» Fragmenty książek » Kłamstwa Locke’a Lamory

Kłamstwa Locke’a Lamory


wersja do druku
Kłamstwa Locke’a Lamory
– Ładny ptaszek, dupku – powiedział Locke.
Zdumiony mag przyglądał mu się bez słowa.
– To dzięki tobie twój szef jest taki nieuchwytny. I to przez ciebie nikt z Koron nie pamiętał, co robili, kiedy ktoś powiesił Wysokiego Tesso.
Sokół zaskrzeczał gniewnie. Locke cofnął się odruchowo: ptak umiał dobitnie wyrazić swoją złość. To nie był zwykły krzyk rozdrażnionego zwierzęcia – było w nim coś osobistego.
Locke uniósł brwi.
– Mojemu chowańcowi nie podoba się twój ton – wyjaśnił Sokolnik. – Muszę przyznać, że jest doskonałym znawcą charakterów; nigdy się na niej nie zawiodłem. Na twoim miejscu uważałbym, co mówię.
– Twój szef chce, żebym coś dla niego zrobił. To oznacza, że muszę być w dobrym stanie. Wobec tego mogę się zwracać do jego zasranych karthaińskich przydupasów w dowolny sposób. Niektórzy z zabitych przez ciebie garrista byli moimi przyjaciółmi. Przez ciebie czeka mnie zaaranżowane małżeństwo! Więc jeśli o mnie chodzi, to możesz żreć konopie i srać sznurem, magu.
Sokół wrzasnął i zerwał się gwałtownie z pięści właściciela. Locke zasłonił twarz lewą ręką. Ptak uderzył w nią z impetem, szpony rozcięły rękaw płaszcza i wpiły się boleśnie w ciało. Sokół zatrzepotał skrzydłami dla zachowania równowagi. Locke krzyknął i wziął zamach drugą ręką.
– Zrób to, a zginiesz – ostrzegł go Sokolnik. – Przyjrzyj się dobrze tym szponom.
Locke przygryzł od środka policzek, walcząc z bólem, i posłusznie spojrzał. Tylne szpony wcale nie przypominały szponów, lecz gładkie, zakrzywione haki, zwężające się na końcach niczym igły. Tuż nad nimi znajdowały się pulsujące torbiele. Locke nie był specjalistą od drapieżnych ptaków, ale jakoś mu to nie pasowało.
– Vestris jest sokołem skorpionim – wyjaśnił Szary Król. – Hybrydą stworzoną za pomocą czarów i alchemii. Jedną z wielu zabawek magów. Ma nie tylko szpony, ale i żądła. Gdyby uznała, że nie zamierza cię dłużej tolerować, przed śmiercią zrobiłbyś najwyżej dziesięć kroków.
Krew pociekła Locke’owi z ręki. Jęknął. Ptak kłapnął dziobem. Najwyraźniej świetnie się bawił.
– No dobrze – ciągnął Szary Król. – Wszyscy jesteśmy dorośli, prawda? I ludzie, i ptaki. „W dobrym stanie” to określenie względne, Locke. Nie chciałbym po raz kolejny demonstrować ci, jak bardzo względne.
– Przepraszam – wycedził Locke przez zęby. – Vestris to uroczy ptak. I ma ogromny dar przekonywania.
Sokolnik się nie odezwał, ale Vestris puściła rękę Locke’a, którą natychmiast przeszyły nowe igiełki bólu. Locke złapał się zakrwawiony rękaw płaszcza i zaczął masować poranione mięśnie. Sokół wrócił na rękawicę właściciela i – tak jak przedtem – utkwił spojrzenie w Locke’u.
– Czy nie miałem racji, Sokolniku? – Szary Król rozpromienił się, patrząc na Locke’a. – Nasz Cierń wie, jak odzyskać utraconą równowagę. Dwie minuty temu ze strachu nie był w stanie myśleć, a teraz? Obraża nas i bez wątpienia snuje plany wykaraskania się z tarapatów.
– Nie rozumiem, dlaczego nazywasz mnie Cierniem – powiedział Locke.
– Ależ rozumiesz, rozumiesz doskonale. Słuchaj, bo powiem to tylko raz. Wiem o waszym kretowisku pod Domem Perelandra. O skarbcu. O waszej fortunie. Wiem, że wbrew temu, co opowiadacie Prawym Ludziom, nie wydajecie ani miedziaka z waszych nocnych eskapad. Wiem, że łamiecie Tajny Pakt i na różne wyrafinowane sposoby okradacie niczego nieświadomych arystokratów. Wiem, że jesteście w tym nieźli. Wiem również, że to nie ty rozpuszczasz te niedorzeczne pogłoski o Cierniu Camorry, ale obaj doskonale wiemy, że celnie, choć nie bezpośrednio, opisują one wasze poczynania. Zdaję sobie również sprawę, że capo Barsavi skrzywdziłby ciebie i pozostałych Niecnych Dżentelmenów na różne interesujące sposoby, gdyby dowiedział się tego, co ja wiem.
– Daruj sobie. W twojej sytuacji nie spodziewałbym się, że Barsavi cię wysłucha, kiedy szepniesz mu coś do uszka.
– Nie ja będę mu szeptał, jeśli nie podołasz zadaniu, które ci wyznaczyłem. Mam ludzi, którzy są na tyle blisko capo, że z pewnością ich posłucha. Jak sądzę, wyrażam się dostatecznie jasno.
Locke przez chwilę patrzył na niego wilkiem, aż w końcu westchnął i usiadł, odwróciwszy krzesło i ułożywszy obolałą rękę na oparciu.
– Rozumiem, do czego zmierzasz. Co w zamian?
– W zamian za wykonanie zadania, o którym wspomniałem, mogę cię zapewnić, że capo Barsavi nie dowie się o niezwykle sprytnie zaplanowanym podwójnym życiu, twoim i twoich przyjaciół.
– No to wiem, na czym stoję.
– Pomijając wydatki na mojego maga, jestem człowiekiem oszczędnym z natury, Locke. – Szary Król wyszedł zza baru i skrzyżował ręce na piersi. – Zapłacę ci życiem, nie pieniędzmi.
– Co to za zadanie?
– Proste oszustwo. Chcę, żebyś stał się mną.
– Eee… Chyba nie rozumiem.
– Mam dość tych podchodów. Muszę porozmawiać z Barsavim osobiście. Niebawem zorganizuję potajemne spotkanie, na które wywabię go z Pływającego Grobowca.
– Marne szanse.
– Zaufaj mi. To ja jestem odpowiedzialny za jego obecne kłopoty i zapewniam cię, że wiem, jak wyciągnąć go z tej jego nawodnej twierdzy. Rzecz w tym, że to nie ze mną będzie rozmawiał, lecz z tobą. Z Cierniem Camorry. Najlepszym aktorem, jakiego wydało to miasto. Na jedną noc wcielisz się we mnie. Moja rola w mistrzowskim wykonaniu.
– Wymuszona. Tylko po co?
– W tym czasie będę zajęty gdzie indziej. To spotkanie to tylko część szerzej zakrojonego planu.
– Ale capo Barsavi dobrze mnie zna! Jego domownicy również.
– Przed Salvarami przekonująco zagrałeś dwóch różnych ludzi. I to tego samego dnia. Powiem ci, co masz mówić. Dostarczę ci stosowny kostium. Twój talent i moja dotychczasowa anonimowość gwarantują nam, że nikt nie dowie się o twoim udziale w przedstawieniu. Nikt się nie domyśli, że nie jesteś prawdziwym Szarym Królem.
– Zabawny ten plan. Odważny i z jajem, to mi się w nim podoba. Z pewnością zdajesz sobie jednak sprawę, że wyjdę na idiotę, jeśli capo Barsavi postanowi rozpocząć konwersację od wystrzelenia we mnie tuzina bełtów z kuszy?
– Niepotrzebnie się tym martwisz. Będziesz należycie zabezpieczony przed rutynowymi głupstwami capo. Poślę z tobą Sokolnika.
Locke zerknął na maga, który uśmiechnął się wielkodusznie.
– Naprawdę myślisz, że pozwoliłbym ci zatrzymać sztylet w rękawie, gdybyś mógł mnie zranić jakąkolwiek bronią? – spytał Szary Król. – Spróbuj. Mogę ci nawet pożyczyć kuszę, jeśli chcesz. Albo i dwie. Bełt nie zrobi mi krzywdy. A ty będziesz tak samo zabezpieczony, kiedy spotkasz się z capo.
– A więc to prawda – powiedział Locke. – Legendy nie kłamią. Posiadanie najemnego maga pozwala ci dokonywać poważniejszych sztuczek niż mieszanie mi w głowie, jakbym pił przez całą noc.
– Owszem. Zresztą to moi ludzie zaczęli rozgłaszać te legendy, i to w jednym konkretnym celu: chciałem, żeby gangi Barsaviego nauczyły się mnie bać, do tego stopnia, że kiedy nadejdzie czas, abyś się z nim spotkał, udając mnie, nikt nie odważyłby się do ciebie zbliżyć. Przecież, jak wiadomo, zabijam dotykiem. – Szary Król się uśmiechnął. – Kiedy będziesz mną, zyskasz także tę moc.
Locke zmarszczył brwi. Ten uśmiech… ta twarz… Było w nich coś piekielnie znajomego – ale nic, co by się narzucało. Nic oczywistego. Po prostu miał wrażenie, że już się kiedyś spotkali.
Odchrząknął.
– To bardzo rozsądne z twojej strony. Co się sanie, gdy wykonam zadanie?
– Rozstaniemy się. Ty wrócisz do swoich spraw, ja do swoich.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
– Wyjdziesz żywy ze spotkania z Barsavim, a tym, co wydarzy się później, nie zawracaj obie głowy. Zapewniam cię, że nie będzie wcale tak źle, jak myślisz. Przecież gdybym chciał go po prostu zabić, zrobiłbym to dawno temu. Chyba nie zaprzeczysz?
– Zabiłeś siedmiu jego garrista. Przez ciebie od miesięcy nie opuszcza Pływającego Grobowca. Nie tak źle, jak myślę? Po śmierci Tesso sam zabił ośmiu członków Koron. Będzie chciał krwi.
– Barsavi sam zamknął się w Grobowcu, Locke. Ja zaś powtarzam: musisz mi zaufać, kiedy mówię, że wiem, jak go stamtąd wywabić. Z pewnością przyjmie moją ofertę, a potem raz na zawsze załatwimy sprawę Camorry i wszyscy będą zadowoleni.
– Jesteś niebezpieczny, nie przeczę. Ale poza tym musisz także być szalony.
– Tłumacz sobie moje działania jak chcesz, Locke. Byleś wywiązał się ze swojego zadania.
Locke uśmiechnął się kwaśno.
– Wygląda na to, że nie mam wyboru.
– Nieprzypadkowo. To jak, umowa stoi? Zrobisz to, o co cię proszę?
– Powiesz mi, co mam powiedzieć capo Barsaviemu?
– Tak.
– Jeden warunek.
– Serio?
– Jeżeli mam się zgodzić, chcę móc się z tobą skontaktować, albo przynajmniej przesłać ci wiadomość, kiedy uznam to za stosowne. Może się wydarzyć coś nieprzewidzianego, z czym nie będę mógł czekać, aż łaskawie przybędziesz nie wiadomo kiedy i skąd.
– To mało prawdopodobne.
– Nalegam. Chcesz, żeby mi się udało?
– Dobrze. – Szary Król skinął głową. – Sokolniku?
Sokolnik wstał. Vestris nawet na moment nie spuściła Locke’a z oczu. Jej pan sięgnął wolną ręką za pazuchę i wyjął z kieszeni świeczkę – mały walec z białego wosku, z dziwną, rozpływającą się w nim czerwoną smugą.
– Zapal ją w ustronnym miejscu – powiedział mag. – Musisz być sam. Wymów moje imię. Usłyszę i wkrótce przybędę.
– Dziękuję. – Locke ujął świecę w prawą dłoń i schował ją do kieszeni płaszcza. – Sokolnik. Łatwo zapamiętać.
Vestris otworzyła dziób, lecz zaraz go zamknęła, nie wydając żadnego dźwięku. Zamrugała. Ziewała? A może po swojemu nabijała się z Locke’a?
– Będę miał cię na oku – dodał mag. – Vestris czuje to, co ja czuję; ja widzę to, co ona widzi.
– To sporo wyjaśnia.
– Skoro się dogadaliśmy, nie mamy tu nic więcej do roboty – stwierdził Szary Król. – Muszę jeszcze dzisiaj coś załatwić. Dziękuję ci, panie Cierniu, że zachowałeś się rozsądnie.
– Powiedział człowiek z kuszą do człowieka z sakiewką. – Locke wstał i schował poranioną rękę do kieszeni. Pulsowała bólem. – Kiedy będzie to spotkanie?
– Za trzy noce od dzisiaj. Nijak nie przeszkodzi ci w przekręcie z Donem Salvarą, prawda?
– Wątpię, żeby naprawdę cię to interesowało, ale nie, nie przeszkodzi.
– Świetnie. Wracajmy więc do swoich zajęć.
– Nie chcesz chyba…
Ale było już za późno. Sokolnik zaczął już gestykulować wolną ręką i poruszać wargami, bezgłośnie formując słowa. Sala zawirowała. Pomarańczowy blask lampy rozpłynął się w bladą smugę koloru na tle czerni – a potem została sama czerń.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~arki

Użytkownik niezarejestrowany
    miiiiiiłe
Ocena:
0
jak w temacie
super ksiazka na jesienne wieczory
07-10-2007 13:05
~Vestris

Użytkownik niezarejestrowany
    o tak!
Ocena:
0
Tak się wikła prostackich złodziei ;)
31-10-2007 10:14
~VampireQueen

Użytkownik niezarejestrowany
    wow!
Ocena:
0
Zapowiadło się ciekawie, nie powiem. I nie zawiodłam się na tej ksiazce.
Urzekły mnie szczególnie same pomysly autora na nowe krętactwa :)
14-11-2007 17:48
~Zbirnea

Użytkownik niezarejestrowany
    do Vestris
Ocena:
0
cóż za powiew zemsty ;) (zart)
faktycznie, ksiazka niewatpliwie cos w sobie ma.
19-11-2007 18:58
~czesław

Użytkownik niezarejestrowany
    niezłe
Ocena:
0
Trochę sceptycznie podchodziłem do tej książki. Nie lubię zapewnień o najgłośniejszych największych najbościejszych debiutach wydaniach itp. Ale ciekawość zwyciężyła i sięgnąłem po tytuł. Przyznaję. Świetnie napisana przygoda. Czarny humor, intrygi, zwroty akcji - na wysokim poziomie. Więc w sumie 4 z dużym plusem. :)
20-11-2007 11:46
~ins

Użytkownik niezarejestrowany
    do czesława
Ocena:
0
czemu tylko 4+? moim zdaniem co najmniej 5 lub az +5! ksiazka porywa, to jej trzeba przyznac. idealna na jesien i zime.
20-11-2007 19:45

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.