» Recenzje » Knights of the Old Republic #19-21. Daze of Hate

Knights of the Old Republic #19-21. Daze of Hate


wersja do druku

Powitań nadszedł czas

Redakcja: Wojciech 'Wojteq' Popek

Knights of the Old Republic #19-21. Daze of Hate
"No i skończyło się rumakowanie", jak powiedziałby Osioł ze Shreka. O ile początek Knights of the Old Republic był mocnym uderzeniem, a dalszy rozwój serii wciągał czytelnika, o tyle w ostatnich odcinkach wszystko zaczyna wyglądać gorzej i gorzej. Wygląda na to, że prym wśród starwarsowych komiksów przejęło Legacy, które rozpoczęło słabo, lecz z czasem zaczęło stopniowo nadrabiać.

Wróćmy jednak do KotORów. Camper, pochwycony w poprzedniej miniserii, rozpoczyna pracę dla Lorda Adasci nad porzuconym wiele lat wcześniej projektem stworzenia niszczycielskiej armii z gigantycznych kosmicznych ślimaków – exogorthów. W czasie gdy staruszek zajmuje się technikaliami, magnat postanawia puścić w ruch machinę marketingową, zaprosić przywódców aktualnie zwaśnionych mocarstw i... przeprowadzić aukcję swojej najnowszej broni.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę, na którą John Jackson Miller widocznie nie ma już pomysłu. Od zakończenia Nights of Anger nic się w zasadzie nie zmieniło, gdyż licytacje rozwleczono na wszystkie trzy odcinki Daze of Hate. W międzyczasie jednak na pokładzie "Arkanian Legacy" gromadzi się większość ważniejszych bohaterów komiksu. Obok Adasci, Campera i Jarael (wciąż będącej zakładniczką) na przyjęcie wpadają Carth Onasi i admirał Karath (wraz z aresztowanym głównym bohaterem – Zaynem), Lucien Draay i Squint z ramienia rycerzy Jedi oraz sam Mandalore, przywódca koczowniczych najeźdźców.

Trzeba przyznać, że dość niespodziewanie głębi nabrała Jarael, która zdaje się wybijać na centralną postać nadchodzących odcinków w związku z pewnymi genetycznymi cechami, nie wyjawionymi jeszcze przez twórców. Rozczarowaniem za to okazał się lider Adascorp, którego postać z zeszytu na zeszyt podążała coraz bardziej w kierunku kreacji Palpatine’a – pycha, megalomania i patetyczność niemal wylewała się z ekranu.

Pora na "spotkania po latach" daje scenarzystom możliwość wplecenia kilku wstawek humorystycznych, z czego - na szczęście - skwapliwie skorzystali – po zobaczeniu niektórych sytuacji i dialogów czytelnik na pewno kilkukrotnie się uśmiechnie. Pozostała część Daze of Hate nie przedstawia się niestety już tak różowo. Jak już wspomniałem wcześniej, seria straciła resztki dynamizmu i akcja miejscami dłuży się niemiłosiernie. Część winy można zrzucić na dialogi, które raz, że nie są najwyższych lotów, a dwa – ich ilość zdecydowanie przekracza normę, czytelnik jest po prostu zasypywany kilogramami literek. W końcu nie ustrzeżono się bzdur i kwiatków w rodzaju scen "statek przebija się przez szybę do sali obserwacyjnej, powietrze nie ucieka, za to uciekają bohaterowie".

Zmiana rysownika również nie pomogła. Prac Bonga Dazo na pewno nie można zaliczyć do nieestetycznych, jednak jest w nich coś, co budzi niepokój. Mimo iż postaci narysowane są poprawnie, proporcjonalnie, wystrzały i eksplozje efektownie, a cały komiks jest barwny (choć to akurat zasługa kolorysty), z rysunków emanuje sztuczność. Zdarzają się także typowe wpadki w stylu Zayne’a, który w niektórych kadrach nie stąd ni zowąd zaczyna przypominać przerośniętego gremlina. Takie "potworki" w różnych sytuacjach pojawiają się jeszcze kilkukrotnie. Co ciekawe nowi starawarsowi artyści mają wyraźne problemy z odpowiednim odwzorowaniem ithorian i trandoshan – ci pierwsi znów wyglądają dziwacznie, a reprezentant drugiej rasy bardziej przypomina "Bumpy’ego" Roose’a (wyścig pod-racerów w Mrocznym widmie) niż pierwowzór – Bosska (Imperium kontratakuje). Miejmy nadzieję, że Dazo wkrótce się rozkręci, gdyż z zapowiedzi opublikowanych jakiś czas temu wynika, że powierzono mu także odpowiedzialny projekt The Force Unleashed. Dark Horse podtrzymał wprowadzony w poprzedniej miniserii pomysł na okładki z dymkami dialogowymi. Niestety. Prezentują się one średnio estetycznie, a co ważniejsze z reguły są na nich kompletne bzdury – trzeba mieć mocno rozwiniętą wyobraźnię, żeby znaleźć jakiś wspólny motyw pomiędzy dymkami a treścią komiksu. I po co to komu?

"Płyniemy w dół, w dół, w dół..." – powiedziałaby pewna akwamarynka z innego filmu animowanego, co z kolei dobrze opisuje aktualną tendencję w kolejnych zeszytach Knights of the Old Republic. Jedyną pozytywną wiadomością (czy aby na pewno?) po zapoznaniu się z Daze of Hate jest fakt, że "stara paczka" bohaterów (nie cała, ale jednak) znów znalazła się razem. Z kolei z większą liczbą postaci i bez potrzeby rozdrabniania się może uda się twórcom spłodzić coś bardziej porywającego.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.