Ikar

Remis ze wskazaniem

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Ikar
Jean Giraud został zapytany podczas wizyty na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi, czy ciężko było mu pogodzić własną wrażliwość i poziom artystyczny, ze stylem graficznym właściwym twórcy mangowemu. Moebius przyznał, że nie było to łatwe, lecz następnie wielokrotnie podkreślił, jak bardzo europejskim autorem jest Jiro Taniguchi. Może i jest w tym sporo prawdy, lecz kreska Taniguchiego jednoznacznie wywodzi się z tradycji mangowej. Mając to na uwadze, jeżeli spojrzeć na proces powstawania Ikara jak na starcie komiksowych kultur, zwycięstwo odniosła Japonia.

Schyłek lata i jesień ze względu na wizytę legendarnego Francuza obrodziły w publikacje jego utworów. Wydawnictwo Hanami, zgodnie ze swoim profilem, sięgnęło po tytuł powstały w wyniku międzynarodowej współpracy. Mogłoby się wydawać, że dochodzi tu do spotkania podlegającego relacji uczeń-mistrz, w której jedna strona musi dominować, narzucając swój styl drugiej. Jeśli rzeczywiście tak było, możemy mówić przynajmniej o remisie ze wskazaniem na Taniguchiego.


Monumentalna fasada…

Ikar, wydany w dość nietypowym dla mangi dużym formacie, zadziwia rozmachem plansz. Nie ulega wątpliwości, że w mniejszej skali te same kadry nie prezentowałyby się tak efektownie. Taniguchi oddaje wygląd świata w miejscami hiperrealistycznym stylu, a obrazy niektórych wnętrz wyglądają tak, jakby miały służyć w charakterze projektów architektonicznych.

Podobnie dzieje się z wizerunkami ludzkiego ciała w ruchu. Japoński rysownik z równym pietyzmem zaznacza każdy grający mięsień i żebrowanie przecinające kopulę budynku. I choć w komiksie pojawia się kilka rozbudowanych sekwencji akcji, Taniguchi unika typowej dla mang nieczytelności. Równie czystych, wręcz sterylnych rysunków polscy czytelnicy nie znajdą w żadnej innej serii mangowej.


…a co za nią?

Imponujący rysunek nie ilustruje niestety porywającej historii. Dzieło Moebiusa opowiada o chłopcu, który urodził się z mocą latania i, jak to w fantastyczno-naukowej Japonii bywa, został objęty "opieką" władz. Ikar jest więc w istocie więźniem, królikiem doświadczalnym, którego natura zaczyna upominać się o wolną przestrzeń i swobodę. Całe dnie spędza w obszernym hangarze, lecz krzyżowe, złożone z setek przęseł sklepienie podkreśla, że jego wolność to złudzenie. Siłą rzeczy stara się więc wyrwać, zmierza ku górze, ku niebu. Niestety, fabuła ciągnie go w dół.

Poza tytułowym bohaterem na prawie trzystu stronach komiksu pojawia się zaledwie kilka zindywidualizowanych postaci. Żadna z nich nie zasługuje na wdzięczną pamięć czytelników. Szefowa projektu to klasyczna demoniczna przedstawicielka rządu, ze skłonnościami lesbijskimi, którym wyraz daje – jakby na zachętę do dalszej lektury – już na samym początku albumu. Naukowcy opiekujący się Ikarem nie odbiegają od schematu nieco zdziwaczałych badaczy, którzy dużo krzyczą, gdy wszystko wymyka im się z rąk. Nawet ukochana głównego bohatera, Yukiko, nie odznacza się żadną wyjątkową cechą, za którą można by ją szczerze polubić. Chyba że komuś wystarczy kilka pełnych atrakcji kadrów rozgrywających się pod prysznicem.


Dokąd lecisz?

Galerię postaci ratuje wyłącznie Tanaka, pracownik rządowy dysponujący śmiercionośnymi parapsychicznymi mocami, który zwalcza podobnie obdarzonych terrorystów. Jego obecność sygnalizuje, że poza laboratorium, w którym mieszka Ikar, jest jakiś większy świat. Problem w tym, że wątek ten urywa się i pozostaje po nim jedynie wspomnienie niewykorzystanego potencjału.

Urywa się również fabuła całej opowieści, której finał trudno określić inaczej niż zwyczajowym epitetem "otwarty". Szkoda, że również mało efektowny. Moebius, który twierdzi, że kanwą scenariusza był jego własny sen, trochę zbyt słabo go sfabularyzował. Ostatni kadr komiksu (a raczej to, co może być jego następstwem) można interpretować na różne sposoby, lecz zależą one bardziej od wiedzy i wyobraźni czytelnika, niż kontekstu zbudowanego na planszach Ikara.

Ikar to dzieło godne uwagi, jednak nie ze względu na obecność na okładce nazwiska Jeana Girauda, lecz Jiro Taniguchiego, który zapewnił utworowi skrzydła do lotu. Z pewnością jest to także największa pozycja w ofercie wydawnictwa Hanami. Czy również najważniejsza? Istnieją co do tego uzasadnione wątpliwości.


O komiksach na blogu Macieja 'repka' Reputakowskiego