» Blog » Karnawał blogowy RPG #23: Zanim zagrałem pierwszą sesję
25-07-2011 00:50

Karnawał blogowy RPG #23: Zanim zagrałem pierwszą sesję

W działach: RPG, wspominki | Odsłony: 15

Karnawał blogowy RPG #23: Zanim zagrałem pierwszą sesję

Zaczęło się od Tolkiena

 

Gdy chodziłem do podstawówki, rodzice zabierali mnie ze sobą na wizyty u znajomych. Sami balangowali, mnie zaś, żebym nie marudził o powrocie do domu, dawali do czytania książki i czasopisma. Państwo D. posiadali świetną bibliotekę. Tam wertowałem numery „Fantastyki”, i po raz pierwszy przeczytałem „Hobbita”. Mało powiedziane! Łyknąłem go za jednym kłapnięciem szczęk.

 

Nie dziwota, że kiedy pewnego sierpniowego dnia zostałem posłany po wyprawkę szkolną, musiałem się zatrzymać się widząc nazwisko J.R.R. Tolkien. Były to czasy raczkującego kapitalizmu, bazarów z łóżkami polowymi i słynnymi „szczękami”, które nie miały nic wspólnego z filmem Spilberga, wówczas hitem kina nocnego, ani z moimi szczękami, którymi kłapałem przy „Hobbicie”. Centralne zaopatrzenie przechodziło kryzys, podobnie jak polski złoty, więc najłatwiej było zaopatrzyć się na targowiskach. Królowały tam kolorowe napoje w plastikowych butelkach – nowinka i gratka dla wszystkich wychowanych na oranżadzie i napojach w woreczku – oraz nowości książkowe, których nie można było uświadczyć w księgarni na skutek wspomnianego kryzysu w zaopatrzeniu. Tam właśnie znalazłem nieznaną mi książkę J.R.R Tolkiena. Trzy tomy.

 

Prawdę mówiąc autor zwisał mi. Mógł wszak napisać coś nieciekawego. Miałem nadzieję, że jest to kontynuacja przygód Bilba, więc otworzyłem jeden z tomów na pierwszej stronie i przeczytałem o Gandalfie i bliżej mi nie znanym Pippinie, którzy gdzieś jechali. Był Gandalf, więc do domu wróciłem i bez pieniędzy, i bez szkolnej wyprawki.

 

„Powrót króla” z łóżka polowego straciłem na trasie pociągu Katowice - Kraków. Amerykańskie psy „odchodzą na farmę”, a ja mam nadzieję, że trzeci tom dzieła Tolkiena trafił do zapomnianego antykwariatu, gdzie dzieli półkę z innymi świetnymi książkami i jest mu dobrze. Po prawdzie wolałbym stracić „Wyprawę”, w której na skutek błędu drukarskiego brakowało fragmentu od wejścia do Starego Lasu do wizyty w domu Toma Bombadila, przez co przez długi czas nie wiedziałem nic o istnieniu Starej Wierzby i Upiorów Kurhanów.

 

Niedługo po fatalnym zgubieniu, dzięki korzystnemu mariażowi, stałem się posiadaczem trzech tomów z tego samego wydania, dzięki czemu jestem nie tylko szczęśliwym małżonkiem, ale i właścicielem pięcioksięgu „Władca pierścieni” CIA Boooks, Svaro, spółka z.o.o.

 

 

Gry, ale jeszcze nie RPG

 

Zainteresowanie fantastyką naprowadziło mnie na gry planszowe i paragrafowe. Wcześniej był chińczyk, warcaby, szachy. Później „Fortuna”, czyli klon „Monopoly”. Nieco inne planszówki poznałem dzięki pismu „Świat Młodych”. Zamiast oglądać otwarcie igrzysk olimpijskich w Calgary grałem w „Bruce Lee” – w rodzinie miłośników sportu byłem czarną owcą.

 

Jednak „Świat Młodych” zakończył żywot, a wraz z nim gry z rozkładówki. Pojawiły się za to inne wydawnictwa, między nimi „Encore”. Tu napotkałem na problemy natury logistycznej. Od biedy potrafiłem znaleźć graczy do „Magii i Miecza”, „Bogów wikingów” lub do „Labiryntu Śmierci”. Natomiast nikt nie chciał grać w mojego ulubionego „Gwiezdnego kupca”. Nie zrażony niepowodzeniami rozgrywałem partie solo i świetnie się przy nich bawiłem.

 

Dopiero „Odkrywcy nowych światów”, gra wpół paragrafowa i przeznaczona również dla jednego gracza, w pełni sprawdziła się podczas samotnych rozgrywek. Drugi, zapieczętowany egzemplarz do dzisiaj leży na dnie szafy i będzie kiedyś pięknym prezentem. „Odkrywcy” w moim wydaniu łączyli elementy gry planszowej, paragrafowej i fabularnej. Rozgrywałem przygody Dowódcy, Żołnierza, Medyka, Inżyniera, Naukowca a nawet wiernych robotów, w wyobraźni nadając postaciom osobowość i fabularyzując problemy, z jakimi przyszło im się borykać na niegościnnych planetach.

 

Prostą drogą zawędrowałem do czystych paragrafówek. W zdobyciu „Dreszcza” i „Goblina” znaczącą rolę odegrał wspomniany już pan D. W owym czasie pismo „Razem”, w którym wychodziły w odcinkach, było dla mnie nie do zdobycia, gdyż wyczerpały się kontakty u znajomej kioskarki, chowającej pod ladę komiksy z Kajkiem i Kokoszem. Pan D. wiedząc o mojej pasji stwierdził: „Coś dla ducha, coś dla ciała” i obdarowywał mnie fragmentami „Razem” z odcinkami o grach, sam zaś zatrzymywał dla siebie resztę pisma z gołą babą na czwartej stronie okładki włącznie.

 

Po wielokrotnym przejściu „Dreszcza” i „Goblina” napisałem swoją własną paragrafówkę. Jeśli ślad ołówka nie wyblakł zanadto, wciąż można w nią zagrać, zajmuje bowiem cały zeszyt 64 strony w kratkę, który leży w szufladzie obok zapieczętowanych „Odkrywców” i kompletu map do „Eye of the Beholder”.

 

No właśnie – gry komputerowe. Tutaj musiałbym się wdać w nazbyt szczegółowe dywagacje. Dosyć powiedzieć, że grałem chyba w każdą w miarę popularną grę cRPG, która ukazała się do końca lat dziewięćdziesiątych. Prócz map do dungeon crawli mogłem pochwalić się samodzielnie stworzonymi modułami do „Bard’s Tale Construction Kit” i „Forgotten Realms: Unlimited Adventures”. Do dzisiaj z przyjemnością grywam w „M&M3”, jednak pierwsza część „Eye of the Beholder” zasługuje na szczególną wzmiankę.

 

Wiedziałem już wówczas czym jest AD&D i chociaż nie miałem dostępu ani do podręczników, ani do graczy, starałem się zrozumieć zasady na podstawie gry komputerowej. Pamiętam, że dwie koncepcje wprawiły mnie w zakłopotanie. Po pierwsze dziwiłem się, że Armor Class jest tym lepsza, im mniejsza jej wartość. Po drugie, nie mogłem rozgryźć z jakiego powodu poszczególne rasy mają przypisane takie a nie inne zestawienia łączenia klas. Krasnoludy – tłumaczyłem sobie – muszą być niemagiczne, jak u Tolkiena, ich złodzieje pewnie bardziej wprawni są w otwieraniu zamków i rozbrajaniu pułapek, z kolei ich bogowie muszą być militarystami i technikami, skoro pozwalają na łączenie klasy kleryka z wojownikiem i włamywaczem. Z kolei u półelfów połączenie ranger-cleric wskazywało, że rasa ta wyznawała bogów natury. W ten sposób dorabiałem sobie ideologię do mechaniki i chyba tworzyłem setting.

 

 

Moja pierwsza sesja

 

Zamiłowanie do gier cRPG zawiodło mnie na pierwszą w życiu sesję. Zanim do niej doszło miałem już solidne przygotowanie teoretyczne. Wiedziałem o co w tym wszystkim biega i jakiego typu postacią chciałbym grać. Wydawało mi się również, że byłbym w stanie poprowadzić przygodę. Wymyśliłem nawet bardzo oryginalne wprowadzenie dla graczy, z którego byłem bardzo dumny. Bohaterowie mieli poznać się w wiezieniu Gildii Białych Magów i uzyskać wolność pod warunkiem, że wypełnią szczególnie niebezpieczną misję w podziemiach Gildii Czarnych Magów.

 

Pierwsza sesja? Moja mama jest nauczycielką i skontaktowała mnie z grupą rówieśników, którzy pasjonowali się grami komputerowymi. Jakże ucieszyłem się, gdy wyszło na jaw, że owszem, grają w gry, ale w erpegi! Na pierwszej sesji kazano mi siedzieć i słuchać. Był to środek kampanii w AD&D. Drużyna właśnie zdobyła zamek. Gra zaczęła się od dialogu:

 

Gracz1: To ja go przesłuchuję: „Gdzie ukryliście ten przedmiot?”

 MG: „O jaki przedmiot chodzi?” - Łże jak pies.

Gracz2: Dobra, ja mam inżynierię. Przeszukujemy twierdzę.

 

I przeszukiwali. Przez całą sesję. Gracz1, jak się później okazało, miał pierścień wykrywania prawdy. A ja łyknąłem wszystko jak młody pelikan, jednym kłapnięciem szczęk, z bananem na twarzy, nie zbity z tropu żadnym dziwnym dialogiem.

 

Moja pierwsza postać? Ranger z kitem Beast Rider. MG nie chciał dać mi pegaza. Dostałem za to, gdyż nasz angielski kulał, miecz dwuręczny zamiast należnych rangerowi dwóch broni. Nigdy nie zagrałem tym bohaterem.

 

Pierwsza postać, którą zagrałem? Bard, który dorobił się kolczugi +1 z trwałym Negative Plane Protection. Ponieważ jedyną rzeczą, której wszyscy bali się bardziej nawet niż śmierci, było wysysanie poziomów (strata XP!), zdobycz okazała się obiektem zazdrości. Gdzieś na szóstym poziomie sprzedałem całą drużynę pewnemu demonowi, ponieważ moja postać była chciwa .

Kampania skończyła się.

 

A później były następne.

Komentarze


Zuhar
   
Ocena:
+1
Nie jestem pewien czy wrzuciłeś, więc na wszelki wypadek przypomniam, że Seji prosił o dodawanie linków u niego we wpisie inicjującym.
25-07-2011 08:40
Theta-
   
Ocena:
0
Dzięki za przypomnienie.
25-07-2011 08:48
Seji
   
Ocena:
0
Dodane. Dzieki! :)
25-07-2011 17:07

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.