Autorzy Skina wzięli to sobie do serca. Ich historia to estetyczna masakra, ale nadrabia rozpuszczonym w tuszu w*****eniem. Ofiara korporacyjnego szwindla, "dziecko Talidomidu", Martin 'Atchet jest skinem. Mimo niedorozwiniętych rąk i karłowatego wzrostu rozbija zuchwalcom nosy i lepiej schodzić mu z drogi. Bezwzględnie odtrąca wszystkich, którzy próbują się do niego zbliżyć, aż w końcu wywiera zemstę za to, jaki jest. Równie przerażającą jak on sam.
Bez komentarza jedzie po bandzie w zupełnie inny sposób. Wycyzelowane nieme kadry atakują korporacje przerysowaną, plakatową formą, którą przybierają proste, ale szokujące opowiadanka. Kolejne historie na każdym kroku wyciągają zwierzęce ryje spod masek zapiętego pod szyję oszustwa. Tutaj na bohatera zbiorowego składają się upodleni. I dobrze, że autor darował sobie komentarz, bo i bez niego jest dość dosadnie.
Niezależnie co jest na celowniku, komiks rebeliancki rządzi się własnymi prawami i powinno się go brać z pełnym entouragem. Jak to lubisz, to bierz. A jak nie, to nie.