KarKon 2005

Zderzenie z rzeczywistością bywa przykre

Autor: Michał 'ShpaQ' Laszuk

Kiedy po raz pierwszy dotarły do mnie informacje na temat pierwszej edycji jeleniogórskiego konwentu Kar-Kon, jedyne co poczułem to bezgraniczne zdumienie. Muszę przyznać, że ciężko było mi „przetrawić” ideę darmowego konwentu trwającego zwyczajowe trzy dni. Przecież wszystko kosztuje: identyfikatory, wydrukowanie informatora, że nie wspomnę o wynajęciu szkoły, czy innego budynku. Dalsze przecieki (konwent współfinansowany przez Unię Europejską) zaczęły jednak wzmagać moją ciekawość i, mimo przeciwności losu, postanowiłem wybrać się w Karkonosze – ten, jakże piękny, zakątek naszego kraju. Czego można spodziewać się po pierwszej edycji konwentu? Ano dwóch rzeczy: albo będzie to impreza absolutnie innowacyjna, albo organizatorska porażka. Jak było z Kar-Konem? Prawda, jak zwykle, leży gdzieś pośrodku.

Dla warszawskiej ekipy konwent rozpoczął się w piątek o siódmej rano, gdy całą piątką zajęliśmy miejsca w samochodzie i ruszyliśmy do oddalonej o ponad czterysta pięćdziesiąt kilometrów stolicy Karkonoszy. Czekało nas jakieś osiem godzin jazdy. Atmosfera panująca w aucie była jednak bardzo miła i nawet nie zauważyliśmy, kiedy znaleźliśmy się na miejscu. W samej Jeleniej Górze straciliśmy sporo czasu, okazało się bowiem, że znaleźć Osiedlowy Dom Kultury – miejsce konwentu – wcale nie jest tak łatwo, a miejscowi raczej nie byli pomocni. Po długich poszukiwaniach dotarliśmy jednak na ulicę Komedy-Trzcińskiego i mogliśmy rzucić się w wir konwentowego życia.

Tu czekało nas pierwsze rozczarowanie tego dnia: budynek ODK . Obiekt ten raczej niespecjalnie nadawał się na zorganizowanie tam imprezy pokroju konwentu. Stara postpeerelowska konstrukcja ze sporych rozmiarów dziedzińcem, powleczona blachą. Swoje miejsce, oprócz siedziby Karkonoskiej Frakcji Fantastyki, organizatora Kar-Konu, w kompleksie znalazła również apteka, sklep spożywczy, stomatolog lokalna siedziba TP S.A. Nic dodać, nic ująć.

Teraz czekało nas już tylko poddanie się procedurze akredytacyjnej, ale i to nie było łatwe. Punkt, w którym procedura ta się odbywała, umieszczony był na antresoli, co nie od razu zauważyliśmy. Wtedy też zaczęły się komplikacje: zamiast obiecanych przez organizatorów imiennych identyfikatorów, każdy z nas otrzymał plakietkę, na którą imienne dane należało dopiero nanieść. Pal sześć – zdarza się, że drukarnie niespecjalnie chcą współpracować, ale dlaczego wszystkie identyfikatory wyglądały tak samo? Były naprawdę ładne, utrzymane w czerwonej kolorystyce, tyle że z trudem przychodziło odróżnić uczestnika, gościa, prelegenta czy, co było największym bólem, organizatora. Nie dostaliśmy również żadnego informatora i tylko ofiarność jednego z nas sprawiła, że udało się taki zdobyć. I tu czekało nas kolejne rozczarowanie. To, co trzymałem w rękach, pomijając już fakt, że zawierało sporo błędów, w żadnym razie nie zasługiwało na miano informatora. Nie rozumiem, czemu część prelekcji doczekała się szerszych niż tytuł opisów. Nie mogę też zrozumieć czemu, nie było tam regulaminu.

Reszta piątku minęła nam na zbieraniu pozostałej części ekipy i zwiedzaniu miejsca konwentu. Na noc udaliśmy się do niedalekiej Złotoryi, gdzie Furiath i Senmara zapewnili nam naprawdę sympatyczny nocleg.

Sobota była dla ekipy Poltergeista dniem bardzo pracowitym. Niemal przez cały dzień prowadziliśmy prelekcje, niektóre zresztą bardzo udane. Bardzo zainspirowała mnie ta autorstwa E$a, poświęcona prowadzeniu horroru podczas wojny. Bardzo podobała mi się również ta poprowadzona przez Wódę, dotycząca horroru w polskich realiach. Udało nam się również poprowadzić spotkanie z redakcją serwisu, które wedle osób trzecich było naprawdę udane.
W programie znalazło się również miejsce na dwa spotkania z Andrzejem Pilipiukiem – jedno autorskie, drugie dotyczące alkoholu. Cały dzień obfitował w rozmaite prelekcje, co organizatorom bardzo się chwali. Szkoda tylko, że do dziś nie wiem gdzie i czy w ogóle mieścił się blok Star Wars. Część punktów programu nie odbyła się. Planowaliśmy wziąć udział w kilku konkursach, ale niestety musieliśmy obejść się smakiem. Bardzo ciekawym pomysłem było, wzorem Polconów, umieszczenie w programie przedstawienia w formie teatru ulicznego, które przyciągnęło nie tylko konwentowiczów, ale też całkiem sporą ilość okolicznych mieszkańców. Muszę przyznać, że naprawdę przypadło mi to do gustu. Drugim takim pomysłem była organizacja dwóch koncertów podczas trwania Kar-Konu. Mam jednak pewne zastrzeżenie. W czasie kiedy na scenie szalał zespół, nic innego się nie działo, bo i nie za bardzo mogło. Muzyka skutecznie zagłuszała wszystko, łącznie z rozmowami i naprawdę ciężko było się zająć czymś innym niż słuchanie tego co dzieje się na dziedzińcu. Na Kar-Konie odbywały się również LARPy – umiejscowione głównie w uniwersum Świata Mroku, ale niestety nie udało mi się wziąć udziału w żadnym z nich. Szkoda, naprawdę żałuję.

Brawa należą się ochronie, która niemal przez cały konwent była kompletnie niewidoczna, a jednak żadnych większych i mniejszych ekscesów nie było. Bardzo spodobało mi się to, że przez cały czas otwarta była kawiarnia, w której można było zjeść porządny i smaczny obiad, napić się herbaty czy zagrać ze znajomymi w jakąś karciankę. Swoje miejsce znalazł również dobrze zaopatrzony sklepik z książkami i grami, a także… komputer, przeznaczony do użytku konwentowiczów.

Obowiązki sprawiły, że sobota była dla nas ostatnim dniem konwentu, czego długo jeszcze nie mogliśmy odżałować, w szczególności zapowiedzianego turnieju w Kult CCG. Zamiast tego przez niemal całą noc prowadziliśmy długie rozmowy na tematy okołofantastyczne i dotyczące gier fabularnych.

Nadszedł czas powrotu do domu i nadszedł również czas by pokusić się o podsumowanie. Organizatorzy nie uniknęli wpadek, często bardzo poważnych, Czyli wspomniane informatory, identyfikatory, czy dość niefortunnie wybrane miejsce imprezy, ale także wrażenie ogólnego chaosu panującego na Kar-Konie. Jednak na każdym kroku widać było, że naprawdę starają się zapewnić uczestnikom maksimum zabawy, często w niekonwencjonalny sposób. Karkonoskiej Frakcji Fantastyki udało się zorganizować konwent skierowany przede wszystkim do lokalnego fandomu, więc przyjezdnych było naprawdę niewielu. Te ponad dwieście osób, nie licząc organizatorów, gości i obsługi, bawiło się na Kar-Konie dobrze. Ja niestety nie. Nie mogę pozbyć się uczucia, że gdyby nie znajomi, z którymi pojechałem do Jeleniej Góry, przez cały ten czas łaziłbym z kąta w kąt – słowem, nudziłbym się. Moje oczekiwania trochę rozminęły się z tym, co zaproponowali organizatorzy i w moich oczach konwent wypadł zwyczajnie przeciętnie i nic ponadto. Jednak dzięki ekipie, która wybrała się ze mną do Jeleniej Góry wyjazd ten będę jeszcze długo wspominał. Mam nadzieję, że do przyszłego roku ekipa z Karkonoskiej Frakcji Fantastyki wyciągnie wnioski z popełnionych błędów i tym samym uda im się ich uniknąć, a Kar-Kon na stałe zagości na konwentowej mapie Polski.
Czego wam i sobie życzę.

P.S Specjalne podziękowania dla Furiatha i Senmary za naprawdę świetny i, co ważniejsze, wygodny nocleg i dla warszawskiej ekipy, dzięki której bawiłem się doskonale. Dzięki.