» Recenzje » Imię wiatru - Patrick Rothfuss

Imię wiatru - Patrick Rothfuss

Imię wiatru - Patrick Rothfuss
Ostatnie lata przyniosły nam wiele świetnych debiutów na rynku fantasy: Brandon Sanderson z Elantris, Scott Lynch z Kłamstwami Locke'a Lamory czy Felix Gilman z Gromowładnym. Trend ten kontynuuje Patrick Rothfuss, autor powieści Imię wiatru, pierwszego tomu cyklu zatytułowanego Kroniki Królobójcy. Powiem więcej – jest to debiut, jakiego może pozazdrościć każdy pisarz.

Kvothe Królobójca. Bezkrwisty. Hermetyk. Bohater i łotr, mag i wojownik, aktor i bard − człowiek, o którym krąży tyle legend, że jest czasem uznawany za postać fikcyjną. Spotykamy go, gdy pod przybranym imieniem ukrywa się przed światem, udając zwykłego karczmarza prowadzącego interes na odludziu. Ktoś taki nie ucieknie jednak od swej przeszłości − odnaleziony przez Kronikarza, daje się przekonać do opowiedzenia historii swego życia. Poznamy go bardzo dobrze, gdyż lwia część książki to obszerna retrospekcja Kvothego, przerywana od czasu do czasu jego komentarzem lub wtrąceniem któregoś z słuchaczy.

Jak wielu innych bohaterów fantasy, również protagonista Imienia wiatru nie zaznał szczęśliwego dzieciństwa − gdy miał dwanaście lat, jego rodzice, wraz z całą trupą aktorską, z którą podróżowali, zostali wymordowani przez grupę demonów, niewidzianych na tym świecie od wieków. Nie mając dokąd pójść, nie wiedząc, co z sobą zrobić, chłopak wegetował na ulicach, żebrząc i kradnąc. Dzięki wrodzonemu sprytowi i talentowi po kilku latach dostał się na Uniwersytet, gdzie zgłębiał tajniki magii (nazywanej tu Sympatią) i zyskał zarówno dobrych przyjaciół, jak i zaciekłego wroga. Cały czas balansował przy tym na granicy wyrzucenia ze szkoły, zdobywając reputację jednostki niepokornej, ale i wyjątkowej.

Życie w slumsach, naturalny talent do czarów, szkoła magii? Opis fabuły jednoznacznie przywodzi na myśl Gildię Magów Trudi Canavan, z tą różnicą, że bohaterem jest chłopak, a historia jest znacznie ciekawsza od tej autorstwa Australijki. Mimowolnie nasuwają się także skojarzenia z przygodami Harry'ego Pottera, jednak powieść Rothfussa przewyższa serię o młodym czarodzieju na polu kreacji bohaterów, którzy są dużo bardziej dojrzali od Rowlingowskich postaci. Można by więc z tego wywnioskować, że Imię wiatru to schematyczna i sztampowa opowieść. I owszem, miejscami jest to zgodne z prawdą, ale nie każde dzieło musi szokować oryginalnością czy niebanalnymi postaciami − przede wszystkim liczy się przyjemność podczas lektury. I na tym polu Rothfuss radzi sobie doskonale. Akcja biegnie nieśpiesznie, skupiając się na drobnych sukcesach i porażkach bohatera, jego interakcjach z innymi postaciami i próbach zdobycia pieniędzy na opłacenie czesnego. Dzięki temu powieść wyróżnia się na tle pozycji spod znaku heroic fantasy, traktujących głównie o herosach z magicznymi mieczami i walkach na kule ognia.

Styl autora jest dość prosty, jednak momentami bywa niemalże poetycki. Mimo że walk czy wartkiej akcji można tu ze świecą szukać, coś nie pozwala nam się oderwać od lektury, dopóki jej nie zakończymy. Dzięki temu, pomimo ponad ośmiuset stron, całość połyka się w ciągu kilku dni. Rothfuss potrafi też umiejętnie opisać wzruszające sceny, jak na przykład koncert bohatera na lutni.

Jako że historię poznajemy przede wszystkim z perspektywy protagonisty, to właśnie on jest najważniejszym elementem składowym książki. Przede wszystkim, bardzo łatwo go polubić – nie jest ogarniętym żądzą krwawej zemsty nastolatkiem z depresją ani ''wybrańcem przeznaczenia'', który chce uratować cały świat. Ma swoje wady i zalety i nie popada nigdy w skrajności. Inteligentny, wygadany, nieco zarozumiały, ze skłonnościami do refleksji, ale nie do użalania się nad sobą, jest w stanie spojrzeć na siebie z przymrużeniem oka czy pewną dozą samokrytyki. Problemy rozwiązuje przede wszystkim sprytem, jednakże można czasem odnieść wrażenie, że jest aż zbyt genialny. To jedyna wada tej postaci – Kvothe jest bardzo bystry, ale autor troszkę przesadził z jego umiejętnościami: w wieku dwunastu lat jest świetnym śpiewakiem, aktorem, zna się na podstawach Sympatii i opanował wiedzę przewyższającą tę posiadaną przez osiemnastoletnich studentów. A po trzech latach bez żadnej nauki wciąż to wszystko pamięta! Co za dużo to niezdrowo, panie Rothfuss.

Z drugiej strony, z racji skupienia się na głównym bohaterze, reszta postaci nie jest nawet w połowie tak dopracowana. Przyjaciele są pomocni i weseli, szkolny konkurent arogancki i zawistny, mentor mądry i opiekuńczy... Z tłumu chodzących schematów wyróżniają się tylko ekscentryczny Elodin, który jednak nie miał dotychczas okazji pojawić się częściej niż trzy razy, i ukochana bohatera, enigmatyczna Denna.

Imię wiatru nie jest w żaden sposób rewolucyjne, ma pewne wady, aczkolwiek korzystając ze znanych z innych dzieł schematów, potrafi przyciągnąć z siłą magnesu do lektury i na kilka dni przenieść czytelnika do innego świata. Jako że jest to pierwsza część cyklu, nie możemy być zaskoczeni, że nie poznajemy definitywnego zakończenia. Autor posuwa się jednak dalej − nie zostajemy poczęstowani żadnym punktem kulminacyjnym czy chociażby cliffhangerem, a całość kończy się spokojnie i bez żadnych emocji. Należy jednak wziąć pod uwagę, że najciekawsze fragmenty biografii Kvothego wciąż pozostały nieopisane, dlatego na kontynuację, zatytułowaną Strach Mędrca, czekam z niecierpliwością.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Imię wiatru (The Name of the Wind)
Cykl: Kroniki królobójcy
Tom: 1
Autor: Patrick Rothfuss
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 11 września 2008
Liczba stron: 888
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7510-060-0
Cena: 43,90 zł



Czytaj również

Muzyka milczącego świata
Sto pięćdziesiąt stron o niczym
- recenzja
Imię wiatru
Trochę Harry'ego, trochę Geda
- recenzja
Imię wiatru - Patrick Rothfuss
Epicka opowieść (nie)zwykłego karczmarza
- recenzja
Imię wiatru - Patrick Rothfuss
Kolejne dziecko Tolkiena
- recenzja
Strach mędrca - Patrick Rothfuss
Strach czytelnika
- recenzja

Komentarze


Gruszczy
   
Ocena:
+2
gdy miał dwanaście lat, jego rodzice, wraz z całą trupą aktorską, z którą podróżowali, zostali wymordowani przez grupę demonów, niewidzianych na tym świecie od wieków

Na sesję bym nie wpuścił z taką historią postaci, a co dopiero zapłacił za takie bzdury. Tytuł też jest niezły; czy główny bohater daje swoim wiatrom imiona?
12-06-2010 20:46
Asthariel
   
Ocena:
0
Wbrew pozorom, jest w miarę rozsądnie wyjaśnione, czemu akurat oni zostali zaatakowani, i to po tak długim czasie.
A jeśli czepiasz się książki po samym tytule, to brak mi słów.
12-06-2010 21:03
Gruszczy
   
Ocena:
0
Mam tak, że jak przeczytam streszczenie idiotycznej fabuły, to potem już mi idzie z górki :-) A przy jakimś "dziele" Trudi Canavan, do której się odwołujesz, też miałem podobną bękę, bo tam pochodzenie głównej postaci było równie ciekawe :-)
12-06-2010 21:52
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Książka jest wielka. Większa niż Tolkien. W końcu 888 stron samego pierwszego tomu nie często się zdarza. Zelazny potrzebował mniej miejsca na cały dziesięciokątny Amberu.

Przyczepię się do tego zdania:

Dzięki temu powieść wyróżnia się na tle pozycji spod znaku heroic fantasy, traktujących głównie o herosach z magicznymi mieczami i walkach na kule ognia.

1) Jeśli pominąć powieści na licencjach różnych dużych gier i parodie od dobrych 10-15 lat nie czytałem ani jednej książki heroic fantasy o bohaterach z magicznymi mieczami. Dzieje się tak nawet mimo faktu, że miesięcznie kupowałem kiedyś nawet 4-5 książek z tego gatunku. Odnoszę wrażenie, że od dawna się już takich nie pisze.

2) Miałem, czytałem, odpadłem w połowie i sprzedałem na Allegro "Imię Wiatru". Mogę powiedzieć o nim wiele, ale na pewno nie to, że się wyróżnia. Przeciwnie: to kolejna, sztampowa powieść fantasy traktująca o dorastaniu i wchodzeniu w dorosłość. Jak wszystkie one jest długa, rozwlekła, rozciągła i nieciekawa. A raczej: jakieś pierwsze 300 stron takie jest, bo jak pisałem: odpadłem w połowie. Właśnie takie powieści: jak Imię Wiatru sprawiły, że nie kupuję już 4-5 książek fantasy na miesiąc.
12-06-2010 21:58
malakh
   
Ocena:
0
Jeśli pominąć powieści na licencjach różnych dużych gier i parodie od dobrych 10-15 lat nie czytałem ani jednej książki heroic fantasy o bohaterach z magicznymi mieczami. Dzieje się tak nawet mimo faktu, że miesięcznie kupowałem kiedyś nawet 4-5 książek z tego gatunku. Odnoszę wrażenie, że od dawna się już takich nie pisze.

Magicznych mieczy ci brak?o_O "Zaklęty miecz" Andersona, trylogia o Smoczym Tronie Lawheada, Trylogia Zimnego Ognia Friedman, a ostatnio Opowieści z meekhańskiego pogranicza Wegnera.
12-06-2010 22:12
zegarmistrz
   
Ocena:
+4
"Zaklęty miecz" został napisany o ile pamiętam w tatach 50-tych. W "Zimnym Płomieniu" o ile mnie znów pamięć nie zawodzi mieczy magicznych nie było. Trylogia powstawała zresztą między 88 a 96 plus / minus dwa lata. "Smoczy tron" to zdaje się lata 88-91. Wegnera akurat nie czytałem, co sprowadza nas do punktu wyjścia: od 10-15 lat nie wpadła w moje ręce w miarę współczesna książka o magicznych mieczach i wojownikach.

Ps. Smoczy Tron pisał Tad Williams.
12-06-2010 22:26
malakh
   
Ocena:
0
[i]Ps. Smoczy Tron pisał Tad Williams.[i]

Lawhead też miał taki cykl.

A w Trylogii zimnego Ognia jest miecz Geralda. Magiczna klinga ostatni była także Starciu demonów Delaneya.
13-06-2010 15:39
zegarmistrz
   
Ocena:
+2
U Lawheada najbardziej do smoczego tronu pasuje mi Dragon King. Ostatni tom tego cyklu wyszedł jakieś 25 lat temu. Smoczą tematykę porusza jeszcze Pendragon, rozpoczęty w 87, a skończony w 97 roku.

Faktu istnienia Delanleya, podobnie jak reszty tych popłuczyn po Harrym Potterze, które teraz nazywa się książkami dla dzieci i młodzieży nie przyjmuję do wiadomości.
13-06-2010 15:48
malakh
   
Ocena:
0
Faktu istnienia Delanleya, podobnie jak reszty tych popłuczyn po Harrym Potterze, które teraz nazywa się książkami dla dzieci i młodzieży nie przyjmuję do wiadomości.

Czytałeś?
13-06-2010 16:27
zegarmistrz
   
Ocena:
+1
Tak. I żałuje.
13-06-2010 16:30
inatheblue
   
Ocena:
0
"Imię Wiatru" nie jest takie złe. Głównie dlatego, że bohaterem nie steruje Przeznaczenie, tylko on sam wycina światu numery. Nie jest desygnowany na wyjątkowego przez cudowne pochodzenie ani tym podobne pierdoły; sam sobie tę wyjątkowość konsekwentnie wykrawa, w czym pewnie pomaga mu wybitna inteligencja - cecha, z której tak naprawdę wynika wszystko inne. Nie ma również mistrza, jednoznacznego autorytetu - jest zostawiony sam sobie. I całkowicie zdemoralizowany, co w połączeniu z ową inteligencją daje piorunujące efekty (przecież on nie pamiętał wszystkich nauk przez trzy lata pałętania się po ulicy, tylko przed egzaminami wstępnymi podsłuchiwał pytania i odpowiedzi studentów!).
Dla tego twistu warto przeczytać, chociaż to nie jest wielka literatura. No i miejscami autor przegina, znałam wielu ludzi o wybitnej inteligencji i nie byli dobrzy we wszystkim. Talent barda jednak bym bohaterowi odebrała. Reszta jest wiarygodna.
13-06-2010 20:09
malakh
   
Ocena:
0
Tak. I żałuje.

Tak więc mamy zupełnie inne gusta.
13-06-2010 20:18
earl
   
Ocena:
0
"Ktoś taki nie ucieknie jednak od swej przeszłości − odnaleziony przez Kronikarza, daje się przekonać do opowiedzenia historii swego życia. Poznamy go bardzo dobrze, gdyż lwia część książki to obszerna retrospekcja Kvothego, przerywana od czasu do czasu jego komentarzem lub wtrąceniem któregoś z słuchaczy". (2 akapit)

Myślę, że drugie zdanie powinno zaczynać się od słów "Poznamy je bardzo dobrze", ponieważ te zdanie odnosi się nie do Knothego tylko do jego życia.


"w wieku dwunastu lat jest świetnym śpiewakiem, aktorem, zna się na podstawach Sympatii i opanował wiedzę przewyższającą tę posiadaną przez osiemnastoletnich studentów?"

Dlaczego te zdanie kończy się znakiem zapytania, skoro powinna tu być kropka? W końcu autor recenzji stwierdza fakt a nie pyta.

@Asthariel
"Kvothe jest bardzo bystry, ale autor troszkę przesadził z jego umiejętnościami: w wieku dwunastu lat jest świetnym śpiewakiem, aktorem, zna się na podstawach Sympatii i opanował wiedzę przewyższającą tę posiadaną przez osiemnastoletnich studentów? A po trzech latach bez żadnej nauki wciąż to wszystko pamięta! Co za dużo to niezdrowo, panie Rothfuss".

Dziwne, że się nie przyzwyczaiłeś do tego stylu pisania. W końcu my mamy pana Andrzeja Pilipiuka, skądinad znakomitego gawędziarza i autora opowiadań, który jednakże w powieściach idzie w tym samym kierunku. Wystarczy poczytać "Norweski dziennik" czy "Operację Dzień Wskrzeszenia", aby poznać tam podobnie genialnych młodych ludzi, którzy swoją wiedzę czerpią znikąd.

Poza tym taka uwaga na przyszłość - nie pisz jak kończy się książka. Czytelnik, jeśli się nią zainteresuje, będzie w ten sposób siedział w napięciu i czekał na jakieś "boom" na koniec. A w ten sposób pozbawiasz go pewnych emocji, pisząc, że zakończenie będzie spokojne i bez żadnych emocji.
13-06-2010 20:22
malakh
   
Ocena:
0
Znak zapytania usunięty, thanks.

To drugie zdanie jest poprawne.
13-06-2010 20:42

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.