» Blog » Klimaty
08-08-2008 03:51

Klimaty

W działach: RPG, Warhammer, Śródziemie, Zew Cthulhu | Odsłony: 5

Klimaty
Od momentu, gdy kupiłem pierwszy podręcznik RPG — do Warhammera — wszystko stało się łatwiejsze. Miałem system (choć nie zrozumiałem wielu jego elementów), gotowy świat (choć nie zauważałem przez długi czas, że to przerobiona Europa) i zaproponowane pomysły przygód (fantastycznie je marnowałem), na których mogłem się opierać. Co więcej, ogarnął mnie pierwszy głód kolekcjonerski. Kompletowałem kolejne dodatki w języku polskim, z czasem sięgnąłem też po inne gry.

W naszej grupie grających było dwóch MG, czyli ja i Basia. Oprócz tego mieliśmy kilkoro graczy, którzy się zmieniali i pojawiali na sesjach w różnych konfiguracjach. Przede wszystkim byli to: Zosia (siostra Basi, młodsza od nas o 4 lata), Karolina (nasza koleżanka z podstawówki) i Jacek (rówieśnik Zośki). Umówiliśmy się z Basią tak, że każde z nas będzie prowadziło inne systemy i staraliśmy się przygotowywać sesje na zmianę:

Warhammer — mój pierwszy system, prowadziłem go w stylu przygodówki. Byłem bardzo wyczulony na potrzeby graczy i starałem się być sprawiedliwy (w naszej drużynie to była podstawa, która najbardziej uwidoczniła się w Śródziemiu). Na przykład pamiętam, że Basia zażyczyła sobie jako zwierzę do polowań czarną panterę, na co odpowiedzią, bodajże ze strony Karoliny, było zapotrzebowanie na rajskiego ptaka. Specjalnie z tego powodu zorganizowałem sesję o cyrku, żeby każda w nagrodę dostała swoja wymarzoną bestię.

Przygoda polegała na wielkim Wkręcie. Bohaterowie przybywają do cyrku, w którym dokonano zabójstwa. Historia była dość prosta, oprócz mordercy główną rolę odgrywała kukła, używana przez iluzjonistę do sztuczek (kogoś tam zmyliła, nie pomnę jak). Ponieważ intryga była prosta jak budowa goblińskiej hulajnogi, potrzebowałem Fałszywego Tropu. I oto jedna bohaterka znalazła w ciemnym miejscu cyrkowego namiotu… lampę oliwną z błękitną wstążką! Bzdura na kiju, ale gracze skupili się na przedmiocie jak kluczu do pojęcia sensu turlania i wiele zachodu mnie kosztowało naprowadzenie przygody na mniej groteskowe tory.

Middle–earth — pierwszy system naszej Mistrzyni. Graliśmy w niego doskonale munchkińsko. Pamiętam, że razem z Karoliną — jako najstarsi i najbardziej ambitni (czyt.: próżni) — robiliśmy wyścigi w zdobywaniu skarbów. MG musiała być sprawiedliwa i wymyślać skarby tak, żebyśmy oboje czuli się usatysfakcjonowani (reszta drużyna trochę na to bimbała). Tak więc ja dostawałem szmaragd wielkości pięści, a Karolina brała rubin jak gęsie jajo. Ona dostała różdżkę światła, której jej zazdrościłem jak nie wiem co, więc mi w udziale przypadła różdżka wodnej kuli. I tak dalej.

Niestety, skończyliśmy grać w Śródziemie w smutnych okolicznościach. Basia prowadziła kampanię W poszukiwaniu Palantira. Ponieważ na pierwszej sesji uznała, że opisy miejsc w podręczniku są bardzo ładne, zaczęła je czytać na głos. Może i były ładne, ale z Karoliną wynudziliśmy się tak, że z zemsty dostaliśmy głupawki. W końcu nadeszła scena, w której jakiś stary ślepiec prowadził nas schodami na szczyt wieży, a my zadeklarowaliśmy, że w tym czasie liczymy kasetony na suficie. Dziadek się na nas za to wkurzył, a my nie kryliśmy zdziwienia, iż komentuje rzeczy, których nie widzi. Efektem tej niesubordynacji było zakończenie sesji — i Śródziemia na zawsze.

Zew Cthulhu — mój drugi system. Wbrew moim staraniom, chwytom i wysiłkom, nie było strasznie. Ciamkający Na Strychu — inspirowany przygodami z "MiM'a" i grą Alone in the dark — nie był dość przekonujący. Za to na tyle wyczułem konwencję, że moi gracze wybierali wciąż postaci antykwariuszy i innych moli z szafy.

Oprócz tego przewinęły się takie systemy jak Shadowrun, w który nie zagraliśmy nigdy; Earthdawn, w którym zatrzymaliśmy się na etapie kreacji postaci; In Nomine Magnae Veritatis, które poprowadziłem raz. Przygoda była o dniu Apokalipsy, na który armia Boga trochę się spóźniła. Skończyło się bomba atomową, zesłaną z Niebios w Arce Przymierza.

Prawdziwym przełomem było kupienie przez Basię Wampira: Maskarady, który stał się najbardziej inspirującym systemem — do dziś, gdyż nadal mam ochotę stworzyć naprawdę porządną przygodę z "Lilith", "Marcusem" i "mrocznym rytuałem, podczas którego krew spływa rowkami".

Komentarze


soffi
   
Ocena:
0
Grałam w to i nic nie pamiętam, to smutne. A dzięki tym wpisom odzyskuje (zapożyczone) wspomnienia.
08-08-2008 08:23
Kot
    Earthdawn!
Ocena:
0
Nie wiecie co straciliście... Ech...
08-08-2008 08:58
WekT
   
Ocena:
0
Piękna okładka ;P

@MacKotek

no właśnie ja zacząłem trochę żałować, że nie grałem w Earthdawna po tym jak w zeszłym roku czytając wszystkie MiMy w ramach nostalgii przeczytałem w końcu przygody Macka Szaleńca- a w zasadzie kampanię Powietrzny okręt bodajże
08-08-2008 11:17
Mayhnavea
   
Ocena:
0
@ MacKotek:
Ależ wiem! Miałem taką fajną postać ksenomanty, zawsze chciałem zagrać kimś o tej profesji... Niestety, nasze pomysły na przygody były dużo szybsze niż przyrost podręczników. Nie zliczę, ile przygód, ile kampanii powstawało wśród trąb i zachwytów i kończyło na szkicach i kilogramach zapisanego papieru... Między innymi zacząłem pisać tego bloga: żeby wszystko to nie umarło.

@soffi:
W "Palantira" już nie grałaś :P
W Młotka tak, ale za nic nie pamiętam kim. Jestem prawie pewien tylko co do postaci Basi - najprawdopodobniej elficka uczennica czarodzieja, Ogłada 95, cecha: Szeroka Klatka Piersiowa (należało interpretować jako Taaakie Cycki).
08-08-2008 22:50
Ainsel
   
Ocena:
0
Kiedyś zagrałem raz w Earthdawn. Moja postać to był po raz pierwszy (i ostatni) elf, nie człowiek, bard jakiś jeśli dobrze pamiętam. No i grał tak na tej lutni, zarobił nawet trochę grosza, ale pod koniec sesji został rozerwany na strzępy przez jakieś Cienie w wieży złego maga. Od tamtego czasu już tylko ludzie i już nie Earthdawn!
13-08-2008 14:46

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.