» Recenzje » Jedyni dobrzy indianie

Jedyni dobrzy indianie

Jedyni dobrzy indianie
Choć przez prawie całą karierę czytelniczą identyfikowałem się jako fan science fiction, to ostatnimi czasy najwięcej radości sprawiają mi horrory, głównie za sprawą serii grozy MAGa. A najbardziej zaskakuje mnie to, że najwięcej frajdy przyniosły mi nie dzieła szeroko uznanych autorów, Petra Strauba czy Danna Simmons, lecz Stephena Grahama Jonesa – wywodzącego się z plemienia Czarnych Stóp północnoamerykańskiego pisarza, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, a jaki zarówno Mapą wnętrza, jak i Jedynymi dobrymi Indianami podbił moje serce. 

Lewis, mimo wszystkich przeciwności losu, ułożył sobie życie – jego kumple z rezerwatu w najlepszym wypadku romansują z flaszką albo aresztem, a on jest mężem kobiety, którą naprawdę kocha i która kocha jego, a także uczciwie pracuje jako urzędnik. Jednak przeszłość skrywa tajemnice: nawet jego ukochana żona nie zna szczegółów dotyczących zdarzenia sprzed dziesięciu lat, jakie doprowadziło bohatera do wyjazdu – ucieczki? – z rodzinnych stron. Duchy dawnych dni powracają, aby szukać zadośćuczynienia za dziecięce grzechy. Niedługo nie tylko Lewis, ale także jego przyjaciele z dzieciństwa, Cass i Gabe, zrozumieją, że śmierć ich czwartego druha, Ricky’ego, wcale nie była przypadkiem. 

Jedyni dobrzy Indianie to książka, którą napisałby Stephen King, gdyby nie był nikim. I nie chodzi mi o to, aby obrażać jednego z najbardziej poczytnych autorów w historii, ale o to, by zaznaczyć, jak ważną rolę w jego tekstach odgrywają postacie współczesnych everymanów, ludzi bez właściwości mieszkających w miasteczkach bez właściwości (no, może poza marginalnością i sennością); u Jonesa perspektywa jest nieco inna z tego prostego powodu, że on i jego bohaterowie to pierwsi mieszkańcy Ameryki. Ale uważny polski czytelnik szybko zauważy, jak wiele łączy postacie z obu tych światów: żyją tak, jak żyli ich najbliżsi przodkowie, a pamięć o dalszych przodkach jest tylko zatartym wspomnieniem, do którego czasem nawiązuje jakiś pusty gest. W którymś momencie ten historyczny i społeczny marazm zostaje brutalnie przerwany przez wtargnięcie nadnaturalnych sił, a starcie apatii i wrogo nastawionych mocy rodzi niezwykłe napięcie. Chyba nie natknąłem się jeszcze na pisarza, który wykorzystywałby je w tak wspaniały sposób jak King – poza Jonesem właśnie. A że jego świat jest przy tym ciekawy (wszak o współczesnych potomkach Czarnych Stóp w Polsce nie wiemy nic), to Jedyni dobrzy Indianie zyskują na atrakcyjności. 

Ciekawostką, w jakiś sposób wyróżniającą powieść Jonesa na tle prac mistrza grozy, jest intensywne wykorzystywanie nostalgii, która w tym wypadku przybiera postać tęsknoty za czasami, kiedy czterech młodych chłopaków mogło wziąć giwerę w rękę, wsiąść do terenówki i wybrać się na polowanie. To czyni aspekty obyczajowe tekstu jeszcze lepszymi –  obraz kilku facetów, którzy nie wiedzieć kiedy stali się mężczyznami i nie do końca potrafią się z tym pogodzić, a jednak muszą radzić sobie z dorosłym życiem, jest w zasadzie prosty i dość ograny, ale mimo tego przyciągający. Ostatnim horrorem, który równie dobrze wykorzystywałby motyw końca chłopięctwa bez pompowania go nadnaturalnymi sterydami, była Szczęśliwa ziemia Orbitowskiego – napisana, gdy tego autora kojarzono przede wszystkim z fantastyką, całe dziesięć lat temu. W Jedynych dobrych Indianach wątek dorastania potraktowany zostaje podobnie jak u Polaka: przejście z dziecięctwa w dojrzałość stanowi fakt absolutnie kluczowy dla bohaterów, a jego przeoczona w nawale codzienności doniosłość to genialny kontrapunkt dla nadnaturalnego zamieszania. Szkoda, że Jonesowi nie udało się zręcznie wplątać w tę całą intrygę postaci kobiecych, bo te grają tu role epizodyczne – poza jedną, szczególną, ale zbyt wielu sekretów zdradzać nie mogę. 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Co poza tym? Cóż, horror jaki jest, każdy widzi. Początkowe fragmenty mocno bazują na tajemnicy i wywołują intensywny niepokój za sprawą nieokreśloności zagrożenia (trudno powiedzieć, co jest prawdą, a co dzieje się tylko w głowie Lewisa), aż do momentu, gdy rusza krwawa maszynka do mięsa, która nie zatrzymuje się prawie do samego końca. Nie jest to prosty slasher, gdzie bezmyślny morderca macha mniejszą lub większą maczetą. Główna zła stworzona została w bardzo przemyślany sposób jako personifikacja sił natury i swego rodzaju prowodyrka dyskusji o historycznej relacji człowieka i przyrody – szczególnie ciekawej w przypadku rdzennych Amerykanów. Nie jest to powieść dla każdego, bo to nie gatunek dla każdego – ale ci, którzy nie są na niego uczuleni, z pewnością docenią, jak mądra jest to powieść. 

Podczas lektury spotkał mnie tylko jeden zawód: Mapa wnętrza finałem rozłożyła mnie na łopatki, Jedyni dobrzy Indianie natomiast zawiedli. I właściwie nic więcej nie mogę napisać, może poza tym, że chciałem, aby ta historia poszła w jedną lub w drugą – a poszła środkiem, co mnie zupełnie nie przekonało. Nie w powieści, która przez cały czas pokazywała, że uciec się najzwyczajniej nie da.

Mimo tego drobnego zawodu uważam książkę Stephena Grahama Jonesa za pozycję świetną. Ten pisarz stał się dla mnie małym literackim odkryciem i uważam, że grzbiety jego tomów bez odrobiny wstydu mogą prezentować się obok Straubów, Simmonsów, czyli kolegów z serii, ale i tego jednego, którego współcześni twórcy horrorów gonią, nawet jeśli nie chcą się do tego przyznać – samego Stephena Kinga.  

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

 

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
8.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Jedyni dobrzy Indianie
Autor: Stephen Graham Jones
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Wydawca: Mag
Data wydania: 28 października 2022
Liczba stron: 284
Oprawa: twarda
ISBN-13: 9788367353090
Cena: 39 zł



Czytaj również

Mapa wnętrza
Nie każdy duch jest przyjazny
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.