» Blog » Każdy nowy dzień...
13-04-2010 21:52

Każdy nowy dzień...

W działach: LARP, uniwersytet | Odsłony: 1

... rodzi nowe paranoje.

- Idę polować.
- Myśli toną w paranojach?
- Dokładnie.

Taką wymianą zdań wśród swoich kolegów zainteresowany Marco postanowił zbadać "O co kaman?". Odkrył, że ludzie z kampusu Ochota ostatnio znaleźli sobie nową, z pozoru niewinną zabawę. Jednak może ona mieć dosyć poważny wpływ na życie...

Ta zabawa to przeniesiona do Warszawy gra "The Assasin", nazwana u nas "Paranoja". Zasady są proste. Zabijaj i nie daj się zabić.

Wszyscy gracze uczestniczą w losowaniu - każdy z nich dostaje innego gracza jako cel. Kiedy znajdą się w pobliżu celu, bez żywych, grających świadków, mogą zabić cel. Odbywa się to w bardzo prosty, werbalny sposób: "Zabijam cię".

Śmierć równoznaczna jest z odpadnięciem z gry. Martwy nie powinien w ogóle rozmawiać o grze z żywymi. Musi zrobić tylko jedną rzecz - poinformować zabójcę, kto był jego celem. Zabójca przejmuje jego zlecenie i gra toczy się dalej.

Jeszcze jedno - zabójca i ofiara muszą ustalić, kto opublikuje nekrolog. Gra wymaga, aby wszyscy gracze byli świadomi, ile osób jeszcze bierze udział.

Wszelkie rozmowy na temat gry pomiędzy żyjącymi są dozwolone, również zdradzenie swojego celu, sposobów na odnalezienie potencjalnych ofiar i wykluczonych przez siebie graczy, także handel informacjami i ewentualne zawieranie sojuszy (chociaż nie wiem na czym miałyby polegać).

Gra może się skończyć na trzy sposoby:
1. Zostaje tylko dwóch żywych graczy (zgodnie z zasadami gry powinni oni mieć teraz siebie nawzajem jako cele).
2. Upływa określony na początku termin gry.
3. Jeśli gra się nie rozwija, organizatorzy mogą ją przerwać.

Jest jeszcze kwestia zwycięzcy. Zostaje nim ten, kto zabił najwięcej graczy, albo ci, którzy przeżyli. Obecnie studenci rozważają rozwiązanie pośrednie, w którym punkuje się zarówno zabójstwa, jak i przetrwanie, ale stworzenie systemu, który będzie sprawiedliwie oceniał oba warunki jest dosyć trudne.

W naszym, uniwersyteckim środowisku rolę "mistrza gry" pełni odpowiednia aplikacja na stronie internetowej. Wymagane jest podanie do informacji graczy zdjęcia, ksywki, imienia z nazwiskiem i wydziału/pracy (żeby w ogóle dało się namierzyć zupełnie nieznane osoby w Warszawie). Za losowanie celów odpowiada algorytm, który zapewnia, że przed końcem gry nie wystąpi sytuacja, w której dwie osoby będą miały za cel siebie na wzajem. W ten sposób organizatorzy mogą być również graczami - komputer odpowiada za losowanie, więc nie wiedzą kto ma kogo za cel. Zaś nekrologi umieszczane są w internecie.

Tyle o mechanice, jak to się sprawdza? Pozornie nic takiego, ale...

Ludzie mają bardzo dużo zabawy i zaczynają zachowywać się dziwnie. Zachodzi pewna sprzeczność - z jednej strony szukają ofiary, z drugiej muszą się ukrywać przed innymi graczami (każdy z nich może na niego polować). Dla bezpieczeństwa zaczynają poruszać się dwójkami albo jeszcze lepiej trójkami. Do najciekawszych sytuacji dochodzi podczas imprez - każde samotne oddalenie się od grupy to wystawienie się na cel, a nigdy nie wiadomo, kto ma zabić właśnie ciebie... Grając nigdy nie będziesz wiedział, czy idąc ze znajomym coś zjeść, na piwo czy nawet (jak się zdarzało) uczyć się, nie wystawiasz się na cel.
A przy okazji poznają sporo osób, bo nie wszyscy gracze się znają, a z każdą edycją jest coraz więcej chętnych. Zaczynają szukać nieznanych sobie osób, albo polować na znajomych i wywołać sytuację, w której znajdą się z nimi względnie "sam na sam". Pomysły na wywołanie spotkania są najprzeróżniejsze i najdziwniejsze. Zaskakująco wiele osób ginie podczas obiadu. U osób mieszkających razem zdarzają się śmierci "we śnie" (jednocześnie okazuje się, że gracz jako współlokator to nie tylko zabezpieczenie, ale również pewien element ryzyka).


Ciekawi mnie, jak Paranoja zadziałałaby na konwencie. Gracze przed przyjazdem (albo do określonej godziny) muszą się zgłosić, na spotkaniu każdy dostaje swój cel, potem wszyscy wychodzą i muszą zaczyna się wielkie polowanie... Czas? 24, 36 godzin? W zupełności wystarczy, każdy zdąży się pobawić. Graczy dla porządku oznaczyć np. czerwoną chustką zawiązaną na ramieniu. Proste, eleganckie... jedynym problemem są ludzie przeszkadzający swoim mordowaniem w prowadzeniu punktów programów, ale można do tego dostosować regulamin.

A może macie ochotę przenieść Paranoję do siebie? Służę pomocą! ;-)

Komentarze


ment
   
Ocena:
0
Fajny patent, ale zastanawia mnie jedno:
Twierdzisz, ze "Za losowanie celów odpowiada algorytm, który zapewnia, że przed końcem gry nie wystąpi sytuacja, w której dwie osoby będą miały za cel siebie na wzajem."
Nie kumam, jak to ma działać. Masz x graczy, wśród nich Maćka, Rysia oraz Władka. Maciek ma zabić Władka, Rysiu Maćka, a Władek Rysia. Jeśli Władek zabije Rysia, to przypadnie mu za cel Maciek -tym samym przed końcem gry nastąpi taka sytuacja. Losowanie losowaniem, ale jakoś nie widzę sposobu na rozwiązanie.
Może to późna pora tak na mnie działa, że nie czaję, ale mógłbyś to wyjaśnić?
13-04-2010 23:13
~~m

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@ment
Najprostsze rozwiązanie to zapisanie wszystkich uczestników "w kółku", tak żeby gracz 1 miał na celu gracza 2, gracz 2 gracza 3 [...] gracz n-1 gracza n, gracz n gracza 1.
13-04-2010 23:56
gwyn_blath
   
Ocena:
0
O, interesting. Widziałam podobną zabawę, z tym że gracze eliminowali się nawzajem różnymi, z góry ustalonymi hasłami / słowami. Każdy znał swoje słowo i to, które ma go wyeliminować, dlatego zawsze była możliwość "zabicia" w normalnej rozmowie. Nie wiem, czy musieli być sam na sam.
14-04-2010 01:09
Ziolo
   
Ocena:
0
Fajny pomysł i jak najbardziej do zrealizowania na konwencie. My to zrobiliśmy na Pyrkonie w 2008 :)

Tam zasady były trochę inne - aby kogoś 'zabić' należało wręczyć swojemu celowi jakiś przedmiot. Dowolny. Potem takie 'zabójstwa' notowane były na tablicy w naszym sleeproomie. Pojawiały się takie kwiatki jak np.

"Górka zabiła Maćka figurą trygometryczną" albo "Ola zabiła Magdę ogórkowym mleczkiem do dłoni".

Ja sam zginąłem od piwa. Mojego własnego zresztą. Wcześniej jednak udało mi się wyeliminować kogoś grzebieniem i mikrofonem do karaoke.

Za 'algorytm losujący' działał u nas zwykły kapelusz - pierwszego dnia konwentu każdy wrzucał do niego karteczkę ze swoim imieniem, a później przedstawialiśmy się jakby ktoś kogoś nie znał i losowaliśmy. Skończyło się zwycięstwem jednego z graczy, już nie pamiętam dokładnie kogo.

W całej zabawie brało udział ok 40 osób i byli to ogólnie rzecz biorąc sami znajomi. W przytoczonej przez Ciebie grze na uniwersytecie interesuje mnie skala - może być bowiem o wiele większa przecież. No i całość jest zdecydowanie bardziej rozciągnięta w czasie.

Jedynie 'sposób zabijania' jest nie za bardzo - zbyt dużo IMO rodzi możliwości niedomówień. Bo przecież ktoś może kogoś nie usłyszeć (a przynajmniej tak twierdzić), ktoś może krzyczeć itd.

Ale ogólnie zabawa bardzo fajna, przynajmniej dla mnie był to ciekawy dodatek do konwentowego życia :)
14-04-2010 08:48
Scobin
    "Myśli toną w paranojach"
Ocena:
0
To pewnie świadomy cytat z klasyka? :-)
14-04-2010 09:57
~Marco Reqam

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Od czasu LARPa na R-konie nie wierzę w eliminację w zwykłej rozmowie poprzez jakieś hasło, Gwyn ;-). Ale pomysł sam w sobie ciekawy.

U nas w tej edycji już pojawiło się kilka ciekawych zabójstw:
"Zuza przytrzaśnięta równaniami różniczkowymi." - nigdy ich nie lubiłem.
"Ziemski padol opuscil Szumi zostajac zdominowanym przez Duke Nukema na trojkowym pietrze MIM-u." - WTF?

W pierwszej edycji, pierwszego dnia gry zdarzył się toaletowy double-kill. Chłopak poprosił swoją siostrę, żeby go odprowadziła do ustępu. Czekając na niego wyhaczyła dwóch gości, idących za nimi i zabiła jednego z nich w przedsionku WC. Dostała zlecenie na brata...

U nas w pierwszej edycji było 20 graczy, teraz jest ich 33. I chociaż są to głównie ludzie studiujący na Ochocie (akademiki to prawdziwe killing-ground), to zdarzają się niezłe ciekawostki - dwóch studentów WATu, uczeń liceum Poniatowskiego, "przyszły pracownik Instytutu Farmaceutycznego" o.O
Wychodzi na to, że gramy już na przestrzeni kilku kilometrów kwadratowych...
Skalę gry uważam w tym przypadku za największą zaletę. Ludzie muszą zadać sobie trochę trudu, żeby się spotkać, a i tak okazuje się, że to jednak małe miasto. A wczoraj padły kolejne trzy trupy...

Co do metody zabijania - zabić można tylko z bliskiej odległości, właśnie w celu uniknięcia takich problemów. Od razu można się upewnić, że ktoś nie dosłyszał itd. W razie problemów - można udać się do orgów.
14-04-2010 09:59
ment
   
Ocena:
0
@m Dzięki, już zakminiłem. Jednak faktycznie zniżkowałem wczoraj umysłowo. ;)

Ogólnie:
Zajefana gra, trzeba będzie zaszczepić na grunt trójmiejski.
14-04-2010 10:46
Avarest^
   
Ocena:
0
Na obozach fabularnych rozgrywa się grę w wersji którą przedstawił Zioło. Zawsze to fajnie wychodzi, choć algorytm losujący to zdecydowanie lepsze wyjście niż 'kapelusz' :)


ment. Coś słyszałem, że była kiedyś u nas podobna gra miejska, ale zabicie polegało na zaskoczeniu kogoś z bronią. Wszyscy gracze kupili sobie takie same zabawkowe pistolety. Zabicie kogoś polegało na zaskoczeniu 'celu', gdy ten nie miał przy sobie broni. Trzeba było więc podejść pokazać broń i powiedzieć "nie żyjesz". Dochodziło wówczas do sytuacji, gdy ktoś się zdemaskował z swoim zleceniem, trzeba było być więc bardziej uważnym.

Słyszałem o akcjach "zaskakiwania" graczy porannym pukaniem do drzwi, albo dostarczaniem pizzy :)
14-04-2010 12:27
~Marco Reqam

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
U nas wszelka broń została zlikwidowana ze względów bezpieczeństwa, tak na zaś. No i ułatwia to uczestnictwo tym, którzy jakoś nie mają młodszych braci do okradzenia z pistoletów na kulki ;-)
14-04-2010 19:54

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.