» Recenzje » Jason #1: Coś ci pokażę. Ostatni muszkieter. Wilkołaki z Montpellier

Jason #1: Coś ci pokażę. Ostatni muszkieter. Wilkołaki z Montpellier

Jason #1: Coś ci pokażę. Ostatni muszkieter. Wilkołaki z Montpellier
Banałem jest stwierdzić, że istotą komiksu są treść i forma, zaś twórcy zazwyczaj starają się zyskać sympatię odbiorcy za pośrednictwem najbardziej złożonych historii oraz wyszukanych ilustracji. Tymczasem pochodzący z Norwegii autor o pseudonimie Jason postanowił pójść pod prąd pod każdym względem, stawiając na minimalizm, który jednak nie przeszkodził mu w osiągnieciu sukcesu w branży.

Oszczędne, wręcz ascetyczne rysunki charakteryzują prace Jasona (pod takim pseudonimem literackim kryje się John Arne Sæterøy): rysownika, ale i scenarzysty nienadużywającego słów, nieprzepadającego za nadmiarowymi opisami. Zaryzykuję twierdzenie, że jeśli miałbym wskazać lidera wśród minimalistów formy i treści, to autor Coś ci pokażę. Ostatni muszkieter. Wilkołaki z Montpellier uplasowałby się w czołówce stawki, między innymi przez inną niesamowitą umiejętność: nadania swojemu przekazowi niebywałej siły oddziaływania, czego omawiany tu tom jest najlepszym przykładem.

W albumie znajdziemy trzy tytułowe utwory. Różnią się od siebie tematyką, chociaż bez większego problemu można wskazać ich wspólny mianownik: zawiłe relacje pomiędzy bohaterami. Coś ci pokażę opowiada o Alexie, który pada ofiarą niezwykłego splotu wypadków, który najpierw musi zmierzyć się z bolesnym rozstaniem, później zaś staje się przypadkowym świadkiem morderstwa, co rozpoczyna spiralę przemocy i wpędza protagonistę w kolejne kłopoty. Zawarte w tym rozdziale wydarzenia stały się dla Jasona punktem wyjścia do rozważań o samotności, poszukiwaniu bratniej duszy oraz potrzebie uzyskania sprawiedliwości, także tej wymierzonej w sposób niemający nic wspólnego z cywilizowanymi metodami. W rezultacie czytelnik otrzymuje ciężki, przytłaczający, niezwykle smutny komiks.

Ostatniego muszkietera można z kolei rozpatrywać w kategoriach rozbudowanego pastiszu szeroko pojętej popkultury, bo jak inaczej interpretować obecność znanego nam z twórczości Aleksandra Dumasa Atosa, tu walczącego na Marsie w obronie francuskiej – jak najbardziej współczesnej – republiki? Ten rozdział bawi nie tylko przewrotnością koncepcji, ale i żonglowaniem ogranymi schematami, jak choćby kreacją adwersarzy. Jednakże Jason nie należy do autorów, którzy dają się chwytać prześmiewczemu szaleństwu bez żadnych ograniczeń, toteż pomimo zabawnej formy, także i w tym przypadku komiks nasycony został poważnymi, a czasem wręcz smutnymi treściami. To w tej historii widać talent autora do tworzenia niejednoznacznych, grających na emocjach odbiorcy narracji.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Na tle poprzednich utworów, Wilkołaki z Montpellier wypadają dość blado, chociaż początek tego nie zwiastuje. Bohaterem jest parający się złodziejskim fachem Sven, dokonujący rabunków w przebraniu wilkołaka, nie zdając sobie przy tym sprawy, że po mieście grasują nocami zmiennokształtni z krwi i kości. Jako prognostyk, brzmi to całkiem ciekawie, zwiastując kolejną przewrotną historię, podszytą jednak głębią, bowiem Sven – nocą bardzo zadziorny – za dnia targany jest problemami sercowymi. Niestety, utworowi brakuje tego efektu "wow", bowiem wątek wilkołaczy jest zupełnie przeciętny, a i przeżycia osobiste Svena nie absorbują uwagi tak bardzo, jakby mogły.

Od strony artystycznej cały album prezentuje ten sam, wyrównany poziom – Jason sprawnie wykorzystuje minimalizm rysunku, by wzmocnić przekaz tworzonych przez siebie opowieści. Bohaterowie również zostali zaprojektowani oszczędnie, nie epatują detalami, próżno też szukać ekspresyjnej mimiki, a mimo to nastrój oraz targające postaciami emocje czytelne są jak na dłoni. Nie ulega żadnej wątpliwości, że jest to celowy zabieg autora.

Lektura Jasona zapewnia moc wrażeń, tak w kontekście historyjek, jak i podejścia do sztuki komiksowej. Sæterøy udowadnia, jak wiele można uzyskać najprostszymi środkami w chwili, gdy głowa pęka od pomysłów, talent zaś umożliwia ich przelanie na papier w takiej formie, która usatysfakcjonuje koneserów nieco bardziej wymagających albumów.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Storm #10: Powrót czerwonego księcia. Maszyna von Neumanna
Storm, na którego warto było czekać
- recenzja
Król Niedźwiedź #1
Królestwo niedźwiedzi czy ludzi?
- recenzja
Opowieści minione. Nie ma sprawiedliwości
Legendy, legendy i legendy...
- recenzja
Storm #9: Pokręcony świat. Roboty z Danderzei
Pociąg ku przygodzie
- recenzja
Druuna #4: Zapomniana planeta. Klon
Pomiędzy ułudą a rzeczywistością
- recenzja
Najemnik #03: Próby
Prób nie tak znowu wiele
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.