Kłamca 4. Kill'em all - Jakub Ćwiek

Świat po końcu świata

Autor: Bartosz 'Boratek' KrawczyK

Kłamca 4. Kill'em all - Jakub Ćwiek
Czwarty tom serii Kłamca. Kill’em all przynosi ostateczne rozwiązanie problemów Lokiego i spółki. Rozwiązuje też wszelkie problemy świata. Oto nadeszła Apokalipsa – drżyjcie grzesznicy! Ale ci którzy oczekiwali trąb, sądu, potępienia jednych i zbawienia drugich, będą zawiedzeni. Nic z tych rzeczy. To coś znacznie gorszego.

_______________________


Tak kończy się świat. Cały glob pokrywa krajobraz jak po nalotach dywanowych, albo próbach nuklearnych. Miasta leżą w gruzach. Po ulicach szwendają się gromady zombie i niedobitki ludzkości walczące rozpaczliwie o przetrwanie. Ostatnia bitwa między armią niebios i zastępami piekieł ma się rozstrzygnąć na australijskim pustkowiu. Ale Archanioł Michał i jego wojsko walczą już tylko dlatego, że nic innego im nie pozostało. Bóg opuścił zniszczony świat.

A Loki świetnie się bawi. W skórze Oberona rządzi elfim dworem i korzysta z wdzięków dwórek. W przerwach między jedną a drugą hulanką układa jednak plan, jak wykonać powierzone mu zadanie: zabić Antychrysta. Tymczasem źle dzieje się na biegunie północnym. Bachus jest więziony przez krasnoludy, a za towarzyszy niedoli ma wróżki z opowieści o Piotrusiu Panie. W Paryżu czworo Polaków próbuje przeżyć pośród ruin zamieszkałych przez chodzące trupy. Taida i Mike starają się zdobyć zaopatrzenie niezbędne do przeżycia, a Mando, pogryziony przez zombie, spodziewa się, że zaraz sam zamieni się w jednego z nich. Elvis, widząc upadek cywilizacji, chce ocalić od zagłady to, co według niego człowiek ma najcenniejsze – kulturę. Więc czyta kryminały.

Jak widać już na podstawie tak pobieżnego streszczenia, Ćwiek napisał kolejną książkę worek. Tutaj jest wszystko: Lucyfer, dantejskie piekło, archaniołowie, elfy ze Snu nocy letniej, Światowid, Bachus, Eros, Loki, święty Mikołaj i wróżki z filmów Disneya. I jakby tego było mało, są jeszcze Polacy z jedynym we wszechświecie słownikiem przekleństw i bluzgów.

W całym tym bigosie ciekawie wygląda przenikanie się tak zwanej kultury wysokiej i masowej. Po pierwsze, postacie mitologiczne i teologiczne otrzymują atrybuty kultury popularnej: Gabriel i Rafał, przebywając w Nowym Jorku, ubierają się jak ćpuny o orientacji homoseksualnej, Eros jest porównywany do Brada Pitta, Loki, będąc postacią wyjętą z serialu akcji, ustawia po kątach poczciwe, szekspirowskie elfy, Nowym Jorkiem rządzi twardą ręką anioł, do którego ubioru pasowałyby hasła "Punk is not dead" i "No future" (to akurat pasuje do całej książki). A Lucyfer wygląda jak Justin Bieber, bawi się iPadami i chwali Steva Jobsa, który, jak się okazuje, trafił do piekła.

Po drugie, narrator mówi i myśli tak samo jak bohaterowie i przenosi te zestawienia na swój poziom, pisząc na przykład o Lokim, który nie może doczekać się panienki: "Czuł się jak jeden z tych wirtualnych randkowiczów, który wreszcie zdecydował się na spotkanie w realu i teraz siedzi w kawiarni. Rozpoznawczy goździk w klapie, a w kieszeni 'rozmówki damsko-męskie'. Jego randka dawno już przyszła i poszła, gdy zobaczyła z kim miała się spotkać. A on siedzi…". I tak w koło Macieju. Szkoda tylko, że Lucyfer nie założył Apokalipsie fanpage’a na Facebooku. Cały ten zabieg ma dużą zaletę: jest zabawny i dzięki temu książka zyskała dużo uroku. Ma też poważną wadę – szybko się nudzi, bo opiera się na jednym schemacie. To powoduje, że następne książki Ćwieka mogą być przewidywalne, a to byłoby dla niego niebezpieczne.

Kłamca 4 zawiera jeszcze jeden bardzo ważny wątek: Ćwiek zagłębia się w rozważania teologiczne. W świecie autora Bóg zostawił ludzkość rzekomo dla jej własnego dobra, a de facto abdykował na rzecz Lucyfera, który opanował większość mediów. Najwyższy wycofał się, ale nie do końca, bo zostawił aniołów i od czasu do czasu ingerował w historię. Ćwiek zdaje się więc pytać: jak to jest z tą wolną wolą, jeżeli w imię Syna Bożego ludzkość prowadziła krucjaty i wojny religijne? Po co nam religia, skoro jej abstrakcyjne zasady przeszkadzają w życiu i każą uznać istnienie czegoś nieobserwowalnego? I jeszcze w imię tej abstrakcji mamy wyrzekać się szczęścia tutaj i teraz w oczekiwaniu na szczęście wieczne? To bzdura, wydaje się mówić pisarz. Bzdura całe wieki umacniana przez kulturę Zachodu, która przecież od zawsze przepracowywała temat relacji człowiek-Bóg, Bóg-świat.

W Kłamcy 4 Ćwiek postanowił rozprawić się z tą największą bujdą świata. I tym stwierdzeniem mógłbym zamknąć recenzję, ale zrobię teraz coś wbrew sztuce, prosząc czytelników o wybaczenie i próbę zrozumienia. Mam zamiar wspomnieć o zakończeniu.




(Następne akapity zawierają spoilery na temat zakończenia książki – jeżeli nie chcesz zepsuć sobie zabawy, nie czytaj ich).





Loki wie, że nie zawsze można wygrać i ocalić świat. Wie również, że Lucyfer już wygrał. Ale Lokiemu i spółce został jeszcze jeden as w rękawie. Mogą sprawić, żeby ludzie przestali wierzyć. Zbierają większość ocalonej ludzkości w nowojorskim teatrze i wystawiają spektakl Anioły w Ameryce. Podczas niego Polacy rozdają ćwiartki jabłek, które mają spowodować zanik wiary. Udaje się. Lucyfer, Loki, Bachus, Eros, Aniołowie, diabły i cała reszta nadprzyrodzonej menażerii, która zdewastowała świat, znikają, jakby ich nigdy nie było. Być może według Ćwieka faktycznie nie było, tak jak nie ma bohaterów książek, które czytamy.

Jest tu wszakże jeden problem. Takim zakończeniem Ćwiek podważa sens istnienia religii, ale też literatury. Jest tak, ponieważ zarówno jedna, jak i druga w roli medium posługują się opowieścią, konstrukcją językową i oddziałują przede wszystkim na wyobraźnię. Po jej zniknięciu ludzkość pomyśli, że kataklizm, jaki spotkał ziemię, został spowodowany przez konflikt nuklearny, albo znajdzie jakieś inne racjonalne wytłumaczenie katastrofy. Do głowy jej nie przyjdzie, że oto według chrześcijaństwa skończył się świat doczesny i zaczął wieczny, bo dla ludzi już nie ma chrześcijaństwa, nie ma żadnej religii. I nie ma literatury. Bo po Apokalipsie według Ćwieka nie ma wyobraźni.

Pisarz skończył więc definitywnie serię o Lokim straszną wizją świata bez pamięci i bez marzeń. Gdybym miał wybierać, z dwojga złego wolałbym już chyba wersję świętego Jana. W końcu mogę, jeżeli jedno i drugie to tylko opowieść.