Kiedy fantasy przechodzi w science fiction
W działach: RPG | Odsłony: 635Pomagam mężowi tworzyć autorkę, której głównym planem jest sieć wysp. Pomiędzy wyspami panuje wieczna mgła, która występuje też na wyspach, głównie wieczorami i nocami. Świat jest w klimatach medieval fantasy, choć częściej spotkasz tam fauny czy centaury niż elfy i krasnoludy. To świat, którym rządzą cztery główne filary - Monarcha, Zakony, Dzieci Mgły i Magowie. Jednak głównym czynnikiem decydującym o świecie, jest Mgła. Nie jest to oczywiście zwykła mgła, a gęsty, halucynogenny opar, prawdopodobnie magiczny, Łatwo się w nim zgubić, zostać zaatakowanym przez stworzenia które z nią podróżują, albo po prostu oszaleć.
Są cztery zakony wyznające bogów, którzy odpowiadają porom roku. Każdy z zakonów ma swój specyficzny sposób działania, cele i ideologie, ale na razie mniejsza o to.
Dzieci Mgły to łotrzykowie, kupcy i nawigatorzy. W ich rękach jest większość funduszy królestwa. Wiedzą prawie wszystko o prawie wszystkim. Specyficzne jasne oczy pozwalają odróżnić ich już w młodości i wysyłać na kilkuletnie szkolenia w zakresie który ich interesuje. Chodzą plotki, że przywołują mgłę. W praktyce jednak są po prostu poniekąd odporni na jej działanie.
Magowie są standardowymi magami. No może nie licząc tego, że prześladuje ich pech. Trzymają się swoich kolegiów, a rozpoznać ich można (jak i ich miejsce w hierarchii) po łańcuchu na szyi.
Oczywiście świat pełen jest innych postaci o różnorakich profesjach, ale nie do tego dążę.
Gram Royerem - dzieckiem Mgły. W młodości znalazł kamienny amulet w kształcie pierścienia, który od tamtej pory nosi na szyi. Rozegraliśmy wiele ciekawych przygód, aż nagle mój bohater trafił do siedziby "elfów". Elfy jako takie standardowych elfów nie przypominają, a bardziej morskie potwory które wylazły na powierzchnię. Z rosnącym zaskoczeniem słuchałam jak jeden z nich opowiada mojemu Royerowi jak wyglądają planety, oraz informuje, że oni sami pochodzą z jednej z nich, a tu po prostu przybyli. Moje zaskoczenie było tym większe na następnej sesji, gdzie trafiłam na opuszczony statek ludzkich kolonistów. Ku mojemu zdumieniu Adam - SI na statku, rozpoznał Royera jako potomka jednego z członków załogi. Moja postać była przerażona. Głosy znikąd, migające światła na ścianach, dziwna faktura otoczenia. Kierowany magicznym głosem zwiedził część statku, jego amulet okazał się istotną częścią potrzebną do działania statku, miał okazję zobaczyć kilka pozycji w "bibliotece" - między innymi zniszczenie Ziemi, nadał wiadomość do pozostałych statków kolonizacyjnych, dowiedział się, że reszta załogi podaje się tu m.in. za bogów, ostatecznie wyszedł stamtąd z pełnym wyposażeniem bojowym imitującym te pasujące do tamtejszych czasów i pistoletem, którego i tak nikt nie skojarzy z bronią...no sci-fi pełną gębą.
Najdziwniejsze w tym wszystkim okazało się to, że klimat wcale nie upadł mimo drastycznej zmiany konwencji. Zamiast porażki, sesja okazała się gigantycznym sukcesem. Moja postać poznawała zupełnie nowy świat pozostając w tym samym miejscu, dostosowywała się i chwała bogom, że odebrał niewielkie przeszkolenie u magów, bo udało mu się przy tym nie zwariować i jedynie tłumaczyć sobie, że ta technologia jest po prostu jak magia. Dzięki temu powstała niesamowita mieszanka i przepyszny Thorgalowy koktajl.
Nie wiem czy zdarzało się już wam grać w tak poplątanej konwencji, ale jeśli nie - warto. To coś zupełnie nowego, całkowicie zmieniającego oblicze rozgrywki, dodającego odrobinę magii do standardowych sesji, w których właściwie wszystko już było
zdjęcie główne pochodzi stąd