pod innymi było za nią. Nasz kontynent zwyciężył raczej militarnie, nie naukowo. Po zwycięstwie militarnym zaś (+ faktycznie, rozwoju broni), zagarnął odkrycia innych. Jeśli powiecie historykowi Chin, że Europa wyszła ze średniowiecza, a Chiny nie, wyśmieje was i nie pozostawi suchej nitki za operowanie pojęciami bez ich zrozumienia. Średniowiecze to nie jest jakiś poziom, wyznaczający rozwój technologiczny w teorii rozwoju ludzkości.
Oczywiście, oponent może też użyć innego argumentu. "Tu wkracza magia" - może powiedzieć - "i wywraca wszystko na drugą stronę". Pominąwszy, że stwierdzenie to dość chaotyczne, taki oponent strzelałby sam sobie w stopę w odniesieniu do ogółu dyskusji. Bowiem istnienie magii powoduje kolejne implikacje...
"Magia - obojętnie, nadzmysłowa czy rytualna - wywraca podstawy i wyrywa historyczne korzenie wiary. Nikt nie uwierzy dzięki cudom, bo cuda możesz kupić na rogu ulicy od byle czaroroba. Nie objawi się Bóg czy prorok uzdrawiający chorych, bo w tym specjalizuje się magia kapłańska, ani zamieniający wodę w wino, co jest prostą sztuczka dla alchemików biegłych w transmutacjach substancji. Religioznawstwo fantasy znajduje się doprawdy w trudnym położeniu. Gdzie konkretnie leży granica dzieląca mistrzostwo w magii od interwencji boskiej?"
Bardzo ciekawe pytanie. Ogrom możliwości różnego rozwoju ludzkich systemów wartości jest tak wielki, że problem sam kusi, by się nim zająć. Kolejne książki jednak milczą i powielają schemat. Również z tego powodu mam powoli dość kolejnych fantasy, czytając dostaję intelektualnej epilepsji.
Pojawiają się jednak i miejsca, w których autor artykułu najzwyczajniej się myli.
"W światach fantasy zyska też specjalną wagę dowód św. Anzelma, zarówno pierwotny, jak i w wersji Normana Malcolma. Zważmy bowiem, iż tam możliwość pomyślenia o danym obiekcie w rzeczy samej powołuje do istnienia ów desygnat myśli.
Tu Dukaj mnie zaskakuje i dokonuje okropnego uproszczenia. Magia wcale nie musi działać w taki sposób, więcej - coraz więcej dzieł próbuje przedstawić - mniej lub bardziej składną - metafizykę magii, powiązaną z opisem tworzenia się całego świata. Mag myśląc "jabłko" wcale nie musi tego jabłka dostać. Więcej, może nie dostać nic, musieć wcześniej zrobić potrójny obrót w tył i obliczyć różniczkę z papierów NBP i dopiero dostać jabłko, bądź dostać słonia w czekoladzie.
"Politeistyczne teologie fantasy wykazują zresztą dosyć powszechnie niejakie skrzywienie satanistyczne"
To zaś zwykły banał i nieudolny skrót myślowy. Po tak wielkim krytyku można oczekiwać więcej. Jednak sens całego akapitu (przeczytajcie!) popieram jak najbardziej.
"Powinno to mieć doniosłe konsekwencje dla wszystkich dziedzin życia, bo skoro nie trzeba w bogów (Boga) wierzyć, skoro po prostu każdy w i e, że bogowie są, to dociaramy do przeciwieństwa i nie ma tu już mowy o żadnej religii.
Docieramy.
Swoją drogą, to jeden z największych banałów i najczęściej cytowanych argumentów, po którym zawsze mam czkawkę-śmiechawkę. Z jakiegoś niepojętego powodu różni dyskutanci wbili sobie do głowy, że wiara ma ogromnie wiele wspólnego z popularną polską dwuznacznością tego słowa i że jeśli ktoś ma dowody, to nie ma tu mowy o wierzeniu lub nie, a religia traci swój sens.
Za to już w angielskim odróżniamy słówka belief i faith.
Dukaj nie zauważa własnego błędnego koła. Najpierw wyzywa innych, że w quasi-średniowiecznym świecie wtłaczają jego mieszkańcom mentalność XX-wiecznych Amerykan, potem z punktu widzenia XX-wiecznego Amerykanina patrzy na ich wiarę i nie widzi sensu. Tymczasem to błąd. Bowiem mieszkańcy świata quasi-średniowiecznego, tak jak mieszkańcy naszego świata w starożytności i średniowieczu nie tyle "wierzyli" w dzisiejszym sensie tego słowa, co w i e d z i e l i. Dowody czaiły się dla nich na każdym kroku: klęski żywiołowe jako boży gniew, otoczony niewyobrażalnym majestatem władcy-bogowie, magiczne sztuki dworzan, ogień z nieba, którym władały niektóre armie, każde wydarzenie interpretowane z religijnego punktu widzenia, zrytualizowanie codziennego życia, to wszystko sprawiało, że każdy mieszkaniec świata był przekonany o istnieniu boga, bogów i setki wydarzeń nadnaturalnych dziejących się równolegle z dojeniem krowy.
Dzisiejszym ludziom wydaje się to niewyobrażalne, powiedzą więc od razu "to co innego". To nieprawda. To niemal dokładnie to samo. Magiczny ogień na polu bitwy i człowiek, rzucający odpowiednią mieszanką substancji łatwopalnych, rozpryskujących się w powietrzu był odbierany w zupełnie ten sam sposób.
Poświęcę problematyce jeszcze przynajmniej wpis. Chociaż i tak, by w to uwierzyć, trzeba przeczytać słowa samych tych ludzi.
Na koniec Dukaj składa wyraz swojej irytacji, w bardzo elegancki sposób mówiąc po prostu, że każdy, kto pomija wspomniane przez niego kwestie, posługuje się różnego typu prostymi sztuczkami, to prostak i burak, nie pisarz. "To nie są kontynuatorzy, to naśladowcy, pisze. I w pewnym sensie ma rację.
To wprawdzie tylko komentarz, więc wielu może uznać wpis za szczególnie niewiele wart merytorycznie. Specjalnie dla nich - mam to gdzieś, chłopaki!
Mówi się, że Dukaj świetnie zna się na fantastyce. Słyszałem o nim wiele dobrego, tak jako o pisarzu, jak i jako o krytyku książek. Po tym artykule (zdaje mi się, że pisanym na szybciaka, ale jednak) muszę przyznać, że coś w tym jest. Tym bardziej poczułem się dumny, że jego podział magii w fantasy we wstępie do tekstu w dużej mierze pokrywał się z przedstawionym przeze mnie podziałem, choć wydaje mi się, że mój obejmował ciut szerszą tematykę.
Dukaj komentuje irytujący go brak jakiegokolwiek eksperymentu w zmianie mentalności ludzi w świecie fantastycznym. "(...) światy fantasy, z magią funkcjonującą nawet od tysięcy lat, zamieszkują postaci myślące, wnioskujące i reagujące jak dwudziestowieczni Amerykanie" - powiada z irytacją. Ach, jak miło oblizać się po wargach po takiej uwadze! To jedna z rzeczy, która też niezwykle mnie irytuje w tym typie fantastyki. Specjalnie dopytywałem się, kogo tylko znałem, jakie książki prezentują próbę innego spojrzenia na problem, podejmują dyskusję, stawiają czoła wyzwaniu. Nie dostałem wielu polecanek (za wszelkie ewentualne w komentarzach będę bardzo wdzięczny). Dukaj wymienia parę tytułów, po które będzie warto sięgnąć.
"A propos postępu. Zdumiewająca jest wymuszona Tolkienowską tradycją statyczność światów fantasy. (...) Rzeknie oponent, że widać jeszcze tam do tego nie doszli. Po tysiącach lat? Wpadli w średniowiecze - i tak już ma pozostać na zawsze? Co, jaka siła, jaka reguła powstrzymuje tam postęp?"
Dukaj stawia pytanie, na które wielokrotnie pojawiała się już odpowiedź. To właśnie cytowana wypowiedź "oponenta" - tam jeszcze nie doszli. Większość obrońców Wiecznego Średniowiecza powołuje się na to, że na świecie powyżej poziomu wieków średnich dotarła tylko Europa, i to na skutek szeregu specyficznych okoliczności. Innymi słowy, mieliśmy szczęście.
Taka postawa oparta jest na drastycznie słabych przesłankach. Zacznijmy od podstaw - postęp to rzecz zupełnie naturalna. Również postęp technologiczny. Ludzie od zawsze tworzyli wynalazki, które ułatwiały lub przyspieszały ich pracę. Tworzenie coraz bardziej skomplikowanych mechanizmów to logiczne następstwo pędu do rozwoju. W innym świecie nie musi on być identyczny - proch, druk, soczewka, matematyka - ale jakiś właściwie być powinien. Nie ma przeciwwskazań.
Dwa, czyli bardziej szczegółowo i bardziej profesjonalnie z mojej strony: to, że Europa zaszła najszybciej najdalej to wierutna bzdura. Spójrzmy na "średniowiecze" indyjskie, chińskie, amerykańskie. Pod innymi względami wyprzedzało Europę, pod innymi było za nią. Nasz kontynent zwyciężył raczej militarnie, nie naukowo. Po zwycięstwie militarnym zaś (+ faktycznie, rozwoju broni), zagarnął odkrycia innych. Jeśli powiecie historykowi Chin, że Europa wyszła ze średniowiecza, a Chiny nie, wyśmieje was i nie pozostawi suchej nitki za operowanie pojęciami bez ich zrozumienia. Średniowiecze to nie jest jakiś poziom, wyznaczający rozwój technologiczny w teorii rozwoju ludzkości.
Oczywiście, oponent może też użyć innego argumentu. "Tu wkracza magia" - może powiedzieć - "i wywraca wszystko na drugą stronę". Pominąwszy, że stwierdzenie to dość chaotyczne, taki oponent strzelałby sam sobie w stopę w odniesieniu do ogółu dyskusji. Bowiem istnienie magii powoduje kolejne implikacje...
"Magia - obojętnie, nadzmysłowa czy rytualna - wywraca podstawy i wyrywa historyczne korzenie wiary. Nikt nie uwierzy dzięki cudom, bo cuda możesz kupić na rogu ulicy od byle czaroroba. Nie objawi się Bóg czy prorok uzdrawiający chorych, bo w tym specjalizuje się magia kapłańska, ani zamieniający wodę w wino, co jest prostą sztuczka dla alchemików biegłych w transmutacjach substancji. Religioznawstwo fantasy znajduje się doprawdy w trudnym położeniu. Gdzie konkretnie leży granica dzieląca mistrzostwo w magii od interwencji boskiej?"
Bardzo ciekawe pytanie. Ogrom możliwości różnego rozwoju ludzkich systemów wartości jest tak wielki, że problem sam kusi, by się nim zająć. Kolejne książki jednak milczą i powielają schemat. Również z tego powodu mam powoli dość kolejnych fantasy, czytając dostaję intelektualnej epilepsji.
Pojawiają się jednak i miejsca, w których autor artykułu najzwyczajniej się myli.
"W światach fantasy zyska też specjalną wagę dowód św. Anzelma, zarówno pierwotny, jak i w wersji Normana Malcolma. Zważmy bowiem, iż tam możliwość pomyślenia o danym obiekcie w rzeczy samej powołuje do istnienia ów desygnat myśli.
Tu Dukaj mnie zaskakuje i dokonuje okropnego uproszczenia. Magia wcale nie musi działać w taki sposób, więcej - coraz więcej dzieł próbuje przedstawić - mniej lub bardziej składną - metafizykę magii, powiązaną z opisem tworzenia się całego świata. Mag myśląc "jabłko" wcale nie musi tego jabłka dostać. Więcej, może nie dostać nic, musieć wcześniej zrobić potrójny obrót w tył i obliczyć różniczkę z papierów NBP i dopiero dostać jabłko, bądź dostać słonia w czekoladzie.
"Politeistyczne teologie fantasy wykazują zresztą dosyć powszechnie niejakie skrzywienie satanistyczne"
To zaś zwykły banał i nieudolny skrót myślowy. Po tak wielkim krytyku można oczekiwać więcej. Jednak sens całego akapitu (przeczytajcie!) popieram jak najbardziej.
"Powinno to mieć doniosłe konsekwencje dla wszystkich dziedzin życia, bo skoro nie trzeba w bogów (Boga) wierzyć, skoro po prostu każdy w i e, że bogowie są, to dociaramy do przeciwieństwa i nie ma tu już mowy o żadnej religii.
Docieramy.
Swoją drogą, to jeden z największych banałów i najczęściej cytowanych argumentów, po którym zawsze mam czkawkę-śmiechawkę. Z jakiegoś niepojętego powodu różni dyskutanci wbili sobie do głowy, że wiara ma ogromnie wiele wspólnego z popularną polską dwuznacznością tego słowa i że jeśli ktoś ma dowody, to nie ma tu mowy o wierzeniu lub nie, a religia traci swój sens.
Za to już w angielskim odróżniamy słówka belief i faith.
Dukaj nie zauważa własnego błędnego koła. Najpierw wyzywa innych, że w quasi-średniowiecznym świecie wtłaczają jego mieszkańcom mentalność XX-wiecznych Amerykan, potem z punktu widzenia XX-wiecznego Amerykanina patrzy na ich wiarę i nie widzi sensu. Tymczasem to błąd. Bowiem mieszkańcy świata quasi-średniowiecznego, tak jak mieszkańcy naszego świata w starożytności i średniowieczu nie tyle "wierzyli" w dzisiejszym sensie tego słowa, co w i e d z i e l i. Dowody czaiły się dla nich na każdym kroku: klęski żywiołowe jako boży gniew, otoczony niewyobrażalnym majestatem władcy-bogowie, magiczne sztuki dworzan, ogień z nieba, którym władały niektóre armie, każde wydarzenie interpretowane z religijnego punktu widzenia, zrytualizowanie codziennego życia, to wszystko sprawiało, że każdy mieszkaniec świata był przekonany o istnieniu boga, bogów i setki wydarzeń nadnaturalnych dziejących się równolegle z dojeniem krowy.
Dzisiejszym ludziom wydaje się to niewyobrażalne, powiedzą więc od razu "to co innego". To nieprawda. To niemal dokładnie to samo. Magiczny ogień na polu bitwy i człowiek, rzucający odpowiednią mieszanką substancji łatwopalnych, rozpryskujących się w powietrzu był odbierany w zupełnie ten sam sposób.
Poświęcę problematyce jeszcze przynajmniej wpis. Chociaż i tak, by w to uwierzyć, trzeba przeczytać słowa samych tych ludzi.
Na koniec Dukaj składa wyraz swojej irytacji, w bardzo elegancki sposób mówiąc po prostu, że każdy, kto pomija wspomniane przez niego kwestie, posługuje się różnego typu prostymi sztuczkami, to prostak i burak, nie pisarz. "To nie są kontynuatorzy, to naśladowcy, pisze. I w pewnym sensie ma rację.
13
Notka polecana przez: de99ial, earl, Furiath, Nadiv, Pahvlo, Scobin, Senthe, Siman, Steenan, von Mansfeld, XLs, zegarmistrz
Poleć innym tę notkę