KB#45 Hulk w Japońskim Ogrodzie
W działach: RPG, MG, KarnawałBlogowy | Odsłony: 35Właściwie pierwszy raz zabieram się za wpis w ramach Karnawału. Niemniej jednak w związku z tematem improwizacji przypomniały mi się dwie raptem przygody prowadzone rok temu. Improwizacja tkwi tu w kontraście przygoda - postać. Trochę o równowadze, trochę o planach, trochę o brutalnej sile.
U podnóża zamglonych gór rozciąga się cichy i gładki staw.
Rok temu z kumplem postanowiliśmy zagrać sobie garść sesji w realiach fatastycznej chinojaponii feudalnej (taki pseudo-rokugan). Do szczególnie udanych zaliczam dwie sesje jakie poprowadziłem jego postaci.
Onimushi. Tak nazywał się ten wielki czarnobrody drab. Czarna broda, wielki jak góra, na plecach ogromny pniak rzeźbiony w formę niedźwiedzia stojącego na tylnych łapach, pod pachą bęben i ręce jak dwie łodzie rybackie. W dodatku szkolony przez szamanów regeneruje się z oszałamiającą szybkością. Praktycznie nie do zabicia, przy większych obrażeniach zapada w sen podobnie do niedźwiedzia, który to sen szybko regeneruje wszelkie rany. Jest również nieskończenie wściekły.
Tak, japoński, brodaty hulk. Gość zdolny wgnieść w ziemię kiludziesięciu doborowych ninja.
Gość, który wgniótł w ziemię kilkudziesięciu doborowych ninja. A potem z odłamkami katan i shurikenami w głowie poszedł coś wypić.
W bambusowym zagajniku mieszkają żurawie.
Pierwsza przygoda przynajmniej początkowo wyszła trochę niespodziewanie dobrze. Ja w swoim zwyczaju przygotowałem krótki scenariusz z walką, intrygą i konfliktem.
Przygoda zaczyna się od ujęcia na gorące źródła przy których przebiega górska ścieżka prowadząca do miasta. W źródłach kąpią się młode rozchichotane dziewczęta, czujnie obserwowane ze skalistych zbocz przez grupę małp. W całą tą sielankę, jak wakizashi w ryż, wdziera się Onimushi. Rycząc gromkim śmiechem rozpędza dziewczęta, płoszy z zagajnika żurawie i wrzeszczy na małpy. Następnie rusza do miasta. A w mieście... Podczas uroczystości pogrzebowych żony Daimyo dochodzi do incydentu: ogromna czarna kreatura porywa jej ciało i umyka z nim do lasów okalających mieścinę. Niezrażony Onimushi z ciekawości i wściekłości goni stwora po dachach dopóki ten nie znika w lesie. Nastepnie ignoruje błagania ludzi Daimyo o pomoc i zajmuje się ogłoszeniem znalezionym na słupie (przeczytanym przez obitego, a później zmasakrowanego przypadkowego przechodnia). Ogłoszenie głosi: "Babcia Motoko zapłaci za zęby demonów".
W lekko tępej głowie Onimushiego coś świta. Kolejne opisy wielkiego księżyca ślącego swe srebrne światło na gałązki kwitnących wiśni przełamuje zmasakrowaniem honorowego samuraja, pogromem niewinnych duszków leśnych (uznał je za demony od zębów), rozróbą w karczmie i wreszcie przypadkową obecnością na miejscu finałowej akcji, w której okazuje się, że ciało żony Daimyo zostało porwane przez jej syna spłodzonego z małpą (tutaj użyty stwór -> http://www.wizards.com/dnd/images/oa_gallery/Wang-liang.jpg ). Bach! W pięknej, ukrytej światyni pośród bambusowego zagajnika dochodzi do brutalnej rozprawy Onimushiego ze wszystkim co się rusza włącznie z ludźmi i prawym synem Daimyo.
Pokiereszowany i chwilowo trochę mniej wściekły, nasz bohater oddala się górską ścieżką, czujnie obserwowany przez małpy siedzące na skałach nad goracymi źródłami.
Równy dziedziniec klasztoru okala piękne drzewko magnolii.
W kolejnej przygodzie sceny: pijatyki, spisku roninów, wyprawy w celu zdjęcia klątwy z zagubionego górskiego klasztoru, wreszcie spisku demonów, mającego na celu objęcie jadeitowego tronu... to wszystko Onimushi ignoruje wpadając po pijaku na doskonały pomysł: "Muszę znaleźć pandę!" Rusza więc w góry do klasztoru, gdzie panda ponoć jest. Sesja rozpoczęła się od końcowej sceny w klasztorze:
Pośród wysokich dumnych szczytów, tkwi zapomniany przez świat klasztor, widać jego przypruszone śniegiem dachy, kiedy przyjrzymy się bliżej dostrzeżemy dziedziniec z idealnie zagrabionym żwirem, zawirowania harmonijnie oddają leżące pośród niego czarne skały pokryte kilkoma płatkami śniegu; pośrodku, tuż obok złamanego drzewka magnolii, na ziemi leży zakrwawiony człowiek, na jego piersi klęczy wielki potęzny osiłek i okładając go z siłą lawiny wrzeszczy: "GDZIE JEST PANDAAAAA?!?!?! GADAAAJ!!!"
Zniewolony klątwą demonów Onimushi wraca na koniec do miasta by tam zmierzyć się z samym sobą (dosłownie). Obydwaj (każdy odgrywany przez tego samego kumpla) scierają się w walce, nie mogącej dobiec końca. Pałac Daimyo jak i miasto obracają się w perzynę.
Na najwyższym tarasie świątyni wielu drzwi stoi stary kapłan, spogląda w dal na miasto pokryte płomieniami, kurzawą i zgiełkiem niczym powierzchnia zmąconego stawu.
Zen.
A teraz. Co właściwie chciałem powiedzieć i jak to się ma do improwizacji?
Moje obydwa scenariusze miały przygotowaną linię fabularna, miały intrygi, miały wybory i barwne postaci. Onimushi miał swoją tępą głowę, bęben, wiarę w niedźwiedzia, nieskończone pokłady wściekłości oraz chęci do pitki i wybitki.
Teoretycznie postępowanie, które uskuteczniał gracz (igorowanie scenariusza i większości zachaczek fabularnych, zabijanie losowych postaci etc) powinno rozpieprzyć sesję, a przynajmniej ostro mnie wkurzyć. Tymczasem, jego improwizacja wymusiła moją improwizację. Co najlepsze, wszystkie te intrygi, wątki, opisy miejsc i sytuacji tchnących harmonią i pieknem doskonale wpasowały się w wydarzenia: był złożony harmonijny scenariusz i chaotyczna jak burza postać przejeżdżająca przez całość jak walec. I dało to rezultat idealnej harmoni. Zen.
Pośród kwitnących wiśni umiera samuraj. Oglądający jego śmierć woła: "ZA NIEDŹWIEDZIA PATAŁACHU!". Kopie go w głowę.