Kolonie Knellera - Etgar Keret

Opowieść o miłości w krainie samobójców

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Kolonie Knellera - Etgar Keret
Twórczość Etgara Kereta znana mi była dotychczas tylko z tekstów zamieszczonych w Gazecie Wyborczej, ponieważ wcześniej nie zdarzyło mi się przeczytać żadnej książki tego autora. Jednak lektura recenzji, która pojawiła się w naszym serwisie przed premierą jego nowego zbioru opowiadań, sprawiła, że postanowiłem zaznajomić się z Koloniami Kellera. Obecnie, już po lekturze, stwierdzam, że to była słuszna decyzja.

Niedawno czytałem Księżyc na wodzie, który w pewnym stopniu przypomina mi Kolonie Kellera. Zbiór opowiadań Morta Castle'a z nową antologią Izraelczyka łączą dwie kwestie: ulubiona przez autorów krótka forma artystyczna oraz bardzo ciekawe motywy przewodnie. W książce Kanadyjczyka są to przede wszystkim nieustanne poszukiwanie w najzwyklejszych ludziach psychologicznej głębi. Keret natomiast spaja swe teksty uniwersalnym tematem: miłością.

Tak, tak, ta wściekle różowa książeczka traktuje o tym, na co wskazuje koślawe, dość nieudolnie narysowane na okładce serce. I może dlatego Keret tworzy niezwykłą rzeczywistość, aby móc zabrać czytelnika w niesamowitą podróż autobusem, którego kierowca, bohater opowiadania Historia o kierowcy autobusu, który chciał być Panem Bogiem, łamie swoje niepodważalne zasady pod wpływem działań nieznanych mu osób. Następnie autor przenosi nas do uzbeckiego sklepiku, który znajduje się w okolicach bramy piekła (Szprycerek z piekła), a pracująca tam sprzedawczyni znajduje niezwykłego kochanka. Ponadto zaskoczenie w czytelniku może wzbudzić opowiadanie Macica. Jest to krótki, mocno przerysowany pod względem treści, a zarazem niesamowicie wzruszający tekst. Kolejny utwór nieprzyzwoicie lekko przedstawia historię tragicznej miłości oraz związanego z nią szaleństwa (Nemrod), co właściwie wydaje się być tylko prologiem do Koloni Kellera. Tytułowy utwór jest niezwykłą opowieścią o świecie samobójców, która porywa, uczy i wzrusza. W tym przypadku kontrapunktem dla przygnębiających wniosków wynikających z lektury utworu jest nieznośna lekkość pióra Kereta, który zdaje się drwić z czytelnika, co wzbudza jeszcze większe emocje.

Styl Izraelczyka to połączenie odrobiny hemingwayowskiej dosłowności, podszytej nieustanną drwiną i młodzieżowym luzem. Pojawiają się dosadne i dosłowne fragmenty, w których Keret nieustannie szydzi z absurdów codzienności, jednocześnie mocno kontrolując narrację. Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek scharakteryzowała styl autora jako "gorzko-słodki", ja natomiast określiłbym go mianem pikantny. Autor potrafi dokuczyć, ale też i zadziwić dawką sarkazmu, jednakże obcowanie z jego opowiadaniami sprawia nieustanną przyjemność.

Nie można jednak dać się zwieść swobodnemu stylowi pióra Kereta, ponieważ w swoich opowiadaniach porusza on problemy związane z prawdami ogólnoludzkimi. Z jednej strony piętnuje absurdy codzienności, zarazem jednak przedstawia miłość jako gorzkie uczucie, a także zajmuje się tajemnicą śmierci.

Wypada przyznać, że autorka tłumaczenia w doskonały sposób oddała niezwykły styl pisania Kereta. Nie należy też ganić projektanta okładki, mimo że początkowo wydaje się ona kiczowata, ponieważ po lekturze taki wybór znajduje uzasadnienie. W sprawach technicznych wszystko stoi na najwyższym poziomie.

Zasadniczym zarzutem wobec wydawnictwa jest to, że książka liczy niewiele ponad sto stron powiększoną czcionką, co może odstraszyć potencjalnych czytelników, którzy na lekturę będą musieli wydać trzydzieści złotych. Czy to atrakcyjna cena za półtorej godziny rozrywki? Mogę powiedzieć tylko, że satysfakcja, jaką mi dała lektura tych kilku tekstów jest ogromna. Dla każdego, kto ma ochotę się z nią zmierzyć, może to być prawdziwa uczta.