Karaibska krucjata. La Tumba de los Piratas - Marcin Mortka

Okiem Mortki

Autor: Michał 'ShpaQ' Laszuk

Karaibska krucjata. La Tumba de los Piratas - Marcin Mortka
Z twórczością Marcina Mortki jestem zaprzyjaźniony od dawien dawna. Przed laty były to artykuły w nieistniejących już czasopismach o grach fabularnych, przy których śmiałem się aż do rozpuku. Później opowiadania coraz częściej ukazujące się w poważniejszych periodykach, aż w końcu wydana pierwsza samodzielna powieść. Warto dodać, że moim zdaniem niezbyt udana. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że początki kariery literackiej bywają ciężkie i nie każdy jest w stanie podołać trudnościom, jakie ze sobą niosą. Mortka jednak idzie do przodu i to z coraz większą werwą. Druga część dylogii Karaibska Krucjata, najnowsze dzieło młodego pisarza, zdecydowanie ilustruje, co znaczy pokazać pazury.

Po lekturze poprzedniego tomu miałem pewne pojęcie, co mnie może czekać podczas czytania najnowszego dzieła Mortki. Muszę jednak przyznać, że jestem zaskoczony i to zdecydowanie pozytywnie. Znowu się bowiem spotykamy z nieustraszoną załogą "Magdaleny" – zdobycznej fregaty, na pokładzie której mamy do czynienia z menażerią najróżniejszych stworzeń. Począwszy od szlachetnego aż do bólu kapitana O’Connora, poprzez zniewieściałego porucznika Love’a, skończywszy na zrośniętym z okrętem cieślą Sanchezem i trudnym do opisania kukiem Butcherem. Nieodłącznym elementem na każdej wolnej fregacie zdają się być papugi, które i u Mortki znalazły swoje miejsce – Pruchło i Barachło to jedne z najbardziej komicznych postaci występujących w dylogii. Zawzięcie przeklinają we wszystkich znanych i nieznanych językach świata, a także cechuje je ogromne wręcz wyczucie, jeżeli chodzi o wypowiadanie odpowiedniego komentarza w spornych i dyskusyjnych sytuacjach. Trzeba przyznać, że do takich na pokładzie "Magdaleny" dochodzi zadziwiająco często. Kapitan zamykający się we własnej kajucie po to, by w samotności doprowadzić się do upojenia alkoholowego, duch starożytnego pirata hulający po statku czy nieustające problemy z kucharzem dodającym do posiłków gliny – to tylko drobny przykład tego, co spotka czytelnika w Karaibskiej Krucjacie. Całość okraszona jest bardzo przyjemnym językiem i mnóstwem gagów, które sprawiają, że na twarzy czytającego często wypełza mimowolny uśmiech.

Akcja zaczyna się dokładnie w momencie, w którym kończy się tom poprzedni. Wydarzenia, jakie miały miejsce wcześniej, sprawiły, że nasi bohaterowie stanęli w samym środku spisku, mającego na celu przekształcenie wysp Karaibskich w państwo pirackie. I co więcej, zdecydowani są, przynajmniej niektórzy, by stawić czoło parszywym złoczyńcom i zaprowadzić spokój na umiłowanych przez siebie morzach. Motyw oklepany wręcz do granic przyzwoitości, ale Mortka potrafi sprawić, by nawet najbardziej typowy schemat nabrał czegoś wyjątkowego. Czegoś w stylu Karaibskiej Krucjaty. Walka ze złem? Jasne. Walka ze złem nie z tego świata? Jeszcze lepiej. Ale nagroda musi być. I to nie byle jaka nagroda, prawdziwy skarb. Piracki, bo przecież to właśnie oni są tymi złymi i to właśnie oni zawsze mają skarby. W powieść w bardzo ciekawy sposób wplecione są autentyczne postaci historyczne, które przeplatają się z fantastyką najczystszej wody: z duchami, dziwaczną magią i niezrozumiałymi wydarzeniami. Takich smaczków jest znacznie więcej. Choćby bardzo udane nawiązanie do Jamesa Bonda czy do dowcipów ze świata rolplejowców.

Nasi nieustraszeni bohaterowie, i to bohaterowie przez duże "B", potrafią poradzić sobie z każdymi, nawet najbardziej przerażającymi przeciwnościami losu. No i trzeba dodać, że robią to w naprawdę dobrym stylu. Kto rozsądny odważy się bowiem na atak samobójczy na kilkakrotnie większą i silniejszą jednostkę. Tylko głupiec? Nie, tylko kapitan O’Connor i całym sercem oddana mu załoga. Postacie występujące w książce mają w sobie iskierkę życia, której brak u wielu bohaterów stworzonych przez naprawdę doskonałych pisarzy. Podobnie rzecz ma się z adwersarzami naszych herosów. Momentami ma się wrażenie jakby cała książki opisywała autentyczne, choć absolutnie nieprawdopodobne wydarzenia.

La Tumba de los Piratas to pozycja naprawdę godna polecenia. Uważam, że Marcin Mortka tą właśnie powieścią sprecyzował wreszcie swój status wśród polskich autorów. Nie żałuję ani minuty spędzonej nad Karaibska Krucjatą, bo bawiłem się naprawdę doskonale. Jestem na tak.

Dziękujemy Agencji Wydawniczej Runa za udostępnienie książki do recenzji.