Jedna taka noc…

Autor: triki

Jedna taka noc…
Na północy mawiają, że wiatr jest nieznośnym potomkiem Mananna i sam ojciec ma problemy z poskromieniem syna, który podczas Święta Duchów, gdy wrota Ogrodów Morra otwarte są dla wszystkich zbłąkanych dusz, zagląda nawet do domeny śmierci. Powracając na ziemię, w swych włosach przynosi zapachy i dźwięki z krainy wiecznego odpoczynku.

W Salkalten mawiają, że wiatr, mimo, iż zrodzony przez boga, ma duszę, która jęczy w ciasnych zaułkach dzielnicy portowej, ponieważ smuci go widok Ostlandu. Inni powiedzą, że w tym czasie śpiewa on tak melancholijne pieśni, że niebo na trzy tygodnie zalewa się łzami.

Podczas tego Święta Duchów wiatr podróżował ze świstem wśród kamieni na plaży, przenikał między sieciami rybackimi i kołysał masztami statków w porcie. Klepsydrę przed północą, wzbił w górę liście nad starym cmentarzem. Po chwili, jakby przeraził się zastygłych w ziemi przesiąkniętej solą dusz, przeszedł w cichy, dziecięcy szloch.

W taki sposób odczuł to Adalberg, gdy wiatr otulił go wilgotnym płaszczem morskich łez. Przemoknięte buty brodziły w błocie, a dłonie szukały ciepła pod pachami. Z alei Młotodzierżcy dochodziły już odgłosy procesji. Ubrani w kolorowe stroje i maski mieszkańcy Salkalten tak hałasowali, że zbudziliby umarłego. Poniekąd taki właśnie był ich zamiar. Dźwięki obijanych patelni, garnków, mają zbudzić dusze, by te wyrwały się z klątwy i udały na spoczynek. Tylko raz w roku, Morr pozwala na takie rzeczy.

Młodzieniec dał się pochłonąć tłumowi ludzi. Po chwili jego uwagę zwrócił siwowłosy staruszek, który odłączył się od procesji i padł na kolana. Adalberg wzdychając przedzierał się w stronę dziadka. Lawirowanie wśród świętujących, metalicznego huku i wszechobecnych kałuż przyprawiało go o ból głowy. Gdy wyrwał się ze szponów tłuszczy, wyciągnął do starca rękę, ale ten zignorował gest dobrej woli.

- Szukam ojca - nie rezygnował młodzieniec – przybył tu pięć lat temu i słuch o nim zaginął. Nazywam się Adalberg Rossenmund, a ojca zwali Jozefem Bykiem. Nie mam zbyt dużo pieniędzy, ale za każdą pomoc, postaram się odwdzięczyć.
- Znam Jozefa Byka – odpowiedział starzec. – Znałem go, powinienem rzec – poprawił się ciszej – Dobry człowiek, tylko strasznie porywczy.
- Co z nim? – prosił Adalberg, a w jego sercu zagościła nadzieja.

Dziadek spojrzał badawczo na młodzieńca, podnosząc się powoli. Mimo, że stara szata ledwo okrywała jego ciało, nie wyglądał źle.

- Chcesz porozmawiać? To oddalmy się w spokojne miejsce.

Zanim opuścili miasto, staruszek potknął się po raz trzeci czy czwarty. Hałas cichł z każdym krokiem, a światło księżyców, i tak już słabe, znikło za obłokami, które szybko płynęły gnane podmuchami wichru.

Gdy kroczyli wschodnim traktem, radość w młodzieńcu zgasła. Przekonał się, że zmierzają na cmentarz.

- To on tam leży? – wskazał na Ogrody Morra.
- Nie, choć powinien – odpowiedział dziadek. – Mam jednak nadzieję, że dziś wieczerzać będzie z Morrem.
- Co takiego? Co ty pleciesz starcze? – zdenerwował się Adalberg.

Stanął naprzeciw rozmówcy, blokując dalszą drogę własnym ciałem i warknął:
- Opowiadaj wszystko co wiesz o moim ojcu!
- Dobrze. Od początku… Gdy pięć lat temu przybyłem do Salkalten, zastanawiałem się dlaczego wiatry magii wokół tego miejsca przypominają raz stojącą sadzawkę, a raz erupcję wulkanu. Miałem zamiar to zbadać, jednak miałem też inne, ważniejsze zadanie. Z tego dnia pamiętam tylko, że stojąc na gładkich kamieniach nabrzeża, wpatrywałem się w okręt zwany "Lodowym Kłem", majestatycznie wpływający do portu. Okuta czarnym żelazem sterówka lśniła w porannym słońcu, a stojący na pokładzie człowiek, emanował takim złem, że rozlewało się ono wokół niego.
Kolejny rozdział mojej pamięci rozpoczyna się, gdy zbudziłem się w miejscu śmierdzącym krwią i bólem. Mówią, że śmierć nie ma zapachu – ściszył głos - jednak wtedy go poczułem. Odgłosy z sąsiedniego pomieszczenia wyraźnie wskazywały na to, że nie jestem sam. W komnacie panowała przerażająca ciemność, a wiatry magii zdały się opuścić to miejsce. Krzyknąłem, a mój głos sprawił, że postać za ścianą zamarła w bezruchu. Wstałem, podszedłem do okna i po chwili siłowania się z okiennicami otworzyłem je, tylko po to by zorientować się, że dwadzieścia łokci dalej stoi mur, który zdaje się oplatać cały nieboskłon.
Zaraz potem, po podłodze rozlała się siwa poświata, która ze zbliżającym się dźwiękiem kroków, stawała się coraz intensywniejsza. Do pokoju wszedł Jozef "Byk" z lampą w ręku…

- Mój ojciec?
- Na to wygląda… Wysoki barczysty brunet, z trzema złotymi zębami, w tym miejscu – staruch wskazał na górną szczękę. – Na lewym ramieniu miał tatuaż…

Wiatr przyniósł głosy: fragmenty piosenek, wybuchy histerycznego śmiechu, metalicznie wystukiwany rytm. Adalberg oderwał wzrok od traktu.

- To na pewno on, mów co było dalej.
- Gdy wyszliśmy z budynku, od razu dostrzegliśmy, że ulice pokryte są plątaniną krzewów, najeżonych sterczącymi na wszystkie strony ostrymi kolcami. Ogród dzikich róż, tylko bez kwiatów, to chyba najtrafniej odda wygląd tego miejsca. To był rodzaj więzienia… Każdy krok w kierunku murów krępowany był przez cierniste pnącza, które raniły nasze nogi.
Próbowaliśmy dostać się do murów na każdy możliwy sposób, mimo że przespaliśmy uwięzieni wśród pnączy wiele godzin, żaden z nas nie śnił. Gdy obłęd zaczął dobijać się do drzwi mego umysłu, twój ojciec wstał i po raz kolejny ruszył w kierunku muru. Kilka kroków później, jego czoło było już całkowicie zlane potem, a stopy brodziły we własnej krwi. Ja o dziwo, stałem się spokojniejszy niż kiedykolwiek, odkąd znalazłem się w tym dziwnym miejscu.
Ruszyłem za nim. Nie zasłaniałem oczu, nie modliłem się o łaskę do Shalyi, ani o uśmiech losu do Ranalda, nie modliłem się w ogóle. Całe moje ciało pokryła gęsia skórka. Wtedy to doszedł do nas zza muru metaliczny dźwięk, który kruszył ścianę. Następne co pamiętam, to istne trzęsienie ziemi, a potem stałem już z Jozefem w ciemnej piwnicy nad rozbita kulą. Gdy wyszliśmy na dwór minęła nas procesja, a twój ojciec udał się na wschód, jakby wiedziony instynktem. Ja zostałem. Chciałem dokładniej zbadać sprawę, jednak od feralnego dnia nad morzem, nie mogę zebrać myśli i nie widzę już wiatrów magii.

- Jak to? To mój ojciec był tu przed chwilą?

Nastąpiła niepokojąca cisza. Mimo, że trwała chwilę, dla młodzieńca zdawała się być wiecznością.
- To mogło być zeszłej jesieni. Teraz już nie jestem pewny. Dopiero niedawno zrozumiałem…
- Co zrozumiałeś? – nie wytrzymał młodzieniec.
- To – starzec wskazał na bramę cmentarną, na której siedział kruk.

Adalberg odwrócił się. Czarny ptak rozłożył skrzydła i niesiony wiatrem sfrunął na ziemię.
- Gotowy jesteś Kristoferze? – zwrócił się do starca.
- Tak – odpowiedział.
- Więc chodź, już czas.
- Czekaj – spanikował Adalberg – o co tu chodzi … Gdzie poszedł mój ojciec? Co takiego zrozumiałeś?!

Na północy mawiają, że wiatr to niesforne dziecko boga. Mawiają, że to jego posłaniec i mimo wszystko w ważnych chwilach można na niego liczyć. Wtedy nie zawiódł, przynosząc pył, kurz i mgłę, które przesłoniły cmentarz. Po chwili młodzieniec stał sam.

***


Adalberg wsłuchiwał się w pieśń wody, na którą składał się szum fal morskich i rzeki. Jęk wiatru pasował do kapryśnej pogody. Spoglądał jak słońce wstaje nad horyzontem, malując morze w rdzawe kolory.

Przechadzając się kamienistą plażą, zastanawiał się nad wydarzeniami poprzedniej nocy. Gdy doszedł do portu, radość rozpaliła ogień w jego sercu. Znana mu twarz zmierzała w kierunku "Szkwału". Nawoływał, jednak fale, wiatr i albatrosy skutecznie go zagłuszały.

Dobiegł do karczmy, przez okno zauważył jak znajoma postać rozmawia z "Kulasem", właścicielem lokalu. Wbiegł zdyszany do środka, jednak nie zwrócił niczyjej uwagi.
- Szukam ojca i brata. Jozef zwany "Bykiem" i Adalberg, obydwaj z nazwiska Rossenmund. Ktoś coś o nich słyszał? Może ktoś ich zna?
- Bracie jestem tu! – wykrzyknął Adelberg.

I tym razem nikt na niego nie spojrzał. Zrozumiał…

Wiatr ucichł, a nadbrzeże obiegła taka cisza, że przez moment wydawało się, iż cały świat przysłuchuje się jego myślom.
- Przyjdź wieczorem – zaproponował jeden z wilków morskich – jak będzie więcej osób. Wtedy zapytaj raz jeszcze. Ktoś coś musi wiedzieć, ludzie nie znikają, ot tak…

Zapadła cisza przerwana zamówieniem kolejnego kubka rumu.
- Mawiają, że wicher to psotny syn gniewnego Pana Wód, natomiast powiadam wam… - rozpoczął opowieść najstarszy z obecnych w tawernie.