» Recenzje » Kolory sztandarów & Schwytany w światła - Tomasz Kołodziejczak

Kolory sztandarów & Schwytany w światła - Tomasz Kołodziejczak


wersja do druku

Transhumanizm z polityką w tle

Redakcja: lemon

Kolory sztandarów & Schwytany w światła - Tomasz Kołodziejczak
Bardzo wiele osób narzeka na niedobór dobrej polskiej literatury spod znaku science fiction. Fakt faktem, że ta odmiana fantastyki nie jest w ostatnich czasach zbyt popularna. Tym bardziej więc ucieszyłem się na wieść, że Fabryka Słów zdecydowała się na wznowienie Dominium Solarnego, wydanej ładnych parę lat temu dylogii Tomasza Kołodziejczaka. Pisarz ten, głęboko zaangażowany w promowanie fantastyki i publicystykę z nią związaną, powrócił niedawno do ''aktywnej'' działalności i postanowiono nam go przypomnieć.

Obie powieści wchodzące w skład dylogii prezentują raczej wyrównany poziom. Co ciekawe – i bardzo korzystne dla tych czytelników, którzy z różnych względów nie mają natychmiastowego dostępu do całej serii – pierwsza część stanowi de facto zamkniętą całość, ale z zakończeniem sugerującym, że może nastąpić ciąg dalszy. Z czym jednakże mamy tu do czynienia? Dominium Solarne jest przedstawicielem nurtu science fiction całymi garściami czerpiącego z wątków transhumanistycznych i spekulacji związanych z oddziaływaniem technologii na człowieka. Taki trend ewolucji fantastyki naukowej jest widoczny już od jakiegoś czasu, niestety, głównie na Zachodzie. Tymczasem powieści Kołodziejczaka, nawet mimo upływu lat (pierwsze wydanie w roku 1996), bronią się postawione obok najnowszych dokonań Alastaira Reynoldsa czy też Charlesa Strossa.

Autor przedstawia nam wyjątkowo dokładną i dopracowaną wizję świata, gdzie ludzkość skolonizowała szereg systemów gwiezdnych, poszerzając stopniowo obszar swoich wpływów. Nieuniknioną konsekwencją tego były drastyczne zmiany zarówno w mentalności mieszkańców poszczególnych obszarów, jak i w sferze fizycznej – następuje bowiem specjacja i różnicowanie homo sapiens na podgatunki. Wizja przemyślana, konsekwentna i – przynajmniej moim zdaniem – jak najbardziej sensowna. Spotykamy całą gamę postludzi, każdego w jakiś sposób odmienionego przez technologię, z którą się stykał: scyborgizowanych komandosów, podłączonych do sieci urzędników, członków przeróżnych klanów, oddanych dziwacznym ideologiom i zmieniającym swoje ciała według ich wskazań. To tylko nieliczne przykłady. Z podobną różnorodnością (choć na dużo większą skalę) ostatni raz spotkałem się chyba tylko u wspomnianego Alastaira Reynoldsa w jego epickiej sadze.

W przeciwieństwie do wielu utworów skupiających się na technice i gadżetyzacji świata przyszłości, Dominium Solarne nie jest zawieszone w politycznej próżni. Wręcz przeciwnie – konflikty i tarcia na tym tle stanowią główną oś fabularną. I tutaj niestety napotykamy pierwszy z kilku zgrzytów. Odnoszę wrażenie, że autor, próbując przemycić pewne refleksje na temat realiów zmagań pomiędzy decydentami tego świata, nie do końca przemyślał formę przekazu. O ile bowiem kwestie społeczno-techniczne ukazane są bardzo sprawnie, o tyle walka parlamentarnych i rządowych frakcji trąci infantylizmem. Czytając fragmenty im poświęcone czułem się trochę jak stereotypowy amerykański odbiorca kultury – prowadzony za rękę, któremu w sposób oczywisty trzeba przedstawiać pewne rzeczy, aby wszystko zrozumiał. Rzuca się także w oczy idealizm i przesadny patos towarzyszący tym dobrym – zwłaszcza w Kolorach sztandarów główny bohater (mimo usilnych starań autora, aby stworzyć postać rozdartą moralnie) jawi nam się jako urodzony idealista i rycerz na białym koniu. Niezwykle stereotypowo ukazane są też wątki pazerności rządów w obliczu nowych technologii i bezwzględności w próbach ich zdobycia – setki razy oglądaliśmy już i czytaliśmy o eksperymentach na własnych obywatelach, nieliczeniu się z opinią społeczną i ponoszeniu koniecznych strat w ludziach. Sądzę, że autor nie podołał do końca próbie wykorzystania powieści SF jako pretekstu do rozważań o tym, jak władza psuje moralnie.

Kolejną sprawą, którą odbieram jako niedostatek jest sama postać głównego bohatera oraz poprowadzenie akcji z jego udziałem. Daniel Bondaree jest tanatorem, spełniającym rolę sędziego śledczego, który osobiście bierze udział w akcjach policyjnych i uczestniczy w wymierzaniu sprawiedliwości od razu na miejscach zdarzeń. Wszelkie skojarzenia z Sędzią Dreddem są jak najbardziej uprawnione. Jeśli dodamy do tego, że Daniel jest człowiekiem wrażliwym moralnie i posiadającym w przeciwieństwie do swojego komiksowego odpowiednika bogate życie wewnętrzne, to otrzymujemy obiecującą kreację. Tak jest tylko do pewnego momentu. Niebawem przekonujemy się bowiem, że ta głębia to tylko płytka kałuża, a nasz bohater jest herosem – wojującym idealistą, w dodatku prześladowanym przez system. Im bliżej końca, tym bardziej tanator wpada w coś, co zwykłem nazywać spiralą heroizmu: rozwiązywanie z pozoru prostych intryg prowadzi do większych problemów, te z kolei wiodą ku potężniejszym nieprzyjaciołom, aż ostatecznie całość osiąga iście epicki rozmach, nieuchronnie zmierzając ku równie spektakularnemu zakończeniu, które staje się przez to bardzo przewidywalne.

Nieco lepiej – ale tylko nieco – sprawa ma się z postaciami towarzyszącymi Danielowi. Tutaj autor zaprezentował nam bardzo szerokie spektrum charakterów i postaw. Mamy populistów z ewidentnie drapieżnych frakcji, których gryzą wyrzuty sumienia, mamy intrygantów i szpiegów, którzy okazują się być agentami kilku stron naraz, mamy szaleńców, bohaterów i prostych ludzi, którzy stają w obliczu przerastających ich wyzwań. Nie można narzekać na monotonię, szkoda jednak, że wszystkie te osoby biorą udział w politycznym spektaklu, który jako całość nie wypada najlepiej.

Jak zatem ocenić Dominium Solarne? Wbrew moim wcześniejszym zarzutom, nie jest to science fiction złe. Należy docenić, że stanowi ono odważną polską próbę zmierzenia się z nowoczesnym obliczem gatunku, co częściowo się udało. Wizja świata, technologii i społeczeństwa zadziwia spójnością i efektownością, mimo ładnych kilkunastu lat, które upłynęły od premiery. Akcja jest wartka i dobrze poprowadzona, chociaż od pewnego momentu można łatwo domyślać się przebiegu kolejnych wydarzeń. Razi natomiast infantylność przedstawienia zmagań politycznych i czarno-biała kreacja głównej postaci. Ogółem – nie wybitna, ale strawna mieszanka, zarówno dla wyjadaczy nowoczesnego SF, jak i dla osób nieobeznanych tak dobrze z gatunkiem.


Tytuł: Kolory sztandarów
Cykl: Dominium Solarne
Tom: 1
Autor: Tomasz Kołodziejczak
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 24 września 2010
ISBN-13: 978-83-7574-278-7
Oprawa: miękka
Wymiary: 125 x 195 mm
Seria: Asy polskiej fantastyki
Cena: 32,90 zł
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena recenzenta
6.94
Ocena użytkowników
Średnia z 9 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Schwytany w światła
Cykl: Dominium Solarne
Tom: 2
Autor: Tomasz Kołodziejczak
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 28 stycznia 2011
Liczba stron: 352
Oprawa: miękka
Format: 130 x 205 mm
ISBN-13: 978-83-7574-350-0
Cena: 32,00 zł



Czytaj również

Wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem
Jestem tradycjonalistą
Kajko i Kokosz – Złota Kolekcja. Tom 3
W wojach Mirmiła nadzieja
- recenzja
Skaza na niebie
Światotwórcze popisy
- recenzja
Wstań i idź
Piękny jubileusz
- recenzja
Czarny Horyzont
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.