11-09-2011 02:39
Im więcej Ciebie tym mniej
W działach: RPG | Odsłony: 4
Fantastykę zacząłem czytać w wieku 14 lat, wtedy też zaczęło się moje rpgowanie, a to wiek, w którym pokochane rzeczy nigdy już nie odchodzą(czasami żałuję, że nie zacząłem wtedy grać na wiolonczeli, ale niewiele). Czytałem Władcę Pierścieni, grałem w zupełne coś, wzięte z sufitu, kolega grał na koloniach w młotka, potem zaszczepił nam ideę i graliśmy jak szaleni, bez kości, bez podręczników. Nie miałem wtedy też internetu(kumpel miał, wdzwaniany, szał na maksa, ale na szczęście jego babcia nam niezbyt pozwalała korzystać).
Teraz jest inaczej. Przeczytałem parę podręczników, z internetu korzystam na potęgę. Grałem/prowadziłem L5K, DnD, 7th Sea, Mona, Oko, Wampira, InSpectres, Neuro, Wolsunga, masę własnych gówno-autorek i jakieś inne pierdoły których nie pamiętam. I jest źle.
Wraz z kumplami zwalaliśmy winę na wiele rzeczy, głównie na nasz staż i ogranie masy motywów. Od kiedy zaczęliśmy czytać podręczniki, almanachy, artykuły, nasza przyjemność z gry znacząco zmalała. Człowiek dojrzewa, poznaje, wiadomo, pierwsze, najwspanialsze i odkrywcze razy już się nie powtórzą. Po każdej sesji mamy niedosyt. Skupiamy się na wielu różnych rzeczach, zadajemy sobie wiele pytań. I widzimy, że coś nie wyszło. Na sesji zaś wększość czasu marnujemy na głupawe gadki i żarcie syfiastych zupek i pasztetów z Kaufschwitz, po których wyskakują paskudne syfy. I po co to?
Jak czytamy Trzewika, czy innych, to nasuwa się refleksja, "jak ja mało robię dla lepszego rpg!", lecz jakoś ta wiedza nijak nie przekłada się na jakość naszych sesji.
Internet zabija wyobraźnię, to obosieczny topór, pozwala szybko i skutecznie rąbać, ale łatwo się pokaleczyć. Nie ma wiele czasu przed sesją, gracze naciskają, pach, znajdę coś w necie, przerobię, przyjdę na sesję, poprowadzę. I gówno.
Dlaczego im więcej tego rpg, im więcej idei, wiedzy na ten temat, tym gorzej nam się gra? Samo czytanie podręczników daje mi ostatnio więcej frajdy. Czytam i myślę sobie "ale wiele zajebistych przygód możnaby tu poprowadzić". Podczas czytania Wolsunga do głowy wpadło mi chyba ze sto pomysłów na postacie, niektóre z nich zabrały me myśli na długo.A jednak granie w ten system potłukło nam się o dupę i mimo jego niezaprzeczalnej klasy, ochota nie wraca.
W InSpectres zrobiliśmy jedną sesję, mega frajda z tworzenia drużyny, jajca po pachy podczas gry. A potem nikt się nie zapytał kiedy następna sesja. Nikt nie miał ochoty grać dalej.
Oni chcieliby grać, ja dobrze prowadzić, ale oni grają do dupy, a ja jeszcze gorzej prowadzę. I na co mi ta wiedza, te wszytkie knigi mądrości rpgowej, pomyślunki i genialne koncepcje? O kanta dupy potłuc.
Kiedyś wystarczyła prosta historia. Prosta jak porwanie księżniczki
http://www.youtube.com/watch?v=ziUSQKcURBE
Co wędrowiec robił nad morzem mgły? Jakieś dupki powiedzą, że chciał się zabić. On na kogoś czekał.
Wraz z październikiem moja rpgowa grupa rozpada się na dobre. Pogramy sobie może jakoś od święta.
Ech, niech ktoś w końcu odłączy ten cholerny internet.
Teraz jest inaczej. Przeczytałem parę podręczników, z internetu korzystam na potęgę. Grałem/prowadziłem L5K, DnD, 7th Sea, Mona, Oko, Wampira, InSpectres, Neuro, Wolsunga, masę własnych gówno-autorek i jakieś inne pierdoły których nie pamiętam. I jest źle.
Wraz z kumplami zwalaliśmy winę na wiele rzeczy, głównie na nasz staż i ogranie masy motywów. Od kiedy zaczęliśmy czytać podręczniki, almanachy, artykuły, nasza przyjemność z gry znacząco zmalała. Człowiek dojrzewa, poznaje, wiadomo, pierwsze, najwspanialsze i odkrywcze razy już się nie powtórzą. Po każdej sesji mamy niedosyt. Skupiamy się na wielu różnych rzeczach, zadajemy sobie wiele pytań. I widzimy, że coś nie wyszło. Na sesji zaś wększość czasu marnujemy na głupawe gadki i żarcie syfiastych zupek i pasztetów z Kaufschwitz, po których wyskakują paskudne syfy. I po co to?
Jak czytamy Trzewika, czy innych, to nasuwa się refleksja, "jak ja mało robię dla lepszego rpg!", lecz jakoś ta wiedza nijak nie przekłada się na jakość naszych sesji.
Internet zabija wyobraźnię, to obosieczny topór, pozwala szybko i skutecznie rąbać, ale łatwo się pokaleczyć. Nie ma wiele czasu przed sesją, gracze naciskają, pach, znajdę coś w necie, przerobię, przyjdę na sesję, poprowadzę. I gówno.
Dlaczego im więcej tego rpg, im więcej idei, wiedzy na ten temat, tym gorzej nam się gra? Samo czytanie podręczników daje mi ostatnio więcej frajdy. Czytam i myślę sobie "ale wiele zajebistych przygód możnaby tu poprowadzić". Podczas czytania Wolsunga do głowy wpadło mi chyba ze sto pomysłów na postacie, niektóre z nich zabrały me myśli na długo.A jednak granie w ten system potłukło nam się o dupę i mimo jego niezaprzeczalnej klasy, ochota nie wraca.
W InSpectres zrobiliśmy jedną sesję, mega frajda z tworzenia drużyny, jajca po pachy podczas gry. A potem nikt się nie zapytał kiedy następna sesja. Nikt nie miał ochoty grać dalej.
Oni chcieliby grać, ja dobrze prowadzić, ale oni grają do dupy, a ja jeszcze gorzej prowadzę. I na co mi ta wiedza, te wszytkie knigi mądrości rpgowej, pomyślunki i genialne koncepcje? O kanta dupy potłuc.
Kiedyś wystarczyła prosta historia. Prosta jak porwanie księżniczki
http://www.youtube.com/watch?v=ziUSQKcURBE
Co wędrowiec robił nad morzem mgły? Jakieś dupki powiedzą, że chciał się zabić. On na kogoś czekał.
Wraz z październikiem moja rpgowa grupa rozpada się na dobre. Pogramy sobie może jakoś od święta.
Ech, niech ktoś w końcu odłączy ten cholerny internet.