» Recenzje » John Rambo

John Rambo


wersja do druku

Jak zabić legendę

Redakcja: Iwona 'Ivrin' Kusion

John Rambo
Kryzys wieku średniego najwyraźniej dopadł Sylvestra Stallone’a, bo zebrało mu się na sentymenty. Od czasów, gdy jego filmy święciły sukcesy minęło już sporo lat. Mimo to, w pamięci zdecydowanej większości z nas, wciąż żywe są dwie sztandarowe postacie: Rocky i Rambo. Czas nie zdołał zatrzeć wrażenia, jakie po sobie zostawili: twardzi, nieugięci, a przede wszystkim – niepokonani. Jakiś czas temu Sly postanowił, że najwyższa pora przywrócić te dwie ikony światowego kina do życia.

Dwa lata temu do kin trafiła szósta już część opowieści o najsłynniejszym filmowym bokserze świata, zatytułowana Rocky Balboa. Owszem, ponoć zebrała wiele pozytywnych recenzji, jednakże trudno mówić o sukcesie. A ponieważ nie udało się z pięściarzem, wzięto się za retuszowanie weterana wojny w Wietnamie i w ten sposób na ekrany światowych kin trafił John Rambo.

Od razu powiedzmy sobie szczerze, że czwarty rozdział przygód amerykańskiego wojaka to już nie to samo, co kiedyś. Powstające kolejno w 1982, 1985 i 1988 roku części miały swój urok. Było to przede wszystkim naprawdę dobre kino akcji. W swojej klasie do dziś plasujące się w ścisłej światowej czołówce (obok takich filmów jak Szklana pułapka, czy Zabójcza broń). Dużo przemocy i bardzo dobra kreacja głównego bohatera – oto cały przepis na sukces. Wydawać by się mogło zatem, że powrót do korzeni i nakręcenie nie ustępującej poprzednim częściom kontynuacji nie powinno nastręczać większych problemów. W końcu nawet sam Sly, mimo blisko sześćdziesięciu dwóch lat na karku, nadal jest w stanie wcielić się w tytułowego Rambo.

Niestety, producenci, a dokładnie to sam Stallone, który był zarówno reżyserem, jak i autorem scenariusza, spaprali robotę. Nie chodzi jednak o to, że zrobili kiepski film. John Rambo to przyzwoite kino akcji, jednakże jeżeli spojrzeć na tę produkcję przez pryzmat trzech poprzedniczek – trzeba przyznać, że filmowcy nie podźwignęli ciążącego na ich barkach brzemienia, jakim było mierzenie się z legendą kina.

Zacznijmy od najważniejszego elementu, czyli od głównego bohatera. Pamiętacie, jaki był Rambo w pierwszej części? Milczący, stroniący od ludzi, zagubiony w świecie bez wojny, bez rozkazów. Był dziki. Ta dzikość emanowała z każdego jego ruchu, z napięcia rysującego się na twarzy, z każdego spojrzenia. I był w tym wiarygodny. To nie było wielkie aktorstwo – to była porządnie wykonana robota. Niestety od tamtego czasu minęło dwadzieścia sześć lat i Stallone nie przypomina już siebie z młodzieńczych lat. Nadal stara się grać miną, ale bądźmy szczerzy – twarz już nie ta. Ponad dwie i pół dekady temu, gdy starał się być poważny – był poważny, gdy pozował na twardziela – wyglądał jak twardziel. A teraz? Z całym szacunkiem dla jego filmowego dorobku (a także dla jego osoby), obecnie wygląda jak smutny buldog. Poorana zmarszczkami twarz nie tyle nosi oznaki starości, co przypomina woskową maskę, pod którą jakiś gapa zostawił płonącą świecę, aż powoli zaczęła się topić. John Rambo ma być poważny, a z jego oblicza powinno bić opanowanie, nieustępliwość i doświadczenie poprzednich lat. Tymczasem wygląda po prostu śmiesznie. Jak Sly ma przekonać widza, że grana przez niego postać to nadal ten sam wojownik sprzed lat, skoro gdy się na niego patrzy, to nie sposób zapomnieć o plotkach, jakoby lubował się w stosowaniu botoxu?

On nawet nie zachowuje się jak Rambo! Tu należałoby wspomnieć o scenariuszu. Otóż naszego bohatera spotykamy w tajlandzkiej dżungli, gdzieś w pobliżu granicy z targaną wewnętrznymi konfliktami Birmą. John jest właścicielem łodzi, ale przede wszystkim para się zawodem, którego nie powstydziłby się żaden macho – jest łowcą węży. I już tutaj wkrada się tandeta. Łowca węży? Litości! Rambo sprzed lat nie potrzebował tego typu ozdobników. A tymczasem Rambo- dziadek najwyraźniej braki w testosteronie stara się nadrobić na wszelkie możliwe sposoby, czego przykładem jest absolutnie niepotrzebna scena, w której nasz bohater poluje (tak, dobrze przeczytaliście: poluje!) na ryby za pomocą łuku! Czy tak zachowuje się ikona kina akcji?!

Nie można też nie wspomnieć o dziwnej reakcji Johna na widok białej kobiety. Otóż, gdy w jego chatce pojawiła się przedstawicielka organizacji Lekarze bez granic, która – wraz z towarzyszami – pragnęła dostać się do Birmy, by pomagać uciśnionym, Rambo po prostu sfiksował. Oszalał na widok spódniczki (a raczej kusych szortów). Na początku odmówił, argumentując taką odpowiedź faktem, iż po drugiej stronie granicy jest po prostu zbyt niebezpiecznie, ale w końcu zapakował wesołą gromadkę na swoją łódź i ruszył w drogę. Jak nie trudno się domyśleć, po jakimś czasie okazało się, że lekarze zaginęli, no i Johnowi nie zostało nic innego, jak wyruszyć z misją ratunkową. Co gorsza, towarzyszyła mu banda beznadziejnych najemników. I nie chodzi tu o to, że byli nieskuteczni (chociaż do elity to oni nie należeli), ale o fakt i bardziej przypominali karykatury, niż prawdziwych ludzi. Taka chodząca i klnąca zbieranina stereotypów na nogach.

No i ostatnia z wad tej produkcji, a mianowicie zawartość akcji w kinie akcji. Chociaż nie tyle chodzi o ilość dynamicznych ujęć, co o sposób pokazywania najbardziej efektownych scen. Co tu dużo mówić: Sly przesadził. Momentami film przypominał po prostu wyjątkowo brutalną grę komputerową. Nie zdziwiłbym się, gdyby w którejś ze scen zza palmy wyskoczyła Milla Jovovic i zaczęła masakrować birmańskich żołnierzy, jakby byli stojącymi na jej drodze zombiakami. Wszędzie pełno było latających głów, rąk i nóg, a zużyta do produkcji Johna Rambo ilość sztucznej krwi z powodzeniem zapełniłaby sporych rozmiarów basen. Brutalność jest nieodzowną cechą takich filmów, jednakże, jak mówi stare porzekadło, we wszystkim trzeba znać umiar, a najwyraźniej twórców poniosła fantazja, bo przyznam szczerze, że dawno nie widziałem takiej ilości walających się wszędzie ludzkich szczątków.

Jednym usprawiedliwieniem może być fakt, iż Stallone chciał zwrócić uwagę świata na problemy krajów azjatyckich (większość owych szczątków należała do mordowanych przez wojsko cywilów). I chwała mu za to. Bo w Birmie naprawdę dzieje się źle, a jedynym skutecznym sposobem na dotarcie ze swoim przesłaniem do szerokiego grona odbiorców jest zrobienie o tym filmu. To się udało. I właśnie chęcią dotarcia do świadomości widza (w dzisiejszych czasach trzeba szokować, żeby zwrócić na siebie uwagę) można tłumaczyć nafaszerowanie Johna Rambo mnóstwem scen pokazujących jak wojsko traktuje obywateli Birmy. Jednakże nie zmienia to faktu, iż można było trochę stonować (szczególnie w sekwencji, kiedy to Rambo dorwał się do karabinu maszynowego).

A skoro już delikatnie zacząłem chwalić najnowszą część przygód Rambo, chyba czas wymienić jej zalety (a nie jest ich znowuż tak mało). Po pierwsze, a w filmie akcji jest to jeden z najważniejszych elementów, bardzo dobrze spisał się odpowiedzialny za zdjęcia Glen MacPherson. Nie powiem, żeby należał mu się Oskar, ale mimo wszystko udało mu się w pełni oddać dynamizm poszczególnych scen (wszelkie strzelaniny, a także sekwencja, w której John biegnie przez dżunglę). Bardzo dobra praca kamery ujawnia się przede wszystkim przy okazji wybuchów – szybkie przejścia od jednej kamery do drugiej, a także wysokiej jakości zbliżenia sprawiają, że dokładnie widać nawet co większe grudki ziemi.

Oko cieszyć mogą także malownicze pejzaże, których wprawdzie jest niewiele, ale za to braki ilościowe nadrabiane są jakością (ujęcia ze wspomnianego wyżej polowania na ryby). Nie bez znaczenia jest tu także delikatny retusz obrazu za pomocą digital gradingu, czyli manipulowania kolorami (w ten sposób tworzono zielonkawy obraz świata w Matrixie). Gdzieniegdzie delikatnie coś podkreślono, a w niektórych ujęciach nadano obrazowi specyficzny odcień, co pomagało w budowaniu klimatu (sceny w dżungli).

Wcześniej pisałem o tym, jak to twórcom udało się przerobić Johna Rambo – zagubionego w realiach normalnego życia weterana – na niewyróżniającego się w tłumie kinowych twardzieli podstarzałego macho. Jednakże, jeżeli spojrzymy na tego bohatera bez porównywania go z postacią sprzed blisko trzydziestu lat, można dojść do wniosku, że mimo wszystko nie jest aż tak źle. Stallone napisał scenariusz, w którym obsadził siebie w roli niepokonanego niszczyciela (w tej części Rambo to nie tyle człowiek, co chodząca klęska żywiołowa), jednakże pochwalić go należy za to, że nie zapomniał o upływie lat. Główny bohater swoje już przeżył, dlatego też nie skacze po drzewach, nie siłuje się z dwumetrowymi sobowtórami Mariusza Pudzianowskiego, ani też nie biega po ekranie obładowany pokaźnym arsenałem. Pod tym względem nowy Rambo jest bardziej wysublimowany. Jako broń preferuje wspomniany wcześniej łuk, a także olbrzymi nóż, a przez większość czasu zachowuje się bardziej jak skrytobójca, niż komandos. Owszem, jak już dorwał się do karabinu, to zrównał wszystko dookoła z ziemią, ale w całym filmie widać, że raczej stara się polegać na swoim doświadczeniu, a nie tężyźnie fizycznej.

Podsumowując, co John Rambo może zaoferować widzowi? Na pewno stojącą na przyzwoitym poziomie rozrywkę. Ci, którzy zapragnęli dzięki temu filmowi wrócić do wspomnień sprzed lat, kiedy to ekranami kin i telewizorów niepodzielnie władali: Van Dame, Schwarzeneger, Michael Dudikoff, no i oczywiście Sly, mogą się zawieść. Jednakże, jeżeli tylko odsunie się na bok oczekiwania wobec tej produkcji jako kontynuacji klasyka sprzed lat, można całkiem nieźle bawić się na pokazie. Zawieść się można wprawdzie na zakończeniu (jak można było uciec się do cukierkowego happy endu?!).

Na koniec wspomnę jeszcze tylko o tym, że na rok 2009 planowana jest premiera kolejnej już, piątej części historii życia amerykańskiego wojaka (najwyraźniej ma dorównać ilościowo Rocky’emu). Sądząc po zakończeniu czwórki nie będzie to już raczej kino akcji, a dramat obyczajowy. Ale z drugiej strony, niczego nie można być pewnym…
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 3 / 6



Czytaj również

Niezniszczalni 2
Przepraszam, czy tu biją?
- recenzja
Trzej muszkieterowie 3D
Muszkieterowie nowej generacji
- recenzja
Niezniszczalni
Bez żenady
- recenzja

Komentarze


beacon
   
Ocena:
0
Jak ta końcówka może być przez Ciebie odebrana negatywnie?! Przecież to jest właśnie super! Tutaj Rambo na serio jest człowiekiem, ma emocje i jest... wrażliwy! To właśnie końcówka przesądza o tym, że Sly urozmaicił tą postać, pogłębił ją.

Pomijając fakt, że przez poprzednią godzinę tylko latała i rozwalała wszystko wokół.

Nie wiem o co się czepiłeś tego łapania węży - on szuka sobie spokojnego, statecznego życia w dżungli i tyle. Tak jak w każdej części, on najpierw jest spokojny i niechętny do walki, ale potem budzi się w nim zwierzę w obronie uciśnionych itd.

A do przewiezienia tych lekarzy wcale nie skłania go kusa spódniczka, tylko John się zwyczajnie wczuwa w sytuację.
27-04-2008 00:51
Marigold
   
Ocena:
0
A mnie się to nawet podobało, owszem ilość krwi ogromna, niektóre sceny straszne i obrzydliwe, ale elementy komediowe (i te zamierzone i te mniej) fajowe i można się na tym filmie ładnie pośmiać... no i piękna scena wybuchu bomby, ach!

edit:

A do przewiezienia tych lekarzy wcale nie skłania go kusa spódniczka, tylko John się zwyczajnie wczuwa w sytuację.

Muszę się zgodzić z mal., że kusa spódniczka, a na dodatek blond sploty, a nie się wczuwa... kiedy on się wczuwa? dopóki blond piękność (?) łzawo nie powie, że trzeba i och i ach, to ma w głębokim poniżeniu...

A końcówka - niepotrzebna, już bardziej bym strawiła Johnny Boya na wzgórzu, samotnego bojownika, a nie sentymentalnego zamknięcia (do którego też go zachęcała urocza blondynka, wniosek chyba taki, że Jaś woli blondynki...)
27-04-2008 00:52
~Git

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie zgadzam się, że Rambo brak testosteronu a banda najemników jest beznadziejna. Pokazano własnie jak wyglądają najemnicy, zbieranina róznego rodzaju mętów z wojska (lepszych i gorszych).
Dla mnie to najlepsza czec Rambo
27-04-2008 07:48
MadMartigan
   
Ocena:
0
Ja powiem to tak: może nowy Rambo i Rocky nie dorównują jakością pierwszym częściom, ale są znacznie lepsze niż ich pozostałe sequele. Nie ma porównania. Ja wiem, że nostalgia to potężna rzecz, ale obejrzyjcie sobie te filmy teraz. Rambo 2-3 to słabizna w porównaniu do Rambo4, a Rocky Balboa to tak naprawdę jedyny z sequeli, który godnie kontynuuje historię z "jedynki"
27-04-2008 09:48
greenbox
    recenzja
Ocena:
0
bardzo dobra recenzja. Fajnie że wymieniłeś wady i zalety. Dzięki temu stwierdziłem że film chętnie zobaczę, i wychylę na nim 2 browce (żeby złagodzic niesmak po sporej dawce fruwających organów) Mam nadzieję że film będzie lepszy niż ostatni Rocky Balboa.
27-04-2008 12:12
beacon
   
Ocena:
0
Wnioskując po wypowiedzi greenboxa można stwierdzić, że malkav zachęca do spożywania alkoholu ;p
27-04-2008 12:36
malakh
   
Ocena:
0
beacon

Nie mogę powiedzieć, że się z tobą nie zgadzam, bo sądzę, że odbiór tych scen w ogromnym stopniu zależy do tego, jakiego Rambo pamięta się sprzed lat. Ja miałem taki, a nie inny obraz i łapanie węży, polowanie na ryby i to zakończenie mi się z nim kłociło.

Nie wiem o co się czepiłeś tego łapania węży - on szuka sobie spokojnego, statecznego życia w dżungli i tyle

Zestawienie tych dwóch rzeczy jest dla mnie przezabwane xD

Powtórzę jeszcze raz: John Rambo to dobry film akcji, z tym że - według mnie - nie dał rady udźwignąć brzemienia legendy kina.
27-04-2008 12:45
beacon
   
Ocena:
0
Dla Rambo łapanie węży to właśnie spokojne, stateczne życie ;p W porównaniu do rozwalania całych armii okrutnych dyktatorów to pestka.

Co do udźwignięcia bądź nie legendy kina - na ten film trzeba spojrzeć odrobinę bardziej indywidualnie. Dzieli go od pozostałych zbyt wielki odstęp, żeby traktować go zwyczajnie jak kontynuację cyklu. To czas rewizji tego bohatera i jako nieco odmienne spojrzenie na Johna sprawdza się świetnie.

Choć oczywiście fanbojom może pozostać niesmak, ale ich nie zadowoli już nic ;)
27-04-2008 13:12
Mandos
   
Ocena:
0
Co do recenzji, może być tylko...

Niestety, producenci, a dokładnie to sam Stallone, który był zarówno reżyserem, jak i autorem scenariusza, spaprali robotę.

Kurde o co chodzi w tym zdaniu. Czy producenci skopali robotę (w tym sly) czy może producenci i Sly jako reżyser i autor scenariusza, a może jeszcze jakaś inna konfiguracja?

John Rambo to przyzwoite kino akcji, jednakże jeżeli spojrzeć na tę produkcję przez pryzmat trzech poprzedniczek – trzeba przyznać, że filmowcy nie podźwignęli ciążącego na ich barkach brzemienia, jakim było mierzenie się z legendą kina.

Sentymentalizm i to jakiś mocno skrzywiony. Zgadzam się z MadMartigan w tej kwestii. Nie oglądałem 4 ale jeżli traktujesz wszystkie 3 poprzednie jako kultowe, wspaniałe, niesamowite i genialne to chyba naprawdę musisz je jeszcze raz obejrzeć. Zwłaszcza "trójkę" która często była traktowana wręcz jak autoparodia, a nie jak porządny sequel.

Jako broń preferuje wspomniany wcześniej łuk, a także olbrzymi nóż, a przez większość czasu zachowuje się bardziej jak skrytobójca, niż komandos.

Eeeeee że co? Jakiś podział typu głośno - komandos, cicho - skrytobójca? Za dużo filmów z Hollywood.
28-04-2008 11:10
malakh
   
Ocena:
0
Producenci, w sensie twórcy. A Sly w głównej mierze, bo był reżyserem i napisał scenariusz.

Trzy poprzednie części nie były genialnymi filmami, ale i tak są klasykami kina.

Rambo z łukiem bardziej przypomina Legolasa, niż żołnierza.

28-04-2008 19:21
~El Matador

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Rambo z łukiem bardziej przypomina Legolasa, niż żołnierza."

Co brałeś? I czy można się poczęstować? :P

04-05-2008 17:06
Wojteq
   
Ocena:
0
Tak, na 100% Sylwester chciał zwrócić uwagę na łamanie praw człowieka w Birmie. Tak jak w Rocky zwrócił uwagę na problem cierpiacych z powodu zbyt niskich temperatur półtusz wołowych w chłodni...
17-08-2010 20:01
Malaggar
   
Ocena:
0
No i z czego te podśmiechujki? Jedynka Rambo (wiecie, że w książka kończy się inaczej? Nawet w którejśtam wersji na dvd było książkowe zakończenie dodane) zwracała problem na weteranów i ich problem z powrotem do życia.
Dwójka spokojnie opowiada o tym, że USA zostawiła swoich chłopców w rękach żółtków i że się to nie godzi.
Trójka nie opowiadała o niczym ;)
Więc być możne IV miała w jakimśtam stopniu poruszyć problem nie tylko praw człowieka w Birmie, ile istnienia takich kraików.
17-08-2010 20:27

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.