Imperialna Flota Wojenna

Autor: Sławomir 'Anioł Gniewu' Łukasz

Imperialna Flota Wojenna
Wiatr od wschodu rozpędził ciemne, deszczowe chmury i nad Zatoką Mew zaświeciło słońce. Morze jednak nadal pozostawało niespokojne i wzburzone - jak gdyby gniew samego Mananna objawił się w tym kipiącym żywiole wielkich fal.

Admirał Hans Koenig mocno wsparł się na drewnianej protezie nogi, starając się zachować równowagę na rozkołysanym pokładzie "Gniewu Sigmara". Zza szerokiego marynarskiego pasa wyciągnął lunetę, którą niegdyś otrzymał w podarunku od kapitana krasnoludzkiego pancernika i przyłożył ją do oka, kierując pryzmat w stronę majaczących w oddali okrętów.

Bretońska flota wypłynęła na spotkanie jego armady w idealnym, regularnym szyku, podobna do unoszonych na falach kwiatów morskiej lilii. Chmara wrogich karak i mniejszych jednostek skupiła się wokół potężnego galeonu o błękitnych żaglach z powiewającą na szczycie masztu admiralską banderą. Widok pełnych gracji, smukłych okrętów, łopoczących kolorowych flag, śnieżnobiałych żagli i połyskujących złoceniami burt poruszył serce starego, morskiego wilka. "Na Manaana! Bretończycy budują piękne statki, szkoda, że trzeba będzie posłać je na dno…" – pomyślał Koenig.

W porównaniu ze zgrabną sylwetką wrogiego galeonu, jego własny okręt flagowy jawił się jedynie jako toporna, przesłonięta płótnem żagli, wielka bali. Admirał Koenig nie miał jednak wątpliwości, który z nich wyjdzie zwycięsko z nadchodzącego starcia. Zwodowany w Salkalten grosshiff "Gniew Sigmara", pomimo że zbywało mu na urodzie i szybkości, dzięki uzbrojeniu w setkę ciężkich dział stanowił prawdziwe narzędzie zagłady. Również załoga – twardzi weterani wielu morskich bitew - przewyższała wojennym i żeglarskim kunsztem fircykowatych żabojadów.

Ale nie tylko flagowy okręt miał dziś swoją rolę do odegrania. Obok niego podążały - niczym psy myśliwskie za swoim panem – eskadry imperialnych "Wilczarzy". Długie, niskie kadłuby galeasów zakończone ostrogami żelaznych taranów z łatwością przecinały wzburzone fale oceanu.

Koenig oderwał wzrok od własnych jednostek i ponownie spojrzał w kierunku barwnego niczym paw galeonu bretońskiego admirała. "Zaiste!" – pomyślał stary żeglarz, trąc hakiem skórzaną opaskę zakrywającą jego lewy oczodół – "Bretończycy mają piękne statki, ale nic nie może równać się z potęgą Cesarskiej Floty Wojennej!"


Geneza

Pozornie najpotężniejsze państwo Starego Świata u schyłku XXV wieku K.I. stało się w rzeczywistości zmierzającym wolno ku upadkowi kolosem na glinianych nogach. Imperium osłabione wewnętrznymi sporami politycznymi i religijnymi, które przy byle okazji mogły przerodzić się w krwawy konflikt zbrojny, coraz głębiej pogrążało się w anarchii. Chaos pochłaniał kraj, niczym robactwo toczące ścierwo zdychającego zwierzęcia. Bandy goblinoidów i zwierzoludzi, po społu z kondotierami, holbeinistami i zbuntowanym chłopstwem, terroryzowały ludność prowincji, siejąc śmierć, pożogę i zniszczenie...

Imperium zmagało się jednak nie tylko z wrogiem wewnętrznym – równie wielkie, realne zagrożenie stanowiły niepokojące wschodnią granicę, gotowe do nowej inwazji armie Chaosu oraz pustoszące wybrzeże bojowe floty Morskich Orków i Czarnych Elfów. Krwawe pirackie rajdy dokonywane przez dzikich orków i okrutnych druchii, stały się prawdziwą plagą nadmorskich prowincji. Wrogie okręty zablokowały również szlaki wodne wiodące do głównych portów kraju, czyniąc wszelkie podróże i handel drogą morską niezwykle ryzykownym przedsięwzięciem.

Siły morskie Imperium złożone w owym czasie jedynie ze sprzymierzonej Flotylli Marienburskiej oraz nielicznych jednostek pomocniczych, osłabione wieloletnimi zmaganiami z Bretonią, nie mogły stawić morskim rabusiom skutecznego oporu i zapewnić bezpieczeństwa mieszkańcom wybrzeża. Aby uporać się z zagrożeniem i umocnić swoje panowanie na morzach i oceanach, cesarz Luitpold I, edyktem z 2470 K.I. powołał do życia Cesarską Flotę Wojenną. W krótkim czasie w stoczniach w Marienburgu, Altdorfie, Salkalten oraz kilku tileańskich portach zwodowano dziesiątki wykonanych na zamówienie Cesarskiej Admiralicji okrętów wojennych, które odtąd, ku chwale Sigmara i Najjaśniejszego Pana, miały strzec morskich szlaków i granic Imperium. Rozpoczęła się nowa era w dziejach Imperium i Starego Świata – era morskich wojen.

Narzędzia wojny

Zgodnie z zachowanymi przekazami historycznymi, w okresie panowania imperatora Lutipoplda I trzon Imperialnej Floty Wojennej tworzyły galery, galeasy i galeony. Znaczną część sił morskich Imperium w istocie stanowiły jednak mniejsze okręty bojowe i jednostki pomocnicze. Wśród nich zdecydowany prym wiodły karawele i karaki, niezawodne brygantyny oraz uzbrojone w działa i obsadzone piechotą morską kogi i holki. Statki te zapewniały rozpoznanie i dostarczały zaopatrzenie dla rozrzuconych wzdłuż Wybrzeża Morza Szponów twierdz i fortów, a także wspierały działania okrętów liniowych na obszarze Wielkiego Oceanu, w rejonie Ulthuanu i na niegościnnych wodach Morza Zmian.

Pomimo niezaprzeczalnej wagi, jaką miały te niewielkie okręty dla osiągnięcia morskiej dominacji Imperium, palma pierwszeństwa, jeśli chodzi o udział w misjach wojennych, należy się jednak innym dziełom imperialnych szkutmistrzów.


Kriegsgaleere

Najczęściej spotykanym na morzach Starego Świata okrętem wojennym jest galera. Bojowe galery stanowią również trzon Imperialnej Floty Karla Franza I. Dzięki wyposażeniu zarówno w żagle, jak i wiosła okręty tego typu osiągają dużą szybkość i są niezwykle zwrotne. Uzbrojone w ostrogi taranów, działa i miotacze "krasnoludzkiego ognia" galery sprawdziły się zarówno w walce na dużym dystansie, jak i w bezpośrednich starciach, gdzie o ich przewadze decydowała liczebność i doskonałe wyszkolenie załóg. Stosunkowo duża wyporność, zwrotność oraz szereg innych zalet charakteryzujących jednostki tego typu skłoniły imperialnych inżynierów do opracowania eksperymentalnych okrętów hybrydowych, opartych na planach konstrukcyjnych niezawodnej kriegsgaleere.


Hollenhammer

Jednym z najgroźniejszych eksperymentalnych okrętów w Imperialnej Flocie, opracowanym we współpracy ze specjalistami z krasnoludzkiej Akademii Inżynieryjnej, jest statek wsparcia artyleryjskiego hollenhammer. Stanowi on specyficzną adaptację wypróbowanej galery bojowej. Dzięki niezwykle wytrzymałej konstrukcji kadłuba, okręty te zdolne są do utrzymania na wodzie nawet ze znacznymi uszkodzeniami. Zastosowanie napędu wiosłowego i ożaglowania pozwala im zaś na osiąganie znacznych prędkości i ułatwia manewrowanie. Hollenhammer łączy wymienione cechy z olbrzymią siłą ognia, jaką zapewnia zamontowane na głównym pokładzie gargantuiczne działo, od którego pochodzi nazwa statku. Za autora projektu hollenhammera uważa się middenheimskiego naukowca i alchemika Sigismunda Szalonego. Na rozkaz samego Karla Franza I opracował on konstrukcję unikatowej – ładowanej od tyłu - superarmaty. Plany wielkiego działa powstały w oparciu o szkice techniczne, z którymi wynalazca miał okazję zapoznać się podczas wizyty w Zatopionych Komnatach - siedzibie krasnoludzkiej Gildii Inżynierów.

Początkowo Sigismund planował wykorzystanie swojego wynalazku do ostrzału budynków i umocnień z dużej odległości. Przeprowadzone próby rychło jednak dowiodły jego nieprzydatności w warunkach polowych. Transport działa na wyznaczone stanowiska przebiegał niezwykle mozolnie. Laweta, na której je przewożono, co chwilę grzęzła w ziemi, przytłoczona olbrzymim ciężarem. Setki krzepkich żołnierzy i dziesiątki koni nie było w stanie uporać się z gigantyczną machiną. Problemy z zastosowaniem Hollenhammera rozczarowały nieco zarówno samego konstruktora, jak i jego możnego zleceniodawcę. Przeprowadzony pokaz siły ognia wielkiego działa, którego dwa strzały zrównały z ziemią małe miasteczko, skłoniły jednak Karla Franza I do dalszego finansowania projektu. Po wielu miesiącach badań i ryzykownych prób Sigismund znalazł wreszcie rozwiązanie problemu. Złośliwa plotka głosi, że nasunęło mu się ono podczas zabawy dziecinnymi modelami statków w trakcie wieczornej kąpieli. Rażony jak gromem – prostotą pomysłu - szalony konstruktor wyskoczył podobno z balii, krzycząc "eureka!" i nago pobiegł do pałacu, aby przedstawić nową ideę cesarzowi. Dziś trudno ocenić, czy to wydarzenie faktycznie miało miejsce – Sigismund nie wspomina o tym w swoich pamiętnikach - niemniej jednak dwa miesiące po tym, jak gwardziści zatrzymali na schodach pałacu nagiego starca, imperialna stocznia w Altdorfie zwodowała pierwszą galerę artyleryjską.

Naturalna wyporność wody zniwelowała częściowo ogromny ciężar Hollenhammera. Działo zostało osadzone na specjalnym rusztowaniu wzdłuż osi okrętu. Główną siłą napędową statku stali się wioślarze, zlikwidowano bowiem maszt przedni oraz grotmaszt, pozostawiając jedynie składany maszt tylny wraz z ożaglowaniem pomocniczym.

Początkowo nowe okręty sprawiały dowódcom Imperialnej Floty wiele problemów – źle wyważone lub przeciążone jednostki wywracały się i tonęły przy większej fali. Niektóre po oddaniu strzału osiadały na mieliznach lub ciśnięte siłą odrzutu taranowały znajdujące się za ich rufą okręty. Szybko usunięto podstawowe błędy konstrukcyjne i określono dopuszczalne obciążenie. Opracowano również nową taktykę walki morskiej uwzględniającą obecność "łamaczy blokad", które odtąd miały operować w znacznej odległości, przed zgrupowaniami własnych jednostek. Nadal jednak po każdym wystrzale okręt zostaje odrzucony na kilkanaście metrów do tyłu. Przy wtórze wrzasków i przekleństw marynarzy rufowa część statku zanurza się wówczas gwałtownie w wodzie, a fale przelewają się przez pokład. Nie dziwi więc fakt, iż służba na tym okręcie została uznana za niezwykle uciążliwą i niewielu marynarzy decyduje się na nią z własnej woli - mimo że załoganci otrzymują dodatkowy żołd za pracę w trudnych warunkach.

Z uwagi na rozmiar i ciężar pocisków armatnich oraz wymaganą przy tym kalibrze działa ilość prochu, hollenhammer może wystrzelić w trakcie bitwy zaledwie kilka salw. Po ich oddaniu, staje się praktycznie bezbronny. Nawet jednak przy tym ograniczeniu, niszczycielska moc "pływającej kolubryny" czyni ją jednym z najdoskonalszych narzędzi destrukcji w rękach admirałów Imperialnej Floty Wojennej.


Eisenfaust

Położona na niegościnnym wybrzeżu Morza Szponów osada Tauben na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zatęchłej dziury podobnej do innych miasteczek tego regionu. Jak często bywa w Starym Świecie – pozory mylą. W rzeczywistości jest to bowiem pilnie strzeżona przez doborowe oddziały gwardii tajna baza wojskowa Imperialnej Floty Wojennej. Położone tuż za miasteczkiem gigantyczne jaskinie, wyżłobione przez morskie fale w stromych, wapiennych klifach nadbrzeża, stanowią schronienie dla eksperymentalnych okrętów podwodnych, okrętów wsparcia artyleryjskiego i najnowszych galer moździerzowych eisenfaust.

Kilkadziesiąt mil morskich dalej, w podobnych, stworzonych przez siły natury kawernach, niedaleko osady Shreckborg, ukrywa swoje okręty słynny pirat – najemnik, dawny kapitan Imperialnej Floty, Heinrich Schmidt. Jego renegackie okręty to jedyne poza Imperialną Flotą galery artyleryjskie, które są solą w oku admirała Richtchoffena - głównodowodzącego imperialnymi siłami morskimi.

Eisenfaust to kolejna adaptacja galery bojowej stworzona przez cesarskich inżynierów z Imperialnej Akademii Artylerii w Nuln. Znaczną część kadłuba i pokładu głównego tego okrętu zajmuje olbrzymi moździerz, którego pękata lufa mierzy złowieszczo ku niebu. Okręty te niezwykle rzadko wykorzystuje się do działań ofensywnych na pełnym morzu. Ich podstawowym zadaniem jest bowiem wspieranie oddziałów lądowych podczas ataków na nadmorskie miasta i forty.

Niewiarygodna siła ognia gigantycznych moździerzy zaważyła między innymi o losach historycznego starcia pomiędzy bretońską armadą admirała La Fevre a siłami imperialnymi pod wodzą Hansa van Dorfa. Niewidoczna dla przeciwników, ostrzeliwując zgrupowane w Zatoce Wiatrów jednostki bretońskie spoza linii własnych okrętów, eskadra eisenfaustów zatopiła wówczas sześć wrogich galeonów, nie ponosząc przy tym żadnych strat. Zniszczyła również "Cour de Lion" – okręt flagowy La Fevra. Pozbawieni dowódcy Bretończycy wycofali się z bitwy, pozostawiając uszkodzone okręty i rannych marynarzy na łasce zwycięzców. Równie efektywnie eskadra galer moździerzowych wspierała imperialne okręty liniowe podczas blokady Cieśniny Tobaryjskiej w 2514 K.I. Zatopiła wówczas wiele pirackich okrętów z Sartossy i zrównała z ziemią przybrzeżne fortyfikacje morskich rozbójników.

Spektakularne sukcesy imperialnych galer moździerzowych skłoniły Estalię, Bretonię i tileańskie miasta – państwa do prac nad własnymi wersjami okrętów wsparcia artyleryjskiego. Bez wątpienia jednak, jeszcze przez długi czas, nie będą one w stanie równać się z potęgą eisenfaustów.


Grosschiff

Grosschiff został stworzony z myślą o zniwelowaniu przewagi, jaką zyskała flota bretońska po wprowadzeniu do służby galeonów. Jest on prawdziwą dumą Imperialnej Floty. Podczas wielkich morskich bitew statki tej klasy pełnią rolę okrętów flagowych. Obydwa kasztele i burty najeżone są lufami armat, a pokłady i ładownie wypełnia mrowie marynarzy oraz ciężkozbrojnej piechoty morskiej. Załoga tej ruchomej fortecy liczy sobie przeciętnie około 500 ludzi, chociaż możliwe jest obsadzenie niemal tysięczną armią! Brak wioseł i ciężar wzmacnianych stalowymi płytami burt rekompensuje olbrzymia powierzchnia żagli, która zapewnia jednostkom stosowną szybkość i manewrowość. Liczba zaokrętowanych żołnierzy gwarantuje zaś zwycięstwo we wszystkich akcjach abordażowych.

Największy spośród zwodowanych flagowców – 100 metrowej długości "Suweren Mórz" jest nie tylko dowodem kunsztu imperialnych szkutmistrzów, ale też niepowtarzalnym dziełem sztuki! Dziób, rufa i burty tego okrętu pokryte są bowiem malowidłami i bogato zdobione rzeźbami i bas-reliefami. Twórcą tych zdobień jest sam Hieronim van Dyck – jeden z najznamienitszych marienburgskich artystów na dworze Karla Franza I. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza rufa statku, na której zdobieniach Miłosierna Shallya unoszona jest ku słońcu przez srebrne gołębie, a Manann dosiada grzbietu delfina. "Suweren Mórz" jest zresztą jedynym takim statkiem w Imperialnej Flocie, ponieważ przepisy admiralicji wprowadzone w 2517 roku K.I. zabroniły stosowania ozdób ze względu na ich wyjątkową łatwopalność. Niezwykle cenionym przez admirałów walorem okrętów typu grosshiff, oprócz siły ognia, wytrzymałości kadłubów i bitności załóg, jest również wielkość masztów. Grotmaszty tych gigantycznych okrętów, podobnie jak na elfickich katamaranach, wykonywane są bowiem z niezwykle rzadkiego w Starym Świecie budulca, jakim są pnie Czarnych Jodeł (olbrzymich drzew rosnących jedynie na Ulthuanie, u podnóża Gór Krańca Świata i w Górach Grozy w przeklętej krainie Naggaroth). W trakcie bitew, podczas których zamieszanie i trudne warunki utrudniają admirałom właściwą ocenę sytuacji i wydawanie rozkazów dowódcom innych jednostek, marynarze w bocianich gniazdach są w stanie przekazywać sygnały dla całej flotylli w promieniu wielu mil i w ten sposób zsynchronizować jej działania.

Z uwagi na olbrzymi koszt budowy i późniejszego utrzymania grosschiffów, w okresie panowania Karla Franza I zwodowano i przekazano do czynnej służby zaledwie kilka jednostek tego typu. Wzrastające zagrożenie ze strony Mrocznych Elfów i Morskich Orków oraz coraz większa aktywność Flot Chaosu w rejonie Morza Szponów z pewnością przyspieszy budowę kolejnych "Wielkich Okrętów".


Wolfshund

Galeas "wilczarz" to najpotężniejszy imperialny okręt liniowy. Eskadry tych statków, napędzane siłą wiatru i mięśni setki wioślarzy, niestrudzenie przemierzają wzburzone wody Wielkiego Oceanu i Morza Szponów w poszukiwaniu wrogów Imperium. Baterie wielkokalibrowych dział umieszczone w przednim kasztelu, górują ponad tytaniczną ostrogą stalowego taranu. Artyleria okrętowa tego typu jednostek liczy od 60 do 100 dział dużego kalibru i dziesiątki mniejszych falkonów i falkonetów. Aby obsłużyć tak wielką liczbę armat, konieczne stało się zaokrętowanie na "wilczarzach" setek sprawnych artylerzystów nadzorowanych przez wytrawnych ogniomistrzów. Dlatego właśnie na pokładach liniowców znajdują się najlepsi puszkarze w całej Imperialnej Flocie. Większość z nich to absolwenci osławionej Imperialnej Akademii Artylerii w Nuln i weterani Kampanii Bretońskiej. Powiada się, że w żyłach artylerzystów z "wilczarzy" zamiast krwi płynie strzelecki proch. Dzięki znakomitemu wyszkoleniu i znajomości wojennego rzemiosła potrafią zamienić w płonący wrak każdy niemal wrogi okręt, zanim zdoła on zbliżyć się na odległość skutecznego strzału z własnych dział. Jeśli jednak wraży statek cudem prześlizgnie się poprzez ulewę pocisków i zdoła podjąć abordaż, wówczas na jego załogę oczekują twardzi, uzbrojeni po zęby żołnierze z Imperialnej Piechoty Morskiej, wspierani przez morderczy ogień z kartaczownic.

Służbę przy wiosłach "wilczarzy" pełnią wolni ludzie, a nie skazańcy czy jeńcy wojenni. Rytm ich ciężkiej pracy wyznacza miarowe dudnienie wielkich bębnów i grzmienie mosiężnych trąb. Odgłos trąb i bębnów służy również innym celom – dzięki temu kapitanowie imperialnych okrętów potrafią określić pozycję pozostałych jednostek eskadry w gęstej mgle, chmurze prochu i dymie artyleryjskich salw.

Zgodnie z przyjętym jeszcze za czasów cesarza Luitpolda zwyczajem pokłady imperialnych okrętów liniowych malowane były na czerwono, aby spływająca po nich krew rannych i zabitych marynarzy stała się mniej widoczna dla ich pozostałych przy życiu. Potwierdzony specjalnym edyktem przez kolejnego cesarza zwyczaj ten przetrwał do chwili obecnej, pomimo nacisków ze strony Wielkiego Teogonisty, aby "zastąpić ulubioną przez czcicieli Khorna barwę, na błękit."


Przed Burzą

Z chwilą objęcia cesarskiego tronu przez walecznego Karla Franza I wydawało się, że nie istnieje już praktycznie żadna siła, która mogłaby zagrozić morskiej potędze Imperium. Po klęsce na Morzu Smutku niedobitki floty orków schroniły się na wodach okalających Wyspę Wraków. Również Widmowy Władca Naggaroth, uwikłany w śmiertelne zmagania z Królestwem Ulthuanu, odwołał swoich Czarnych Korsarzy i towarzyszące im morskie bestie z łupieżczych wypraw u wybrzeży Imperium.

Niestety groźne wody Morza Zmian nadal skrywały mroczną moc, która wkrótce miała ponownie zagrozić wykrwawionej w wojnach ludzkości. Zjednoczona Armada Chaosu zmierzała na południe. Wiatr wypełniał czarne żagle olbrzymich okrętów. Na pokładach Galer Śmierci, mrowie krwiożerczych mutantów i zwierzoludzi szykowało się do inwazji na umęczony Stary Świat... Ale to już zupełnie nowa historia...


Pierwotnie tekst ukazał się pod tytułem Cesarska Flota Wojenna w Magii i Mieczu (nr 93/2001).