Caroline Ellis (Kate Hudson) jest pielęgniarką pracującą w hospicjum w Nowym Orleanie. Ze względu na pewne traumatyczne wspomnienia związane z jej ojcem ma już dość tego, jak hospicjum podchodzi do swoich pacjentów – traktując ich jak zwykły biznes. Zrażona, postanawia odejść. Znalazłszy w gazecie ofertę pracy jako pielęgniarka przy porażonym udarem starcu, niezwłocznie korzysta z okazji i umawia się na spotkanie. Po przybyciu na starą plantację z wielkim domem w stylu kolonialnym poznaje Luke’a Marshalla (Peter Sarsgaard), młodego prawnika, który pracuje dla państwa Devereaux. Luke zapoznaje ją z jej nową pracodawczynią – panią Violet Devereaux (Gena Rowlands), której mężem Caroline ma się zajmować. Pomimo uprzedzeń, Violet przyjmuje ją do pracy. Pielęgniarka szybko przywiązuje się do przykutego do wózka inwalidzkiego Bena (John Hurt), który po udarze mózgu nie może się poruszać ani mówić. Po przeprowadzce do domu państwa Devereaux, Caroline otrzymuje od Violet uniwersalny klucz, którym można otworzyć wszystkie drzwi w budynku. Jednak Caroline już pierwszego dnia zaczyna dostrzegać, iż w tej posiadłości coś jest nie tak, jak być powinno – nigdzie nie ma luster, a wszyscy wokoło wydają się być bardzo przesądni i zabobonni. Wiedziona ciekawością wchodzi na poddasze, gdzie znajdują się drzwi, których nigdy nie powinna otwierać – drzwi, które skrywają straszliwą tajemnicę domu państwa Devereaux.
Rzecz jasna, odkrycie przez Caroline tajemniczego pokoju na poddaszu to dopiero początek wszystkich wydarzeń. Od tego momentu, aż do samego końca, stopniowo budowany jest nastrój niepokoju i ciągłego zagrożenia, przez co film trzyma w napięciu do ostatniej chwili. Sam dom tworzy już swoisty klimat, który pogłębiają tak wszechobecne w okolicach Mississippi mokradła. Przedstawiony w Kluczu... region Stanów Zjednoczonych to typowe południe – mnóstwo plantacji, potomkowie przywiezionych z Afryki niewolników oraz gospel i blues. Dużo bluesa. Te wszystkie szczegóły bardzo wiernie oddają obraz tamtejszej rzeczywistości. Nowy Orlean to świat, gdzie postęp i cywilizacja nieustannie ścierają się z dawnymi wierzeniami i kulturą tutejszych ludzi. Ludzi, którzy wciąż wierzą w czary i ochronne właściwości przeróżnych amuletów i specyfików. To wszystko zostało w tym filmie ukazane ze sporą dozą pietyzmu, dzięki czemu Klucz do koszmaru jest tak wyrazisty i pozbawiony przerysowań.
Na dużą uwagę zasługuje również gra aktorska. O ile w większości horrorów kwintesencją niemal każdej roli (nie wliczając psychopatycznego zabójcy) jest wydawanie z siebie wrzasków i innych nieartykułowanych dźwięków oraz szybkie uciekanie przed wariatem uzbrojonym w artykuły gospodarstwa domowego, o tyle Klucz do koszmaru oferuje niewielu, acz bardzo dobrze nakreślonych i odegranych bohaterów. Sama Kate Hudson robi naprawdę świetne wrażenie. Gena Rowlands radzi sobie równie doskonale, jeśli nie lepiej. To, jak zagrała nieufną, zdaną na siebie kobietę, której mąż jest na skraju śmierci, na długo jeszcze pozostanie w mojej pamięci. Nie sposób ukryć faktu, że to Caroline i Violet grają w tym filmie pierwsze skrzypce. Reszty dopełnia John Hurt, wybitny brytyjski aktor, który bardzo przekonywająco wcielił się w postać walczącego ze swoją ułomnością starca. Peterowi Sarsgaardowi, choć pojawiającemu się sporadycznie, także nie można odmówić talentu. Podsumowując, w Kluczu... mamy do czynienia z duża ilością solidnego aktorstwa.
Nie wypada również zapomnieć o muzyce, której obecność jest w tej produkcji bardzo ważna. Nastrojowe kawałki, budujące poczucie grozy, doskonale spełniają swoją rolę, ale, moim zdaniem, to właśnie blues jest tu najważniejszy, gdyż najlepiej oddaje charakter tego miejsca.
Klucz do koszmaru zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie nudziłem się na tym filmie ani przez chwilę, a pod koniec nie mogłem wręcz oderwać oczu od srebrnego ekranu. Jednym z największych atutów tej produkcji jest to, że jest mało przewidywalna. Gdy już wydawało mi się, że rozgryzłem intrygę, twórcy dawali mi prztyczka w nos, po raz kolejny udowadniając mi, iż się mylę. Jest to jeden z naprawdę niewielu filmów, jakie widziałem (a widziałem ich mnóstwo), w których dopiero w finałowym momencie dane mi było poznać całą prawdę. Niestandardowe zakończenie to dla mnie kolejny plus, dla którego warto obejrzeć Klucz.... Pamiętajcie jednak, aby oglądać film bardzo uważnie, gdyż niejednokrotnie pojawiają się w nim pewne niuanse, które dość łatwo przeoczyć, a które są ważne dla fabuły. A teraz nie czekajcie już dłużej, chwyćcie za klucz i wejdźcie w drzwi prowadzące do Luizjany, Nowego Orleanu i starej plantacji na mokradłach Mississippi.